Najpierw bez przyjęcia do Christiana Gytkjaera, później do Kamila Jóźwiaka przy golu na 1:0, w ostatniej minucie pierwszej połowy prosto na głowę Nikoli Vujadinovicia. Darko Jevtić podawał w tym meczu bardzo dokładnie. Zaliczył dwie asysty, grał widowiskowo i skutecznie. Tak, jak nie potrafił od miesięcy. Dwa gole strzelił Kamil Jóźwiak, który zdaniem Adama Nawałki był nieprzygotowany do gry. Miał mieć problemy fizyczne, tymczasem przy obu trafieniach zaimponował szybkością, a mecz dograł do końca i sił mu nie zabrakło. W doliczonym czasie gry przebiegł z piłkę niemal od jednego pola karnego, do drugiego.
Jevtić i Jóźwiak to oczywiście najbardziej efektowne przykłady zmiany, która w ciągu trzech dni zaszła w Lechu. Jeszcze przed meczem można się było spodziewać, że piłkarzom nagle zacznie bardziej zależeć – poprawi się ich zaangażowanie, zaczną walczyć jeden za drugiego. I to już byłoby coś. Oni zrobili jednak dużo więcej – zagrali odważniej, z pomysłem, momentami z polotem. Stoperzy wreszcie nie podawali piłki tylko między sobą, Jevtić celowo przepuszczał ją między nogami tak, żeby trafiła do Gytkjaera, obudzili się skrzydłowi – Jóźwiak i Klupś. Pewnie to kwestia dość szybko zdobytej bramki, ale Lech wreszcie imponował też pewnością siebie. Piłkarze zwolnili, co prawda, po golu na 1:0, ale po kilku minutach znów ruszyli po kolejne bramki. Tak było już niemal do ostatniego gwizdka. Kolejorz wciąż chciał więcej. Skończyło się na trzech golach strzelonych i dwóch straconych, bo w końcówce meczu ewidentnie wkradło się rozkojarzenie, a Pogoń słabeuszem nie jest i potrafiła to wykorzystać.
Dariusz Żuraw przeprowadził tylko dwa treningi – mógł zmienić pewne niuanse taktyczne, dobrze rozpracować rywala i zmotywować swoich piłkarzy. Zrobił to. Kolejorz grał wyżej, starał się odbierać piłkę już na połowie Pogoni – zgodnie zresztą z zapowiedziami trenera. W normalnych okolicznościach, na całkowitą zmianę gry całego zespołu miałby zdecydowanie za mało czasu. W Poznaniu jednak okoliczności normalne nie są – od dawna mówi się, że piłkarze swoją postawą na boisku decydują o tym, kto ich trenuje. Nie podobał się Ivan Djurdjević, nie przypadł do gustu Adam Nawałka, a Dariusz Żuraw niczym na razie nie podpadł.
Jest dawką normalności po poprzedniku wymagającym dyscypliny, chcącym panować nad wszystkim i wszystkimi. Na konferencji prasowej powiedział, że nie chce niczego po Nawałce poprawiać, a jedynie z powrotem przywrócić piłkarzom radość z gry. Tylko tyle, nic wielkiego, mogłoby się wydawać. Nie było nawet wielkiej rewolucji w składzie – przecież Nawałka też sprawdzał Jevticia i też dał zagrać Jóźwiakowi, ale żaden z nich nie zagrał wówczas nawet w połowie tak dobrego meczu jak w środę. Podobnie Wołodymyr Kostewycz czy Łukasz Trałka.
Trener Żuraw dotarł do piłkarzy, przekonał ich do podjęcia walki. Myślę, że najważniejsze było jednak to, że po prostu potrafił się z nimi dogadać, dał się polubić. Jak ważny jest to element pokazują trenerzy odnoszący sukcesy w Europie. Skończył się czas dyktatorów, nieuznających dyskusji panów szatni. Sukcesy odnosił trener-kumpel Zinedine Zidane, na szczycie jest dziś Jurgen Klopp, który przedstawił się angielskim dziennikarzom jako „The Normal One”, by od początku kontrastować z bufonowatym ostatnio Jose Mourinho. Zarażający uśmiechem Ole Gunnar Solskjaer wszedł do szatni Manchesteru United w okolicznościach podobnych, jakie towarzyszyły zatrudnieniu Żurawia. Jego poprzednik też był trenerską gwiazdą i też stracił posłuch w szatni.
Niech tylko władze Lecha nie uznają, że wszystko jest w porządku. Oczywiście, zwycięstwo może cieszyć, ale powinno też zastanowić. Bo ani Nawałka nie jest tak słabym trenerem, ani Żuraw tak dobrym, jak wskazywałby wynik do 86. minuty meczu z Pogonią.