Legia Warszawa. Słaba gra, ale nie tylko. Co w tej chwili jest największym problemem?

- Martwi mnie nawet nie tyle słaba gra, ile zmiany, które trudno wytłumaczyć. Po zimowych przygotowaniach skład mistrzów Polski wciąż się nie wykrystalizował. Cały czas jest niestabilny. I niezrozumiały, chyba też dla samych piłkarzy - mówi Dariusz Dziekanowski, były napastnik Legii Warszawa i reprezentacji Polski.
Zobacz wideo

Jedno zwycięstwo, dwie porażki, tylko jedna zdobyta bramka. I jeden celny strzał w przegranym 0:2 szlagierze z Lechem Poznań. Legia Warszawa bardzo słabo zaczęła rok w ekstraklasie. Do pierwszej w tabeli Lechii Gdańsk traci już siedem punktów. I choć w tabeli wciąż jest druga, to jeśli spojrzymy na tegoroczne spotkania, zobaczymy, że w ekstraklasie gorszy bilans od Legii mają tylko dwie drużyny: Arka Gdynia i Wisła Płock.

Bartłomiej Kubiak: Co się dzieje z Legią?

Dariusz Dziekanowski: Nic dobrego. I nie da się tego wytłumaczyć jako wypadek przy pracy. Bo wypadek jest wtedy, kiedy coś się zdarzy raz, nie dwa, a w zasadzie to nawet trzy, bo w pierwszym meczu z Wisłą Płock, choć wygranym 1:0, Legia też grała słabo. Nie można powiedzieć, że prześladuje ją pech czy brak szczęścia.

Co jest w tej chwili największym problemem Legii?

- Martwi mnie nawet nie tyle słaba gra, ile zmiany, które trudno wytłumaczyć. Po zimowych przygotowaniach skład mistrzów Polski wciąż się nie wykrystalizował. Cały czas jest niestabilny. I niezrozumiały, chyba też dla samych piłkarzy. Weźmy np. takiego Michała Kucharczyka. W trzech tegorocznych spotkaniach miał trzy różne zadania: najpierw zagrał jako prawy obrońca, potem wylądował na trybunach, a ostatnio w Poznaniu biegał głównie po lewej stronie boiska. Jeśli miał to być jakiś element zaskoczenia, to zaskoczył on głównie piłkarza.

Który z piłkarzy Legii zawodzi pana najbardziej?

- Zawodzi zespół, trudno wskazać jednego piłkarza.

Salvador Agra?

- Jest w słabej formie, ale nie powiedziałbym, że to słaby piłkarz. Jest po prostu za wcześnie. Trzy mecze to zbyt mała próba, by dokonać jego oceny.

A jest w Legii jakiś piłkarz, który ostatnio pana nie zawodzi - albo inaczej: zawodzi najmniej?

- Jedyny plus to chyba tylko Radek Majecki. Młody zawodnik, który jesienią udanie został wprowadzony do składu. A teraz, mimo że wpuszcza bramki, za słabe wyniki Legii bardzo bym go nie obwiniał.

Kto w tej chwili jest liderem Legii?

- (długi namysł)

To może chociaż ktoś, kto ma potencjał, by takim liderem być?

- Artur Jędrzejczyk, Andre Martins, Cafu, Carlitos. W Legii jest wielu piłkarzy, którzy mają potencjał. Szkoda tylko, że nie jest on wykorzystywany.

To wina tylko Ricardo Sa Pinto?

- Nie wiem, kogo innego można za to obwiniać. No, chyba że pan wie i mi pomoże.

Sa Pinto np. obwinia sędziów.

- Trudno to w ogóle komentować. Dla mnie te wypowiedzi są niezrozumiałe. To znaczy: nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości. Nie rozumiem, co Sa Pinto chce w ten sposób osiągnąć. Chyba w klubie ktoś powinien z nim porozmawiać, by tego nie robił. Bo tylko wprowadza ludzi w błąd, robi niepotrzebne zamieszanie.

We wtorek Dariusz Mioduski podobno wezwał Sa Pinto na dywanik.

- Prezes to odpowiednia osoba - znajdująca się w klubowej hierarchii wyżej od trenera - ma pełne prawo, by na takie rozmowy zapraszać. Tym bardziej, jeśli coś nie idzie, nie funkcjonuje tak, jak należy.

Widzi pan w grze Legii jakiś wypracowany styl?

- Na razie nie widzę, ale mam nadzieję, że niedługo zobaczę. Bo zalążki tego stylu już widziałem - jesienią. Może nie za wiele, ale były spotkania, w których Legia grała solidnie w obronie, a do tego w ataku potrafiła wykreować sobie bardzo dobre okazje.

Nadal jest faworytem do tytułu mistrza Polski?

- Wciąż ma duże szanse, bo inne drużyny też gubią punkty. A nawet jak nie gubią, to pewnie zaraz gubić zaczną. Wyścig żółwi będzie trwał. Zresztą już trwa, bo Lechia Gdańsk, która jest liderem, też mnie nie zachwyca. Gra bardzo wyrachowany, mało widowiskowy futbol. Męczy się choćby z taką Wisłą Kraków, która zimą przecież miała olbrzymie problemy, by przygotować się do rundy rewanżowej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.