Ekstraklasa. Ireneusz Mamrot potrzebuje zaufania i czasu, bo zarządzać kryzysem potrafi

- Jestem przekonany, że gdyby trenerzy mieli więcej czasu na spokojną pracę, poziom naszych klubów byłby wyższy - mówił Ireneusz Mamrot, gdy pracował w Chrobrym Głogów. Wtedy miał pozycję, której zazdrościli mu inni trenerzy w Polsce. Teraz sam może stracić pracę. - Nie mogę się bać. Muszę zrobić wszystko, żeby drużyna zaczęła wygrywać - przyznał po przegranym 0:3 meczu z Legią Warszawa.
Zobacz wideo

Schemat pracy trenerów w polskich klubach jest niezmienny. Zespół wpada w kryzys, zwalnia się trenera, przychodzi nowy, drużyna się podnosi, a po okresie stabilizacji cały cykl się powtarza. Trenerska karuzela kręci się w najlepsze, a szkoleniowców zmienia się pod byle pretekstem. W tym tygodniu pracę stracili już Adam Nawałka (Lech Poznań), Ricardo Sa Pinto (Legia Warszawa), Zbigniew Smółka (Arka Gdynia) i Kibu Vicuna (Wisła Płock). Czy dołączy do nich Ireneusz Mamrot?

Sytuacja jest trudna. Jagiellonia nie wygrała w ekstraklasie od sześciu spotkań. A po meczu w Warszawie wypadła z czołowej ósemki ligi. - Potencjał tej drużyny jest duży i jeśli zawodnicy zagrają na miarę swoich możliwości, to stać nas na to, aby grać dobrą piłkę. Potrzeba nam więcej wiary i pewności siebie, bo umiejętności nie brakuje - mówił przed meczem z Legią Mamrot. Ale spotkanie przy Łazienkowskiej tylko ten brak wiary i pewności pogłębiło.

Pomysł był, gorzej z wykonaniem

Jagiellonia zaczęła agresywnie. Starała się atakować defensywę Legii wysokim pressingiem, ale już po kilku minutach została zdominowana przez gospodarzy. Mamrot próbował reagować. Krzyczał, pokazywał, ustawiał. Martin Pospisil już w 16. minucie zbiegł do linii bocznej, gdzie otrzymał szybkie instrukcje od trenera. Nie pomogło. Piłkarze Jagiellonii cały czas grali wolno, nie potrafili przyspieszyć akcji, a do tego popełniali proste błędy. W kryciu - tak jak przy pierwszym golu dla Legii. I w ustawieniu - tak jak przy drugim golu dla gospodarzy. To sztandarowe przykłady, ale błędów w grze białostockiego klubu było więcej. Zwłaszcza w defensywie. Gdyby nie Marian Kelemen, zespół  Mamrota wyjechałby z Warszawy nie z trzema, a z pięcioma golami.

Jagiellonia jest w kryzysie. Nie gra na miarę oczekiwań, ale warto pamiętać, że w zimie straciła dwóch kluczowych piłkarzy - Przemysława Frankowskiego i Karola Świderskiego. To oni ciągnęli grę Jagiellonii w ofensywie i to oni dawali nadzieję, kiedy nie szło. Teraz takich zawodników w białostockim klubie nie ma. Martin Kostal gra zdecydowanie poniżej oczekiwań, Jesus Imaz cały czas szuka formy po kontuzji, a Stefan Scepović zerwał więzadło w kolanie i nie pomoże drużynie już do końca sezonu. W Warszawie najlepiej zaprezentował się 20-letni Patryk Klimala, ale on wszystkich problemów Jagiellonii nie rozwiąże.

"Nie mogę się bać"

- W ofensywie wyglądaliśmy nieźle, chyba najlepiej na wiosnę, ale nie wykorzystaliśmy swoich szans.  Z przebiegu gry ten wynik jest zdecydowanie za wysoki, ale przegraliśmy, trzeba się z tym pogodzić i pracować dalej - przyznał po porażce w Warszawie Mamrot. A zapytany o to, czy będzie miał szansę na dalszą pracę w białostockim klubie, odpowiedział: - To jest poza mną, nie mam na to wpływu, nie mogę tego przewidzieć. Ale nie mogę się też bać. Muszę zrobić wszystko, by drużyna zaczęła wygrywać - zaznaczył.

Ale jak to zrobić? Czy jest jakiś sprawdzony sposób? Mamrot powinien znać odpowiedź na to pytanie. W Chrobrym Głogów przetrwał niejeden kryzys. Ciężko pracował, miał poparcie zarządu i sprawił, że o dolnośląskim klubie pisał Guardian, a World Soccer porównywał grę jego zespołu do barcelońskiej tiki-taki. Oby w Jagiellonii było podobnie. Bo Mamrot kryzysem zarządzać potrafi, potrzebuje tylko czasu i zaufania.

Więcej o:
Copyright © Agora SA