Ekstraklasa. Idealny żołnierz Lechii Gdańsk. Tomasz Makowski: Piotr Stokowiec wprowadził dyscyplinę i są tego efekty

Szkołę ukończył z czerwonym paskiem, w drużynach młodzieżowych był kapitanem, należał do największych talentów rocznika 1999. Pomocnik Lechii Gdańsk Tomasz Makowski od zawsze wyróżniał się na tle rówieśników. Teraz 20-latek wyróżnia się także w Ekstraklasie: jest kluczowym ogniwem zespołu, który z każdym dniem zbliża się do mistrzostwa Polski.
Zobacz wideo

Profil LKS Rosanów na Facebooku obserwuje 729 osób. Gdyby Tomasz Makowski założył swój, polubiłoby go zapewne kilka tysięcy ludzi więcej. Ale na razie tego nie planuje. Ma co prawda konto na Instagramie, ale wrzucił tam zaledwie piętnaście zdjęć, które i tak widzą tylko jego znajomi. Od pracowników Lechii Gdańsk słyszymy, że Tomek więcej robi, niż mówi. Na poranny trening przychodzi w czarnych spodniach i czarnej bluzie z kapturem. Nie bije od niego szpanerstwo czy efekciarstwo. Niczym nie różni się kumpli z Rosanowa, wsi w województwie łódzkim, z którymi kilkanaście lat temu stawiał swe pierwsze piłkarskie kroki.

Być może stamtąd przywiózł do Ekstraklasy skromność, z którą czasem aż mu nie do twarzy. Jest przecież reprezentantem. Kilka dni temu znalazł się w szerokiej kadrze selekcjonera Jacka Magiery na mistrzostwa świata. Na turniej może pojechać jako mistrz Polski, bo Lechia wciąż przewodzi stawce. Ale po Makowskim to spływa. Przypomina Karola Linettego, który wychował się w nieco większym do Rosanowa Damasławku. Artur Boruc powiedział kiedyś, że to jedyny znany mu piłkarz, któremu nie grozi sodówka. Makowski może być drugim. Jego spokojna natura znika dopiero na boisku. Tam nie brakuje mu odwagi i przebojowości. Pod skrzydłami Piotra Stokowca pomocnik Lechii został kluczowym ogniwem lidera Ekstraklasy.

Sąsiad z pokoju 307

- Nie pasuję do okładek gazet. Jestem zwykłym chłopakiem ze zwykłej wsi. Urodziłem się co prawda w Zgierzu, kilka kilometrów od Rosanowa, ale całą młodość spędziłem z rodzicami na wiosce. Do Łodzi przeprowadziłem się dopiero jako nastolatek - mówi Sport.pl Makowski i wspomina: - Wcześniej trenowałem razem z bratem Marcinem. Ja miałem pięć lat, Marcin dziewięć. Zaczynaliśmy razem, bo mojego rocznika w ogóle nie było. Mama pomogła mi się dostać do jego drużyny. Później graliśmy razem w środku pomocy. Brat miał talent, trenował w juniorach Boruty Zgierz, tam, gdzie nasz ojciec. Ale rok temu zerwał więzadło krzyżowe.

Talent Makowskiego natychmiast dostrzegli szperacze z pobliskiej Łodzi. Tamtejsza Szkoła Mistrzostwa Sportowego przy ul. Milionowej ma renomę nie mniejszą, niż słynna poznańska „trzynastka”. Jej mury opuścili Paweł Golański, Tomasz Jodłowiec, Radosław Matusiak czy Przemysław Kaźmierczak. SMS ukończył także Makowski. I to z wyróżnieniem. A razem z nim dwa lata starszy Karol Świderski. - Mieszkałem w pokoju 309, a „Świder” w 307. Przez rok bursa była przy Podgórnej, później przenieśliśmy się do internatu nad szkołą. Tam byli sami sportowcy: piłkarze, siatkarze, rugbiści. Pewnie dlatego zawsze coś się działo. Przemek Macierzyński dla żartu zdejmował kolegom drzwi z futryn. Później przychodził wychowawca i był dym. Ale nie wolno było przesadzić, bo tuż przy schodach swój gabinet miał dyrektor Stępień - wspomina. Dziś Makowski walczy o mistrzostwo Polski, a jego sąsiad z pokoju 307 - o mistrzostwo Grecji. W styczniu Świderski za 2 mln euro przeniósł się do PAOK Saloniki.

Opaska na ramieniu, pasek na świadectwie

Przez szkołę, wraz z Makowskim, przewinęli się także Jakub Bursztyn, który w tym sezonie trzykrotnie wystąpił w Ekstraklasie w barwach Pogoni Szczecin czy wypożyczony do Stomilu Olszyn z Legii Warszawa Michał Góral. Ale nawet na tle takich piłkarzy blondyn z Rosanowa potrafił się wyróżnić. Najpierw został kapitanem SMS, później reprezentacji Polski do lat 15. Liderem okazał się także w szkole. Z czerwonym paskiem na świadectwie i średnią 4,8 na koniec gimnazjum mógł zawstydzić większość kolegów. - Do szkoły wozili mnie rodzice. Bywało, że przez pracę nie mieli na to czasu, więc co jakiś czas opuszczałem treningi. Brałem wtedy piłkę i na boisku do późna czekałem na tatę. W młodości miał wypadek, który zamknął mu drzwi do kariery, ale czasem ćwiczył ze mną indywidualnie. W lekcjach pomocy nigdy nie potrzebowałem. Nauka przychodziła mi łatwo. Ulubiony przedmiot? Matma - tłumaczy.

