28 meczów z czego jedynie 16 wygranych. Średnia punktów gorsza m.in. od Romeo Jozaka (1,90 przy 2,00 Chorwata na tym samym etapie sezonu), brak stylu, atmosfery i pomysłu na wyjście z kryzysu. Ricardo Sa Pinto kompletnie nie poradził sobie w roli trenera Legii Warszawa. W poniedziałek 1 kwietnia pożegnał się z posadą. Przez kilka miesięcy popełnionych przez niego błędów zebrało się dosyć dużo. To one zadecydowały o jego zwolnieniu.
- Rozumiem opinię, że gramy słabo i muszę ją uszanować - mówił Sa Pinto po katastrofalnym meczu z Wisłą Kraków (0:4). Mówił tak jednak nie tylko w niedzielę, ale prawie po wszystkich porażkach i remisach, których za jego kadencji łącznie zebrało się 12. Opinię rozumiał, szanował, ale nic z nią nie robił. Bo Legia pod jego wodzą od początku była nijaka. Miała dominować, ale tego nie robiła. Miała utrzymywać się przy piłce, ale nawet kiedy jej się to udawało, to głównie na własnej połowie. Legia w ciągu kilku miesięcy miała osiągnąć styl pozwalający na odskoczenie reszcie stawki na kilkanaście punktów, tymczasem sama od pozycji lidera się oddaliła, jednocześnie stylem spadając na dno. Krótko mówiąc: drużyna Portugalczyka miała grać w piłkę, ale tego nie robiła. Grę często zastępowała walką. Walką, która też jest niezbędna, ale chwalić za nią można piłkarzy Zagłębia Sosnowiec czy młodzież Górnika Zabrze, nie mistrzów Polski, którzy bronią trofeum.
Sa Pinto w pewnym momencie stwierdził chyba, że wspomniane mistrzostwo obroni samymi stałymi fragmentami gry. Bo o ile do pewnego momentu działały one znakomicie, to później się zacięły. A bez tego Legia prawie nie oddawała strzałów. W meczu z Lechem celne uderzenie miała jedno. W niedzielnym starciu z Wisłą tych uderzeń było już cztery, ale do 75. minuty zaledwie jedno. Kolejne trzy strzały goście oddali już przy stanie 0:3 i 0:4. Trener nie miał jednak nie tylko pomysłu na zastąpienie szwankujących schematów SFG. Nie miał też pomysłu na zmianę systemu. Jego Legia stała się niezwykle przewidywalna, bo nawet dziecko w pewnym momencie zauważyłoby, jak wygląda budowanie jej akcji. Bramkarz podaje do obrońcy, między stoperów wbiega pomocnik, a w tym czasie boczni defensorzy biegną do przodu i czekają na długie podanie. Kiedy taki sposób gry przestał działać, Sa Pinto nie miał przygotowanej żadnej opcji awaryjnej.
Atmosfera - ten element budowania drużyny, zdaniem Sa Pinto, miał być w Legii najważniejszy w tym sezonie. Portugalczyk wiedział, że przed jego przyjściem do Warszawy było z tym krucho i za wszelką cenę chciał to szybko naprawić. Na początku, ale tylko na chwilę, się to udało. Później było już jednak tylko gorzej. 46-latek ze swoim temperamentem nie potrafił zbudować ducha drużyny, zabijając w niej niemal każdy pozytyw. Narzekał na wszystko i wszystkich. Winne było wszystko i wszyscy, ale nigdy nie on. Nie pasowały mu siedzenia w klubowym autokarze, nie pasowało mu odwiedzanie rodzin przez piłkarzy, którzy do najbliższych mieli więcej niż 30 km. Był tyranem, który chciał rządzić twardą ręką w szatni, a na zewnątrz budować sobie markę trenera-przyjaciela. Ładnie wyglądało to jednak tylko tak, jak w powiedzeniu o rodzinie - na zdjęciach. Albo raczej na filmach, bo kiedy na YouTube oficjalny profil Legii Warszawa publikował filmy z roześmianymi piłkarzami jeżdżącymi konno, większość z nich pewnie miała dość trenera, a także jego dziwnych i spartańskich zasad.
