Pracownicy Lecha Poznań od kilku miesięcy zachodzą w głowę, skąd Adam Nawałka czerpie siły. Szkoleniowiec Kolejorza jest jak wulkan energii. W klubie melduje się jako pierwszy i jako ostatni opuszcza Bułgarską. Pamięta imiona ochroniarzy, zauważa nową fryzurę pani z księgowości, zna sprawy pracowników marketingu. Po podpisaniu kontraktu urządził rajd po korytarzach, bo chciał odwiedzić każdy z działów. Zdobył też zaufanie szefów Lecha, którzy za rekordowe pieniądze powierzyli mu misję kierowania stojącą na rozjeździe lokomotywą. Po jednej stronie Nawałka ma dziś tor ku europejskim pucharom, po drugiej: ku przeciętności.
Dwa krótkie gwizdki poinformowały piłkarzy, że za chwilę rozpocznie się praca. Zawodnicy stanęli w kole, w środku którego zaczął przemawiać Nawałka. – Dziś zajmiemy się taktyką. Chcę widzieć u was takie zachowanie, jak podczas meczu. Koncentracja ma być maksymalna – oznajmił i na kolejne pół godziny oddał zespół swoim asystentom. Po boisku momentalnie zaczęło biegać dziesięciu mężczyzn w granatowych kurtkach, którzy tłumaczyli ćwiczenia, układali sprzęt, obserwowali reakcje piłkarzy. Taki obrazek do złudzenia przypominał to, co przez pięć lat można było obserwować na zgrupowaniach reprezentacji Polski. Dziś wszyscy w klubie są przyzwyczajeni do podobnego widoku, ale na początku tak rozbudowany sztab budził co najmniej zdziwienie. Według nieoficjalnych informacji jego miesięczne utrzymanie kosztuje blisko 400 tys. zł. A poza ludźmi pracującymi w Poznaniu, Nawałce pomaga jeszcze koordynujący przygotowanie fizyczne trener Remigiusz Rzepka czy psycholog Paweł Frelik.
Nawałka, podobnie zresztą jak w kadrze, z rękoma założonymi z tyłu spacerował po boisku. Co jakiś czas poklaskiwał, zachęcał do jeszcze większego wysiłku. Do akcji wkroczył dopiero w trakcie właściwej część treningu: taktyki, nad którą pracuje niczym alchemik poszukujący kamienia filozoficznego. Lech ma grać systemem 4-5-1 z legendarną odbudową i lokomocją. Piłkarze szybko zrozumieli, że w trakcie zajęć nie ma miejsca na śmiechy i wygłupy. Przerwy pomiędzy ćwiczeniami trwały ledwie kilka chwil, więc każdy skupiony jest na zadaniu. Praca, praca, praca! Kto nie maszeruje, ten ginie. Przed Nawałką i jego sztabowcami nic się zresztą nie ukryje. Każdy z lechitów ma na sobie monitorujące jego ruchy kamizelki z nadajnikiem GPS. Na dodatek treningi rejestruje nie tylko zwykła kamera, ale również ta zawieszona pod dronem, sterowana przez jednego z analityków, który grę obserwuje z niewielkiej trybuny.
Sam Nawałka niewiele zmienił się od czasu pracy z reprezentacją. Posiłki wciąż rozpoczynają się na „smacznego”, autokar nie może cofać, a kucharz musi dbać o pietruszkę z witaminą C. Trener zwraca uwagę na najmniejszy nawet szczegół. Gdy okazało się, że w kieleckim hotelu dla zawodników i sztabu zabrakło pokojów na tym samym piętrze, nie machnął na to ręką, tylko nakazał znalezienie innego, w którym cała drużyna spałaby w sąsiadujących pokojach.
Od pierwszego dnia pracy w Lechu 61-latek zamieszkał przy Bułgarskiej. Do dyspozycji ma co prawda przestronny apartament w jednym z najlepszych poznańskich hoteli, ale tam jest tylko gościem. Przeważnie czas spędza w gabinecie na stadionie, gdzie analiza trwa non stop. Po każdym treningu u byłego selekcjonera zbiera się cały sztab, który bierze udział w jednej z kilku codziennych odpraw. – Te odprawy są bez przerwy. Do każdej analizy wideo co jakiś czas dodawane są tak zwane „suplementy”, czyli fragmenty z innych meczów, które zdaniem trenera mogą pomóc chłopakom – mówi nam jeden z pracowników klubu. Odprawę taktyczną Nawałka potrafi zaserwować piłkarzom wieczorem jednego dnia i następnego o poranku. Wszystko po to, aby zapamiętali najmniejszy nawet szczegół. – W końcu zaskoczy. Z Legią weszliśmy na wyższy bieg, a idzie fala. Trzeba na nią wskoczyć – tłumaczy Łukasz Trałka.
