Wisła - Legia. Raz, dwa, trzy. Mało! Jak Sławomir Peszko najpierw bawił się z Legią, a potem z kibicami Wisły

Raz, dwa, trzy. Mało! - krzyczeli kibice, a piłkarze Wisły Kraków dalej spełniali ich życzenia. W niedzielę, w 27. kolejce Lotto Ekstraklasy, rozbili Legię Warszawa aż 4:0 i awansowali do górnej ósemki.
Zobacz wideo

„Będzie, będzie zabawa. Będzie się działo! - cały stadion śpiewał „Bałkanicę”, a razem z nim Sławomir Peszko, dla którego zresztą utwór zespołu „Piersi” specjalnie po meczu puszczono z głośników. Dodajmy, że po dobrym meczu. Nawet może bardzo dobrym, po którym aż się prosiło, by jednak trochę poświętować, by się trochę pobawić,  by rozładować te wszystkie emocje, które gromadziły się na długo przed meczem.

Najpierw podteksty

Z jednej strony odradzająca się Wisła, z drugiej broniąca tytułu Legia. Plus cała otoczka, czyli pierwszy mecz w tym sezonie w otwartej telewizji. I komplet widzów na trybunach, bo bilety na to spotkanie rozeszły się błyskawicznie. Słowem: hit. Na pewno tej kolejki, ale chyba można dopisać więcej. Bo jak spojrzymy na mistrzostwa zdobyte w XXI wieku, nie znajdziemy w ekstraklasie drużyn, które miałby ich aż tak wiele. Od 2001 roku Wisła i Legia tytułami dzieliły się po równo, tylko cztery razy pozwoliły, by ligę wygrał ktoś inny (Zagłębie, Śląsk i dwukrotnie Lech).

Do tego też inne podteksty: na boisku w barwach Legii byli gracze Wisły - Radosław Cierzniak i Carlitos. Na trybunach prezes Dariusz Mioduski, ale i były prezes - Bogusław Leśnodorski, który w ostatnich tygodniach zyskał w Krakowie sporo sympatii. Znajdą się i tacy - na czele z prezesem Rafałem Wisłockim - którzy twierdzą, że gdyby nie on, Wisła już by nie istniała. Że na Reymonta wszystko co dobre, zaczęło się właśnie od Leśnodorskiego. - Sam mam dużą sympatię do tych chłopaków. Stolar, Kuba, Wasyl, Głowa, Sobol... Trzymam za nich kciuki, ale moja misja dobiega końca. Wisła to nie jest klub, który jest mi bliski. Nie planuję bywać na jej meczach, no chyba że na tych z Legią - mówił w lutym Leśnodorski, miesiąc po tym, jak zaoferował Wiśle bezpłatną pomoc prawną.

Potem łatwizna

W niedzielę były prezes Legii pojawił się na trybunach, ale nie oglądał spotkania w towarzystwie Mioduskiego. Te czasy, kiedy obaj regularnie siadali obok siebie w loży centralnej stadionu przy Łazienkowskiej, już dawno minęły. Można wspominać. I się wspomina, bo Legia ostatnio robi niewiele, by zatrzeć tamte wspomnienia. Do braku sukcesów w Europie dorzuca słabą grę w Polsce - w ekstraklasie, gdzie trudno w tym roku wskazać jej dobre spotkanie, zresztą jesienią też nie było ich zbyt wiele.

- Za ten mecz powinni przyznawać ujemne punkty - napisał Jarosław Królewski na Twitterze po sobotnim spotkaniu Korony z Lechem (0:0). Ujemnych punktów nie było, ale wynik w Kielcach sprawił, że niedzielny mecz w Krakowie jeszcze zyskał na znaczeniu. Zwycięstwo z Legią dawało bowiem Wiśle nie tylko punkty, ale też awans do górnej ósemki. Co okazało się banalnie proste, bo mistrz Polski w niedzielę nie pokazał nic, by zasłużyć choćby na honorową bramkę.

W niedzielę na Reymonta strzelała tylko Wisła. Zaczęła w 5. minucie od gola Sławomira Peszki, w 41. z rzutu karnego (podyktowanego po zagraniu piłki ręką przez Luisa Rochę) trafił Jakub Błaszczykowski, w 73. bezpośrednio z rzutu wolnego Rafał Pietrzak. - Raz, dwa, trzy, mało! - krzyczało wówczas na trybunach 33 tys. kibiców, a piłkarze dalej spełniali ich życzenia. Jeszcze dobili Legię - w 82. minucie gola strzelił Marko Kolar - dla której była to najwyższa porażka w lidze od blisko dziewięciu lat. Od sezonu 2010/11, kiedy też przegrała w Krakowie, też z Wisłą i też 0:4.

Więcej o:
Copyright © Agora SA