W tworzeniu zespołu trenerowi nie pomogło także odsuwanie najsilniejszych jednostek. Bo w ten sposób Sa Pinto nie zbudował sobie lepszej pozycji (jak miał w zamiarze), a jedynie podkopał autorytet. Zesłanie Arkadiusza Malarza do rezerw (i jego ponowne przywrócenie), afera z Krzysztofem Mączyńskim czy "wypchnięcie" z drużyny Michała Pazdana. Każde z tych ogniw na łańcuchu Portugalczyka ciążyło bardzo mocno, aż w końcu pociągnęło go w dół.
Salvador Agra, Luis Rocha, Iuri Medeiros to piłkarze, którzy zimą dołączyli do Legii. Można tu jeszcze co prawda wymienić takich zawodników jak Kacper Kostorz czy Kacper Skibicki, ale ich mistrzowie Polski sprowadzili z myślą o przyszłości. A trzech wspomnianych na początku Portugalczyków Sa Pinto wymyślił sobie na teraz. Pożytku z nich dotychczas na razie nie ma jednak żadnego.
Najsłabiej z całej trójki na razie prezentuje się Agra, który zadebiutował na wyjeździe z Wisłą Płock (1:0), wchodząc na ponad pół godziny jako rezerwowy. I delikatnie mówiąc - nie zachwycił. 23 akcje, ale tylko sześć udanych. 11 podań, ale tylko cztery celne. 10 pojedynków, ale tylko jeden zwycięski. A Pinto i tak uznał jednak, że da mu kolejną szansę. Wystawił go w pierwszym składzie na spotkanie z Cracovią (0:2). Były piłkarz Benfiki znowu zagrał słabo, notował straty (sześć, z czego trzy na własnej połowie), przegrywał większość pojedynków (wygrał tylko trzy z dziewięciu) i niecelnie strzelał. To jednak nie sprawiło, że usiadł na ławce. Wręcz przeciwnie, hitowe starcie z Lechem Poznań (0:2) znowu zaczął od pierwszej minuty, i znowu nie pokazał nic szczególnego. Nie wzrosła celność jego strzałów, nie wzrosła liczba udanych akcji. Rosła tylko krytyka i frustracja widzów, pojawiały się porównania do wyśmiewanego przed laty Nacho Novo, który w Polsce poza znanym nazwiskiem niczym nie imponował. Później skrzydłowy zagrał jeszcze z Lechem, Arką i Rakowem, ale lepiej wcale nie było.
Zachwytu wciąż nie budzi także pozostała dwójka. Rocha na razie zaliczył trzy spotkania w barwach Legii, ale na kolejne raczej sobie poczeka. W meczu z Wisłą Portugalczyk w pojedynkach z Jakubem Błaszczykowskim i Sławomirem Peszko mówiąc delikatnie - nie istniał. Medeiros w Legii jak na razie zaistniał natomiast raz, kiedy strzelił gola Miedzi Legnica. Poza tym grał w kratkę, prezentując się dość słabo pod względem fizycznym. Jednak nawet gdyby grał lepiej, to jego wypożyczenie wciąż kłóciłoby się z logiczną polityką. Bo Legii na 24-latka po prostu nie stać. 6 mln euro, czy nawet promocyjne 4, to kwota dla polskiego klubu, nawet najbogatszego, w tej chwili po prostu nieosiągalna.
Poza decyzjami kadrowymi, taktycznymi i szkoleniowymi, Sa Pinto popełnił jeszcze jeden, prawdopodobnie największy błąd - nie potrafił przyznać się do pomyłki. Kiedy przegrywał z Cracovią, winna była murawa. Kiedy przegrywał z Lechem, winien był sędzia spotkania. A winna gorszej pozycji Legii nie była ona sama, a Lechia, która niespodziewanie zaczęła grać lepiej. Portugalczyk do Polski przychodził z opinią furiata i tyrana. Wyjedzie z niej z opinią człowieka niepoważnego, na prawo i lewo rzucającego niezrozumiałymi wypowiedziami. Z opinią kogoś, kto nie podaje ręki trenerom rywali. I kogoś, kto uważając się za najmądrzejszego, doprowadził klub mistrza Polski do sytuacji katastrofalnej.