Lechia Gdańsk spłaca długi, walczy o mistrzostwo i czeka na bazę treningową. Piotr Stokowiec otworzył piłkarzom głowy

O Piotrze Stokowcu można usłyszeć w Gdańsku skrajne opinie. Piłkarze Lechii zachwycają się jego kodeksem moralnym i etosem pracy. Ci, których nad morzem już nie ma, zarzucają mu podwójne standardy. Jednego nikt Stokowcowi zabrać dziś nie może: skuteczności. Jego zespół na finiszu fazy zasadniczej Ekstraklasy jest liderem i zmierza ku mistrzostwu Polski.

To był mecz, jakich w tym sezonie w wykonaniu Lechii Gdańsk było wiele. W rywalizacji z ostatnim w tabeli Zagłębiem Sosnowiec oglądaliśmy więcej zaciśniętych zębów niż szerokich uśmiechów. Liderująca w Ekstraklasie drużyna trenera Piotra Stokowca nie zmiotła słabszego rywala – wręcz przeciwnie. Mecz był wyrównany, a jedyna bramka padła po strzale Daniela Łukasika z rzutu wolnego. Ostatnio można odnieść wrażenie, że tak jak przed laty Anglik Gary Lineker stwierdził, iż piłka nożna to gra, w której na końcu zawsze wygrywają Niemcy, tak w trwającym sezonie w rolę Niemców postanowili wcielić się gdańszczanie. I choć nie grają tak, że szczękę trzeba zbierać z podłogi, to w 26. kolejkach ligi zdążyli triumfować aż piętnaście razy. Do bólu efektywny – taki jest zespół, który nad morzem stworzył 46-latek. A każdy komentarz o braku stylu wydaje się popychać armię Stokowca ku mistrzostwu Polski.

This is Sparta!

Baza przy ulicy Traugutta, gdzie jeszcze kilka lat temu Lechia grała w Ekstraklasie, pamięta biegającego po boisku w koszulce Juventusu Turyn Zbigniewa Bońka. O tamtych czasach przypominają smutne betonowe trybuny i sześć blaszanych tablic z literami składającymi się w napis „LECHIA”. Powiewem luksusu są wyłącznie prężące się dumnie wzdłuż klubowych budynków mercedesy czy porsche. Samochody piłkarzy to odbicie ich zarobków, a te nad morzem budzą zazdrość kolegów z innych drużyn. Przekazywana z ust do ust plotka mówi, że po 100 tys. zł miesięcznie zarabiali Sławomir Peszko, Sebastian Mila czy trener Piotr Nowak. Obecnie Lechia żyje oszczędniej, ale miesięczne utrzymanie pierwszego zespołu wciąż kosztuje sporo. Według naszych ustaleń kwota waha się między 1,8 a 2 mln zł.

Kuszące piłkarzy z całego kraju wypłaty były jednak pudrem wieloletnich zaniedbań. Gdy poziom płac rósł, poziom infrastruktury bezczynnie stał w miejscu. W Gdańsku do dziś nikt nie zainwestował w akademię z prawdziwego zdarzenia, jaką mają w Poznaniu i Lubinie, czy kompleks boisk podobny do tego, który tworzy się w Białymstoku. Jeśli jakiś kompleks Lechia ma, to właśnie dotyczący infrastruktury. A przecież w 2010 roku władze klubu podpisały z gminą Pruszcz Gdański list intencyjny w sprawie budowy ośrodka w miejscowości Bystra. – Jeszcze niedawno tu przebierałem się jako junior – na maleńką szatnię wskazuje zawstydzony nieco Tomasz Makowski, który – gdyby plany działaczy wypaliły – nigdy nie trafiłby na Traugutta. Niewielkie pomieszczenie składające się ze stolika i dwóch rzędów drewnianych ławek mieści się zaledwie kilka kroków od szatni pierwszej drużyny, w której 20-latek gra od roku. Ta jest znacznie większa, ale przy obiektach, z których korzystają gracze z Poznania i Warszawy, klubów oglądających w tej chwili plecy Lechii, przypomina co najwyżej barak rodem z niższej ligi. – This is Sparta! – puszcza oko jeden z piłkarzy, gdy pytamy o warunki.

– Mamy świadomość istnienia tego problemu i nie jest tak, że nic w tej sprawie nie robimy. Jest wręcz przeciwnie. Prowadzimy rozmowy z miastem, aby w Gdańsku-Letnicy wspólnie wybudować nowoczesne centrum treningowe z pięcioma czy nawet sześcioma boiskami. Na razie prowadzimy negocjacje – zdradza Sport.pl dyrektor sportowy Lechii Janusz Melaniuk.