Do tego potrzeba jednak wigoru, którego ostatnio lechitom brakowało. Brak błysku w oczach jedni zrzucali na monotonię, która dała się we znaki podczas mozolnej pracy. Inni powodów słabego wiosennego startu upatrywali w obozie, który był jednym z najcięższych od wielu lat. Efekt ma jednak przyjść, a dobre występy Gajosa czy Vujadinovicia w spotkaniu z Legią mają być ich zapowiedzią. To zresztą od lat wizytówka Nawałki: odkrywanie rezerw. – Jest skala! – zwykł mawiać o piłkarzach, z których jego zdaniem da się wycisnąć jeszcze więcej.
To ostatni moment, aby na wspomnianą falę wskoczyli zawodnicy, którym Nawałka zaufał: Gajos, Vujadinović czy Vernon De Marco. Dwaj pierwsi w sobotę zagrali niezłe spotkanie i i kolejne tygodnie będą dla nich testem na powtarzalność. Całe trio walczy o swoją przyszłość, bo ich kontrakty z Lechem kończą się za cztery miesiące. Między innymi ten fakt Nawałka postanowił wykorzystać w odprawie przed spotkaniem z mistrzami Polski, gdy przemówił do piłkarzy z prostym komunikatem: zagracie nie tylko o wynik Lecha, ale i o swoje kariery. To podziałało, bo po słabszym początku zawodnicy Kolejorza kontrolowali przebieg meczu. O lepsze umowy, ale w nowych klubach, muszą starać się natomiast piłkarze, którzy latem będą chcieli zmienić otoczenie. A tych też nie brakuje, bo do wyjazdu szykują się 20-letni Robert Gumny, 26-letni Darko Jevtić, 28-letni Christian Gytkjaer czy 29-letni Maciej Makuszewski.
Na drugim brzegu wydaje się być Rafał Janicki, który nie wykorzystał szansy. W Poznaniu można usłyszeć, że Lech latem raczej nie skorzysta z wynoszącej 400 tys. euro klauzuli wykupu i odeśle piłkarza do Gdańska. Do Grecji wróci inny obrońca, Grek Dimitris Goutas, którego Nawałka skreślił już dawno. Zimą Lech był gotów oddać go do wykazującej zainteresowanie Korony, ale kielczanie mogli pokryć tylko niewielką cześć wynagrodzenia piłkarza.
Z dziewięciu lechitów, którym latem kończą się kontrakty, odejdzie większość. Klub czeka więc kolejna rewolucja. Tym razem w składzie ma pojawić się więcej Polaków, głównie tych z akademii. Nowym bramkarzem Kolejorza nie zostanie natomiast golkiper Unionu Berlin Rafał Gikiewicz (tak kilka dni temu informował poznański odział „Gazety Wyborczej”). Na Bułgarskiej potwierdzają natomiast, że lato będzie gorące. – Nawałka mocno zaangażował się w kwestie transferowe. Wprost jednak powiedział, że poza wzmocnieniami będzie chciał postawić na naszych wychowanków, a to idealnie wpisuje się w politykę klubu – słyszymy.
Latem ma jednak nie zabraknąć środków na transfery. Zimą Lech wydał tylko 300 tys. zł. Na dodatek bardzo prawdopodobne jest odejście Roberta Gumnego, które może przynieść do kasy nawet 6 mln euro (defensorem wciąż interesuje się klub z Bundesligi, oraz kilka zespołów z Serie A).
Lech co prawda od lat swój budżet konstruuje bez uwzględniania w nim zysków z gry w europejskich pucharach, ale nikt w Wielkopolsce nie wyobraża sobie braku awansu do eliminacji Ligi Europy. Według naszych ustaleń klub dysponuje obecnie budżetem na poziomie 60 mln zł (bez uwzględniania wpływów z transferów). – Nie planujemy wpływów z pucharów, bo to pieniądze wirtualne. Jeśli będą to fajnie, ale nie chcę zakłamywać rzeczywistości kasą, której jeszcze nie mamy – zapewnia Sport.pl prezes Karol Klimczak. Co nie oznacza, że sprawa awansu do europejskich pucharów nie jest kluczowa dla przyszłości Lecha. Tyle, że nie dla jego finansów, a dla piłkarzy: dla wielu z nich nieudana misja "awans do pucharów" oznaczać może pożegnanie z Poznaniem.