Tomasz Łapiński: Na tej z napisem "fikcja".
Wydarzenia, które opisałem, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Muszę powiedzieć, że podczas pisania "Szmaty" nie interesował mnie konkret: kto, gdzie, kiedy, z kim i po co. Nie chciałem perorować z ambony na temat grzechów polskiej piłki, nie chciałem wskazywać winnych palcem. Interesował mnie za to uniwersalny wymiar mojej historii. Główny bohater, czyli Roman Dzwonecki, gra, żyje, dokonuje wyborów. Chciałem pokazać jego trudną drogę.
Jeden z moich redaktorów powiedział, że to historia słodko-gorzka. Będą tam naprawdę różne fragmenty: są momenty pełne akcji, są chwile zabawne, są sytuacje skłaniające do zadumy. Silnikiem książki będą generalne wybory mojego bohatera: nie tylko sportowe, ale i moralne. Nawet pisząc zakończenie uważałem, żeby nie opisać studni bez dna do której wpadł Roman i z której się nigdy nie wygrzebie. Zamiast tego wolałem postawić na zakończenie refleksyjne.
Broń cię Panie Boże! Na początku wpakowałem się w narrację pierwszoosobową, która dała duże możliwości moralizatorskie. To było dość spore zagrożenie, którego chciałem uniknąć. Ale chcę to powiedzieć bardzo wyraźnie: „Szmata” nie jest poradnikiem, jak żyć i jak grać.
Trochę. W niektórych fragmentach można znaleźć moje historie. Jest też mnóstwo nie mnie.
Główna oś książki jest całkowicie wymyślona, te sytuacje nigdy nie zaistniały. Ale zadałem sobie pytanie: czy znając środowisko piłkarskie, znając pewne wydarzenia i znając ludzi, jest szansa, by taka historia się wydarzyła? I jestem przekonany, że tak. Ale to wciąż fikcja.
Nie. Policzyłem niedawno z ilu znanych mi trenerów składa się ten mój książkowy. Z ośmiu.
Myślę, że bez problemu.
Broniłem się rękoma i nogami przed tym, aby wprost sugerować o kogo może chodzić. W ogóle chciałbym powiedzieć, że nie ma to najmniejszego znaczenia. Na etapie pisania dałem do przeczytania jakiś fragment dziennikarzowi. I on mówi: "ten bohater to jest ten trener!". W ogóle nie trafił. W początkowej wersji poświęciłem rozdział na tłumaczenie tego, że książka nie jest opisem scen, które przeżyłem. Szukanie w niej, kto jest kim, to wręcz ślepy zaułek.
Mówienie o obawie sugeruje, że zdarzenia, które opisałem w "Szmacie", są prawdziwe, a ja jedynie zmieniłem czas, miejsce i nazwiska. Tak nie jest. Opisałem coś, co się nie wydarzyło.
Gdybym opisał historie, które sam przeżyłem, to książka nie byłaby aż tak ciekawa. Byłby to tylko zbiór anegdot. To mnie nie interesowało. Z anegdot moglibyśmy się pośmiać i godzinę później o nich zapomnieć. Wiem, że ludzie na to czekają, ale nie tej pisałem książki myśląc o tym, czego chce grupa odbiorców. Anegdota często przykrywa zresztą prawdziwą twarz środowiska piłkarskiego, którego nie powinniśmy zawężać wyłącznie do zabawnego dowcipu zrobionego koledze w szatni.
Prawie cztery lata. A jeśli mielibyśmy doliczyć do tego pisanie scenariusza, który później stał się bazą książki, to należałoby dodać kolejne dwa. Łącznie mamy sześć lat. No, trochę zeszło.
Starałem się wszystko dobrze przemyśleć, poukładać w głowie. Ciągle nanosiłem poprawki, przyglądałem się bohaterom, psychologii ich postaci. Nie wiem, jak piszą inni autorzy, ale ja potrzebowałem dużo czasu na skończenie procesu tworzenia treści. Ciągle coś zmieniałem, każde czytanie kończyło się jakąś edycją. Gdybym przed pisaniem wiedział, ile to kosztuje wysiłku, to bym się za to nie zabrał. Ale skoro coś zacząłem, to chciałem to skończyć. W tym wszystkim kluczem był czas. Dzięki niemu nabierałem dystansu. Po miesiącu każde zdanie oceniałem inaczej. Utwory napisane w krótkim terminie pozbawione są takiego spojrzenia.
Książkę mogłem wypuścić na rynek już po skończeniu pierwszej wersji. Ten bazowy szkielet na siłę nadawałby się do druku. Ale wtedy byłby gorszy, niż to, co powstało dwa lata później.
W międzyczasie rozbudowywałem pewne historie, dodawałem kolejne wątki. Dla mnie wyznacznikiem jakości książki nie jest to, że się ją dobrze czyta. Bo co to oznacza? Że jest dobrze napisana? Że wciąga, jest w niej fajne słownictwo, zgrabne zdania? Dla jednych liczy się rytmika, dla innych będzie to tempo. Moim zdaniem liczy się jednak coś innego. To treść. Szybkie czytanie często dobrze świadczy o książce, ale ma dużą wadę: ogranicza możliwość refleksji czytelnika. Ja chciałbym, ażeby po przeczytaniu "Szmaty" ta refleksja się pojawiła.
Zacząłem zastanawiać się nad piłkarskim serialem. Uważam, że w naszym środowisku jest jeszcze wiele tematów, którymi można się zainteresować: menadżerka, dziennikarstwo sportowe, czy działacze. Rozpocząłem też pracę nad książką, która nie będzie o futbolu.
"Piłkarski Poker" jest świetny, ale to wciąż jest komedia. A ludzi interesują dobre historie.
Na filmy Patryka Vegi ludzie chodzą do kin.
Tak, ale już Wojtek Smarzowski umie łączyć bardzo mocne sceny z momentami refleksji. Kiedy zaczynałem tworzyć "Szmatę", rozmawiałem z nim kilkukrotnie, czytał scenariusz na bazie którego napisałem tę książkę. Zainteresował się tym, uznał to za dobry temat. Wydaje mi się, że moja "Szmata" już dziś jest materiałem mogącym posłużyć na scenariusz filmowy.