Godzinna odprawa

Niezbyt imponujące jest też królestwo trenera Piotra Stokowca. Jego skromny pokoik nijak nie przypomina przestronnych gabinetów Adama Nawałki czy Ricardo Sa Pinto. Stokowiec jednak nie marudzi. W skromnych warunkach pracował już w Polonii Warszawa, gdzie przez wiele miesięcy piłkarze i sztab nie otrzymywali pieniędzy. Energię poświęca na pracę. Przed jednym z treningów nie zatrzymuje się na sekundę. Najpierw nad kartką papieru konsultuje coś z analitykiem Zbigniewem Oszmaną, później krótka rozmowa z innym pracownikiem klubu i marsz na odprawę. – Trochę się przeciągnęło… - uśmiechnie się godzinę później magazynier Dawid Pajor, gdy szatnię opuszczą bramkarze i ich trener Jarosław Bako. Gdy do golkiperów dołączyli ich koledzy z pola, Stokowiec wcielił się w rolę obserwatora. Przez całe zajęcia z założonymi rękoma będzie spacerował po boisku, czujnie zerkając na wykonujących polecenia jego asystenta piłkarzy. Bywa jednak, że aktywnie uczestniczy w zajęciach, a nawet grywa z zawodnikami w dziadka. – Na co dzień trener nie krzyczy. To przeciwieństwo nerwusa, który przeżywa naszą grę, stojąc przy linii. Nie jest zamknięty, umie porozmawiać, zagaić. To całkiem inny facet niż ten, którego wy widzicie w trakcie meczu – mówi Zlatan Alomerović. Jego słowa anonimowo i oficjalnie potwierdza kilku innych lechistów. O Stokowcu każdy z nich mówi mniej więcej to samo: potrafi zbesztać, ale preferuje przemawiać efektami pracy.

Trener znaczy szef

W Lechii to jednak do niego należy ostatnie słowo. Gdy Stokowiec zdecydował, że na obóz do Gniewina nie pojedzie ulubieniec prezesa Adam Mandziary Milos Krasić, nawet osobista interwencja człowieka numer 1 w klubie nie zmieniła zdania szkoleniowca. Tak samo było w przypadku rzekomej niesubordynacji Marco Paixao, który zamiast na wskazaną przez trenera rehabilitację udał się na krótki wypad do Portugalii. I po powrocie w pierwszej drużynie już nigdy nie zagrał. Stokowiec nie wybaczył także Sławomirowi Peszce, który zwyzywał jego asystenta Macieja Kalkowskiego. Ofiar 46-latka jest znacznie więcej. To Grzegorz Kuświk, Jakub Wawrzyniak, Ariel Borysiuk czy Grzegorz Wojtkowiak. W Gdańsku gra już tylko ten ostatni, chociaż od kilku miesięcy trenuje wyłącznie z juniorami. - Trener Stokowiec jednym mi zaimponował. Nie bawił się w żadne gierki za plecami piłkarzy, nie chodził na skargę do gabinetów prezesów. Jeśli ma jakiś problem, to mówi o nim twarzą w twarz, jak mężczyzna – tłumaczy Filip Mladenović, który jest jednym z największych wygranych trwającego sezonu. W podobnym tonie mówi inny ulubieniec Stokowca, Tomasz Makowski: „U trenera jest tylko jeden ważny argument na który patrzy: dyspozycja. Znaczenia nie ma ani wiek, ani narodowość”.

Trudny charakter dla trudnych charakterów

O Stokowcu mawia się, że jego zachowanie przypomina czasami nachalnego kaprala, który z klapkami na oczach dąży do wyznaczonego celu. Daleko mu być może do szkoły przetrwania byłego komandosa Leszka Ojrzyńskiego, ale i tak porządek, który panuje na treningach Lechii, można porównać do wojskowej musztry. Stokowiec pochodzi zresztą z Kielc, a o tamtejszych mawia się, że są jak scyzoryki. Jego meritum jest klarowne: unikać zgniłych kompromisów, ponad wszystko stawiać na pracę i mieć czyste sumienie w zepsutym momentami świecie. To jednak nie takie proste. Piłkarze, którzy opuścili Lechię, wielokrotnie zarzucali Stokowcowi brak wyłożenia kawy na ławę i podwójne standardy. Ich zarzuty przeczą słowom tych, którzy w klubie grają dziś pierwsze skrzypce. Największe pretensje miał Marco Paixao, który do dziś czuje się przez szkoleniowca oszukany. – Stokowiec nie lubi piłkarzy z charakterem; takich, którzy mogą mu odpowiedzieć, mają swoje zdanie. Boi się ich. Myślę, że po prostu nie ma osobowości, żeby z takimi ludźmi pracować. Woli się ich pozbyć, wysłać do rezerw albo nie przedłużyć z nimi kontraktu – tłumaczył w grudniowej rozmowie ze Sport.pl Milos Krasić.

