Legia Warszawa "wybiega" mistrzostwo Polski? Efekty pracy Ricardo Sa Pinto widać dopiero teraz

Pogoń Szczecin, Górnik Zabrze, Śląsk Wrocław, Arka Gdynia - w meczach z tymi zespołami Legia Warszawa odnosiła ostatnio zwycięstwa po bramkach zdobytych w drugich połowach. Niemal w każdym z ostatnich sześciu wygranych, zapewniała sobie komplet punktów dopiero po przerwie.
Zobacz wideo

Legioniści we wszystkich wymienionych meczach po zmianie stron wrzucali wyższy bieg. W każdym z nich, a także w wygranych potyczkach z Jagiellonią Białystok (3:0) i Miedzią Legnica (2:0), kiedy bramki warszawiacy zdobywali w obydwu połowach, dominowali nad rywalami pod względem fizycznym. To pozostałość po Ricardo Sa Pinto, któremu można zarzucić wiele, ale na pewno nie to, że źle przygotował zespół pod kątem przygotowania fizycznego. W końcówce sezonu Legia kondycyjnie wygląda naprawdę bardzo dobrze.

Po przerwie zmiana biegu

Była 46. minuta spotkania z Pogonią Szczecin. Marko Vesović dograł do Carlitosa, który wbiegł w pole karne i strzałem w kierunku dalszego słupka pokonał Łukasza Załuskę. Trybuny stadionu przy Łazienkowskiej eksplodowały, bo gospodarze właśnie doprowadzili do wyrównania. Niespełna pięć minut później eksplodowały już nie tylko trybuny, ale także ławka rezerwowych gospodarzy - Iuri Medeiros przyjął podanie Kaspera Hamalainena i niezwykle precyzyjnym uderzeniem w okienko pokonał bramkarza gości. Legia prowadziła 2:1, ale nie zamierzała na tym poprzestać, bo atakowała z coraz większym impetem. I ten impet kolejnego gola rzeczywiście przyniósł, bo w 73. minucie-  po mocnym dośrodkowaniu w pole karne Luisa Rochy - samobójcze trafienie zaliczył Jarosław Fojut.

Drużyna prowadzona przez Aleksandara Vukovicia ostatecznie wygrała 3:1, dzięki czemu w liczbie punktów zrównała się z liderem tabeli, Lechią Gdańsk (60 pkt). W sobotę zwycięstwo zapewniła sobie świetną grą po przerwie. I trzeba podkreślić, że nie było to przypadkowe, bo przez ostatnie kilka tygodni właśnie w drugich połowach legioniści prezentowali się najlepiej. Tak było nie tylko w starciu z Pogonią, ale również w meczach z Górnikiem Zabrze (2:1 po bramkach w 76. i 86. minucie), Śląskiem Wrocław (1:0 po bramce w 53. minucie) i Arką Gdynia (2:1 po bramkach w 59. i 64. minucie). Legia wyższy bieg po przerwie wrzucała także w spotkaniach z Jagiellonią (bramka na 3:0 w 66. minucie) i Miedzią Legnica (bramka na 2:0 w 62. minucie).

We wszystkich wymienionych starciach warszawiacy zwycięstwa zawdzięczali nie tyle przewadze czysto piłkarskiej, ile głównie dominacji fizycznej. Kiedy rywale coraz wolniej poruszali się po boisku, oni przeciwnie - przyspieszali. - Trudno powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Gorzej by było, gdybyśmy nie strzelali nawet w takich okolicznościach. To na pewno ciekawa statystyka, ale nie do końca istotna, bo liczy się końcowy wynik. Oczywiście, że wolę spokojne 3:0 bez takich wydarzeń jak np. w Zabrzu, ale liczy się każda wygrana - przyznał Vuković po sobotnim meczu z Pogonią.

Powtarzalność pokazuje jednak, że bramki zdobywane głównie w drugich połowach to nie przypadek. O wskazanie, skąd bierze się tak duża przewaga Legii po przerwie, może być jednak łatwiej, niż się wydaje. Już teraz można założyć, że to zasługa pracy wykonanej podczas zimowego okresu przygotowawczego. Pracy, którą kierował wówczas Ricardo Sa Pinto.

Dwa klucze do mistrzostwa

- Zespół wciąż nie jest gotowy na intensywność gry, na której mi zależy - mówił Sa Pinto w rozmowie z „Rzeczpospolitą” przed zimowymi przygotowaniami Legii. - Przyda nam się przerwa zimowa. Zamęczę piłkarzy, ale żeby zespół grał tak jak chcę, musi być perfekcyjnie przygotowany fizycznie - dodawał.

I jak zapowiedział, tak zrobił, bo piłkarze zimowe przygotowania z pewnością zapamiętali na długo. Poranne bieganie, treningi w południe, treningi wieczorem - tak wyglądały dni na obozach w Portugalii. A przynajmniej ich zdecydowana większość. Sa Pinto nałożył na zawodników ogromne obciążenia, a ich efekty było widać od początku rundy. Najpierw negatywne, bo legioniści sprawiali wrażenie przemęczonych - poruszali się wolno, zazwyczaj biegali w jednostajnym tempie, zdecydowanie mniej od rywali. Teraz wygląda to już jednak zdecydowanie inaczej. Co prawda w liczbie przebiegniętych kilometrów ostatnio wielkich różnic nie widać (we wspomnianym meczu z „Pasami” było ich 105, a w wygranym meczu z Górnikiem niecałe 107 przy 110 rywali), ale widać ją w szybkości poruszania się zawodników, przemieszczania się poszczególnych formacji czy wymienności pozycji. Przykładem może być każdy z ostatnich sześciu wygranych meczów. Doskonale widoczne było to m.in. w tym z Pogonią, kiedy w drugiej połowie Carlitos, Iuri Medeiros i Sebastian Szymański - mówiąc wprost - wręcz zabiegali obrońców rywala, doprowadzając m.in. do samobójczego gola Fojuta.

Vuković niemal na każdym kroku podkreśla jednak, że kluczowe jest nie tylko przygotowanie fizyczne. Jego zdaniem ważniejsza jest sfera mentalna, gdzie większe zasługi akurat leżą już po jego stronie, bo Sa Pinto psychologicznie rozbił zespół, zamiast przygotować go do walki o mistrzostwo. - Mówiłem to już po meczu z Jagiellonią - 24 godziny po objęciu drużyny - że tylko piłkarze decydują o tym, co się dzieje na boisku. Jak już ktoś kiedyś powiedział: w tygodniu trener ma kontrolę nad 90 proc. wydarzeń, ale w weekend na murawie decydują już tylko zawodnicy.

Można więc stwierdzić, że jeśli piłkarzom Legii uda się obronić mistrzostwo (a szanse na to wydają się coraz większe), walkę o tytuł w głowach wygrają dzięki Vukoviciowi. Ale na boisku pierwsze miejsce wybiegają dzięki pracy, którą wykonali wcześniej, ze zwolnionym niedawno Sa Pinto.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.