Wyprzedzić Przemka

Makowski był jednak największym talentem rocznika 1999. To miano zarezerwowane było dla wspominanego Macierzyńskiego. Gdy Makowski przeniósł się z Łodzi do drugiej drużyny Lechii, Macierzyński miał za sobą debiut w pierwszym zespole. Gdy rok później do seniorów przesunięto Makowskiego, Macierzyński został wypożyczony do Benfiki Lizbona. Tam już w pierwszym sezonie zdobył kilkanaście bramek i wydawało się, że jego droga ku karierze stała się autostradą. Ale niedawno role się odwróciły. Makowski świadczy dziś o sile drugiej linii Lechii, a starszy o pięć miesięcy kolega wylądował w drugoligowym Gryfie Wejherowo. Być może ratunkiem dla Makowskiego okazał się jego charakter. Jest rzetelny, cierpliwy, robi to, co powinien i nie robi tego, czego nie wolno. Wymarzony żołnierz trenera Piotra Stokowca.

- Trener patrzy tylko na umiejętności. Wiek czy narodowość nie mają dla niego znaczenia – mówi, kiedy pytamy go czym przekonał do siebie Stokowca. – Daje szansę i obserwuje, jak ją wykorzystujemy. Myślę, że ja czy Karol Fila jesteśmy dowodem na to, że każdy jest kowalem swojego losu. Nie da się ukryć, że trener uporządkował drużynę, zrobił roszady, wprowadził dyscyplinę. Ale przede wszystkim pozwolił nam się rozwijać – tłumaczy i wskazuje na to, jak wielu młodych piłkarzy pojawiło się w barwach Lechii na boiskach Ekstraklasy: 20-letni Fila, zaledwie 17-letni Mateusz Żurkowski, 19-letni Mateusz Sopoćko, 21-letni Konrad Michalak.

Wymiana pokoleniowa

Gdyby jednak nie wietrzenie szatni, które zarządził Stokowiec, młodzi piłkarze na swoją szansę musieliby jeszcze poczekać. Ale 46-letni szkoleniowiec pozbył się Milosa Krasicia, Marco Paixao, Kuby Wawrzyniaka, Sławomira Peszki, Grzegorza Wojtkowiaka, Grzegorza Kuświka. W ich miejsce wskoczyły młode wilki, na które Stokowiec nie boi się stawiać. – W drużynie jest coś takiego, co sprawia, że nie ma podziału na młodych i starszych. Dodatkowo każdy mówi po polsku. Można pogadać z Dusanem Kuciakiem, Filipem Mladenoviciem czy Flavio Paixao. To również spaja szatnię, bo nie powstają jakieś grupy i podgrupki – wyjaśnia.

Jego zdaniem kluczem do sukcesu Lechii jest przygotowanie fizyczne, które stało się firmową bronią Stokowca. – Zimą pracowaliśmy mocno, za nami jest bardzo ciężki obóz. Pierwsze dni były straszne. Plan dnia był prosty: zjeść, potrenować, spać, zjeść, potrenować, spać. Byliśmy tak zmęczeni, że nie było sił na cokolwiek innego. Ale teraz mamy tego efekt – mówi z dumą. Odkąd w 17. kolejce Ekstraklasy wskoczył do podstawowego składu Lechii, tylko raz zasiadł na ławce rezerwowych – w meczu z Pogonią Szczecin (Makowski grał wtedy przez 33 min.). Jeśli do końca sezonu zagra we wszystkich meczach, w lidze zbierze ich dwadzieścia cztery.

Piąty do karnego

W maju reprezentacja prowadzona przez Jacka Magierę zagra na organizowanych w Polsce mistrzostwach świata. Jednym z liderów kadry do lat 20 będzie Makowski, który w zespołach  młodzieżowych występuje od pięciu lat. Gdy zaczynał przygodę z biało-czerwoną koszulką, był… środkowym obrońcą. - W kadrze U-15 i U-16 na szczęście nikt nie eksperymentował z moją pozycją i grałem na środku pomocy. Gdybym jednak musiał wystąpić na stoperze to pewnie dałbym radę, chociaż na tym poziomie zachowania obrońców są już całkiem inne - tłumaczy i wspomina mecz kadry w których reprezentacja potrzebowała nie jego walorów defensywnych, a umiejętności strzeleckich. - To było spotkanie z Irlandią, którego stawką był awans do młodzieżowych mistrzostw Europy. W składzie mieliśmy Kamila Grabarę, Adama Chrzanowskiego, Sebka Szymańskiego. O wygranej miały zdecydować rzuty karne. Byłem wyznaczony do strzelania jako piąty, ale przede mną trafił Przemek Macierzyński, a chwilę później chłopak z Irlandii przestrzelił i nie musiałem ratować sytuacji - puszcza oko. Triumf i tak nic nie dał, bo pierwsze miejsce w grupie zajęła Serbia, który niedługo później pojechała na turniej do Azerbejdżanu. Tam Serbowie zdobyli jeden punkt i zajęli ostatnie miejsce. Już w maju Makowski i jego koledzy chcą zagrać o niebo lepiej. I co najmniej wyjść z grupy.

Więcej o: