Ekstraklasa. Tego kamery w TV mogły nie pokazać. Spostrzeżenia po meczu Lech - Legia

Najpierw Ricardo Sa Pinto zapatrzył się na trybuny, później Adam Nawałka zapatrzył się na boisko. Tylko, że tam nie było nic ciekawego, bo hit, jak to hit, znowu nie porwał - spostrzeżeniami po meczu Lech - Legia (2:0) dzielą się Bartłomiej Kubiak i Konrad Ferszter ze Sport.pl.
Zobacz wideo

Najpierw były uśmiechy

Kilka chwil do początku meczu. Zawodnicy obu drużyn zamieniają się połowami, sędziowie zmierzają do linii bocznej, by standardowo podać dłoń ich trenerom. Tomasz Musiał, Radosław Siejka i Sebastian Mucha witają się z Adamem Nawałką i... zastygają w konsternacji. Do linii nie podszedł bowiem Ricardo Sa Pinto. Od razu wyjaśniamy: Portugalczyk nie miał złych intencji. Trener Legii najzwyczajniej w świecie zapatrzył się w trybuny stadionu i w tej swojej koncentracji zapomniał o przedmeczowym obowiązku. Uwagę Sa Pinto zwrócił dopiero kierownik mistrza Polski - Konrad Paśniewski. Portugalczyk natychmiastowo podbiegł do sędziów. No i do Nawałki, który z uśmiechem na ustach wykonał uspokajający gest w kierunku szkoleniowca warszawiaków.

Potem były nerwy

Ale o ile jeszcze wtedy Sa Pinto też się uśmiechał, o tyle chwilę później już mu do śmiechu nie było. Wręcz kipiał ze złości po tym, jak w 3. minucie jego piłkarze zmarnowali stały fragment gry. A konkretnie Adam Hlousek, który po ciekawym rozegraniu rzutu rożnego (dwa krótkie podania i wycofanie piłki za pole karne) oddał niecelny strzał. A nawet bardzo niecelny, bo piłka po jego uderzeniu wyleciała za boczną linię boiska. Sa Pinto, jak to zobaczył, najpierw złapał się za głowę, a po chwili z rozłożonymi rękami odwrócił się w kierunku ławki rezerwowych, głośno komentując nieudane zagrane Hlouska. Zresztą podobnie było po kolejnych akcjach legionistów, ale o tym za moment.

I niedowierzanie

Adam Nawałka stał jak wryty. Jakby nie dowierzał albo niedowidział, a może jedno i drugie. W każdym razie była wtedy 7. minuta spotkania, gola dla Lecha Poznań strzelił Nikola Vujadinović. Sama bramka urody była wątpliwej. I pewnie nie byłoby w niej nic nadzwyczajnego, gdyby nie jej zdobywca. Właśnie Vujadinović, stoper z Czarnogóry, który od początku roku raczej kojarzony w Lechu był ze wszystkim, co złe. I stąd pewnie to zdziwienie Nawałki, no i oczywiście radość, bo po chwili były selekcjoner - jak już się dobrze przyjrzał - uniósł w geście triumfu zaciśnięte pięści. Ucieszył się z gola z Vujadinovicia, którego jeszcze dwa tygodnie temu musiał publicznie bronić po tym, jak dziennikarze go krytykowali za słabą grę i samobójczą bramkę zdobytą w przegranym 1:2 meczu z Zagłębiem Lubin.

Salvador nie gra

Była 63. minuta, kiedy na boisko wszedł Dominik Nagy, który zmienił Salvadora Agrę. Jeśli w słabej Legii mielibyśmy wskazać zawodnika najsłabszego, to byłby to właśnie Portugalczyk. Znowu, bo przecież przed tygodniem, w meczu z Cracovią (0:2), nowy nabytek mistrzów Polski nie wyszedł nawet na drugą połowę. W Poznaniu Agra z pewnością nie zagrał lepiej. Był wolny, przegrywał pojedynki, często tracił piłkę i odpuszczał powroty do obrony. Z jego występu zapamiętamy jedynie dośrodkowanie z 41. minuty, kiedy okazję do strzelenia gola miał Michał Kucharczyk. Miał, ale jego strzał głową był niecelny. Agra w ekstraklasie rozegrał już ponad 100 minut. Po pierwszej „setce”, o skrzydłowym sprowadzonym przez Sa Pinto, trudno powiedzieć cokolwiek pozytywnego. Trudno będzie też zrozumieć decyzję trenera Legii, jeśli ten zdecyduje się wystawić go w podstawowym składzie w kolejnym meczu.

A hit znowu nie porwał

- Dziś pojedynek, który elektryzuje całą piłkarską Polskę - zapowiadał spotkanie spiker na stadionie Lecha. Na zapowiedziach się niestety skończyło. Ostatnie lata przyzwyczaiły już nas do tego, że hity ekstraklasy - jak nazywa się właśnie mecze Legii z Lechem - często nie rozpieszczają kibiców, nie są porywającymi widowiskami. Tym razem było podobnie. Nic się w tej materii nie zmieniło. No, może tylko tyle, że w końcu wygrał Lech, który w siedmiu poprzednich starciach wygrał z Legią tylko raz - w zeszłym sezonie 3:0 przy Bułgarskiej, teraz 2:0. Dzięki sobotniemu zwycięstwu drużyna Nawałki umocniła się w górnej ósemce - zajmuje teraz piąte miejsce. Legia wciąż jest druga, ale jeśli wieczorem Lechia wygra mecz z Wisłą Kraków (sobota, godz. 20.30), tracić będzie do lidera aż siedem punktów.

Więcej o:
Copyright © Agora SA