Z drugiej strony Stokowcowi nie można nie oddać tego, że twardą ręką w krótkim czasie odmłodził zespół. Na Traugutta żartowano czasami, że w Gdańsku otworzono Dom Spokojnej Starości. Mila, Peszko, Wawrzyniak, Wojtkowiak i Krasić dla wielu młodych piłkarzy byli murem, którego śniący o grze juniorzy nie umieli przebić. Dodatkowo ich wysokie kontrakty sprawiały, że znad morza starszym graczom po prostu nie chciało się ruszać. Ale przyszedł Stokowiec i rozgonił towarzystwo na cztery strony świata. Dziś w Lechii coraz istotniejsze role odgrywa młodzież: 20-letni Makowski, 20-letni Karol Fila, 21-letni Konrad Michalak, a nawet 17-letni Mateusz Żukowski, który zadebiutował już w Ekstraklasie. A przecież są też niewiele starsi Jarosław Kubicki i Patryk Lipski. Seniorem określać można najstarszego w drużynie, 34-letniego Flavio Paixao. Poza nim po trzydziestce są Kuciak, Augustyn i Vitoria.

Efektywnie nie znaczy efektownie

Eksperci niejednokrotnie podkreślali już, że drużyna Stokowca zaczęła charakteryzować się cechami, którymi on sam mógł pochwalić się na murawie: charakterem, zaangażowaniem, walecznością, dyscypliną taktyczną. Jest uparta tak jak jej trener. - Duży akcent kładziony jest na systematyczność. Właściwie nie zdarza się, żebyśmy dostawali wolne dni ekstra. Nawet po wygranym meczu musi być rozbieganie, rowerki, odprawa - mówi jeden z piłkarzy.

Wydaje się, że zespół stał się odporny na krytykę, która mimo świetnych wyników pojawia się z wielu stron: że Lechia gra nijako, że nudno, że nieefektownie. Duża w tym rola Pawła Habrata, trenera przygotowania mentalnego, którego zatrudnił Stokowiec. To on pomógł zespołowi przestawić jego myśli z problemów okołosportowych na cel: istotny jest przede wszystkim wynik, który można osiągnąć poprzez przygotowanie fizyczne i konsekwencję. Jego metody i praca u Stokowca pomogły odbudować się zawodnikom, którzy dla Gdańska wydawali się straceni. Na wyższy poziom wskoczyli Błażej Augustyn, Daniel Łukasik, Artur Sobiech czy wspominany Mladenović. - Miałem moment, gdy mi po prostu nie szło. A teraz okazuje się, że mogę myśleć o mistrzostwie i powrocie do reprezentacji Serbii. Wielka w tym zasługa trenera, który uwierzył w mój potencjał - zachwyca się 27-letni lewy obrońca.

Lechia spłaca Kaiserslautern i Fiorentinę

Być może wpływ na atmosferę w drużynie miało też uregulowanie wszystkich zaległości, co w Gdańsku jest nowością. Przez ostatnie kilka lat Lechia regularnie zalegała piłkarzom dwie, a czasem nawet trzy pensje. Nie płaciła również klubom, którym płacić powinna (na przykład Śląskowi Wrocław za transfer Sebastiana Mili). Tym razem znów niewiele brakowało, aby Komisja ds. Licencji zajęła się sprawą Lechii, która i tak ma nałożony nadzór finansowy, ale klub zapłacił Zagłębiu Lubin połowę wynoszącego 400 tys. zł ekwiwalentu za wyszkolenie Jarosława Kubickiego. Druga rata musi zostać zapłacona do czerwca. W ostatnich tygodniach gdańszczanie spłacili też zadłużenie wobec Kaiserslautern (za transfer Ariela Borysiuka) i zakończyli ugodą długi spór sądowy z Fiorentiną (w sprawie pozyskania Rafała Wolskiego).

Pensje wpłynęły też na konta byłych lechistów, którzy czekali na nie od kilku miesięcy. Tak samo premie, które od lat są w Gdańsku piętą Achillesową. Jak dowiedział się Sport.pl, już w tym tygodniu wypłatę za styczeń mają otrzymać piłkarze pierwszej drużyny, co sprawi, że do zapłaty pozostaną Lechii tylko bieżące wypłaty za luty. – Trudno mi sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz mieliśmy wszystko tak uregulowane – mówi jeden z doświadczonych zawodników. Wpływ na poprawę stanu finansowego klubu miała podpisana niedawno z Urzędem Miasta Gdańsk umowa, która za promocję miasta w Ekstraklasie do końca roku zagwarantowała Lechii przelew wynoszący aż 7,2 mln zł netto. Nikt w ratuszu z pewnością nie będzie żałował wydanych pieniędzy, jeśli klub zdobędzie historyczne mistrzostwo Polski.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.