Lech Poznań jest mistrzem w ukrywaniu potencjału. Potwierdziły się obawy kibiców

Właściwie wszystkie obawy kibiców okazały się słuszne: fatalne wyniki sparingów nie wzięły się z niczego, władze Lecha Poznań przespały okno transferowe i błędnie założyły, że potencjał tej kadry pozwala walczyć o mistrzostwo, a problem był z trenerami, którzy nie potrafili go wydobyć. Piłkarze Lecha w ukrywaniu potencjału są mistrzami i zasłużenie przegrali z Zagłębiem Lubin 1:2.
Zobacz wideo

Naprawdę trudno oczekiwać zwycięstwa, gdy największą zaletą drużyny jest szczęście. Mimo że Zagłębie zdecydowanie dłużej utrzymywało się przy piłce, stwarzało groźniejsze sytuacje, było lepiej zorganizowane, to Lech jako pierwszy wyszedł na prowadzenie. Oczywiście szczęśliwie, bo akcja wzięła się ze zmarnowanego rzutu rożnego. Po wybitym dośrodkowaniu do piłki dopadł Pedro Tiba i trafił w słupek, ale następnie piłka uderzyła w plecy Konrada Forenca i Christian Gytkjaer z bliska wbił ją do siatki. Była to pierwsza okazja Duńczyka do strzelenia gola. W 66. minucie!

Ale całą masę szczęścia Lech miał pod swoją bramką. Najpierw sędzia po analizie VAR zdecydował, że piłka kopnięta przez Pawłowskiego nie znalazła się w całości za linią bramkową, a następnie Jasmina Buricia od straty gola uchronił słupek. Bośniak wybronił też rzut karny w końcówce meczu i kilka sytuacji sam na sam. Zagłębie skutecznie kontrowało Lecha wykorzystując przede wszystkim powolność Nikoli Vujadinovicia i słabą grę bocznych obrońców – Vernona De Marco i Rafała Janickiego. Dopięło swego w czasie doliczonym, gdy po rzucie rożnym piłkę do własnej siatki skierował właśnie Vujadinović. Rację ma Adam Nawałka mówiąc, że stracona bramka była pechowa, ale w przekroju całego meczu, to Zagłębie może mówić o braku szczęścia, bo wynik przy Bułgarskiej powinien być wyższy. 

Lech Poznań przegrywał w sparingach i nie ma w tym przypadku

Trener Kolejorza kilka razy przekonywał, że nie ma sensu przejmowanie się wynikami sparingów, chociaż Lech przegrał aż cztery z pięciu meczów i w każdym był wyraźnie słabszy od rywala, bo piłkarze byli wtedy zmęczeni, wynik nie był najważniejszy, było sporo zmian w składzie i konkretnych założeń taktycznych. I w teorii to wszystko ma sens, ale już pierwsza kolejka rundy wiosennej pokazała, że to, co działo się w Turcji ma przełożenie na mecze ligowe.

W sparingach Kolejorz sporo goli tracił po stałych fragmentach gry i z Zagłębiem bramkę przesądzającą o porażce też stracił po rzucie rożnym. W piątek piłkarze Lecha byli ociężali, powolni i wyraźnie zmęczeni treningami jakby nadal trenowali po trzy razy dziennie. Wystarczyło spojrzeć na Nikolę Vujadinovicia, który nie nadążał właściwie za nikim i który parokrotnie został ośmieszony przez Bartłomieja Pawłowskiego. W przedsezonowych meczach, Lech miał olbrzymie problemy z przeprowadzeniem ataku pozycyjnego – piłkarze nie bardzo mieli pomysł komu podać piłkę i jak przedostać się z nią bliżej pola karnego rywala. W piątek, na pierwszą składną akcję gospodarzy trzeba było czekać pół godziny, a kolejna pojawiła się dopiero w drugiej połowie.

Nawałka przekonywał też, że podczas przygotowań, sporo czasu poświęcił na wyćwiczenie schematów rozegrania piłki na skrzydłach i w środku pola. Kompletnie nie było tego widać, bo Lech grając do przodu bazował jedynie na indywidualnych umiejętnościach Portugalczyków – Pedro Tiby i Joao Amarala. Skrzydłowi – Kamil Jóźwiak i Maciej Makuszewski nie istnieli, na pomoc bocznych obrońców zazwyczaj nie mieli co liczyć, a i piłek ze środka boiska nie dostali zbyt wielu, bo w tej strefie rządziło Zagłębie. Kolejorz całkowicie oddał inicjatywę rywalowi, który miał blisko 60 proc. posiadania piłki.

W Turcji nieźle spisywał się Vernon De Marco, dlatego wyszedł w pierwszym składzie w miejsce wracającego po kontuzji Wołodymyra Kotewycza i w pierwszej połowie był zamieszany w każdą groźną akcję Lecha. Uderzał głową po dośrodkowaniu Joao Amarala, świetnie dograł piłkę Maciejowi Makuszewskiemu, ale ten nie zdołał jej wepchnąć do siatki. Mógł mieć też asystę to tym jak dobrze odnalazł się w polu karnym Zagłębia i przedłużył dośrodkowanie z rzutu rożnego. Jego kolegom ponownie zabrakło skuteczności. Argentyńczyk już podczas sparingów o wiele gorzej radził sobie w defensywie – i to również się potwierdziło, bo w meczu z Zagłębiem z 23 pojedynków wygrał tylko osiem.

Piłkarze Lecha Poznań osiągnęli mistrzostwo w ukrywaniu potencjału

- Wystawienie na bokach obrony Rafała Janickiego i Vernona De Marco było optymalną decyzją. Podjęliśmy ją na podstawie gier kontrolnych i postawy na treningach. Powodem nieobecności Roberta Gumnego była kontuzja, natomiast Wołodymyr Kotewycz wcześniej miał uraz i teraz nadrabia zaległości w przygotowaniu motorycznym – tłumaczył po meczu Adam Nawałka.

Można się tylko domyślać, w jak fatalnej formie musi być Ukrainiec, skoro trener dostrzegł braki szybkościowe u niego, a nie u Vujadinovicia, który poruszał się po boisku, jakby miał 30 kg plecak. Ta sytuacja pokazuje jednak coś innego – wystarczyły dwie kontuzje i przeziębienie Piotra Tomasika, by defensywę Lecha musiało tworzyć czterech środkowych obrońców, z których tylko Thomas Rogne ustrzegł się poważniejszych błędów. Władze Kolejorza w zimowym okienku znów postawiły na uzupełnienie kadry, a nie jej realne wzmocnienie, a przecież to scenariusz, który przy Bułgarskiej przerabiano już w poprzednim sezonie. Jak się skończyło sprowadzenie Ołeksija Chobłenki, Elivra Koljicia czy Tomasika nie trzeba przypominać. Wniosków jednak nie wyciągnięto i kupiony z Bytovii Juliusz Letniowski nie usiadł nawet na ławce, a wypożyczony Timur Żamaletdinow wszedł na ostatnie pięć minut.

Lech ponownie uznał, że ma wystarczającą kadrę, by walczyć o mistrzostwo, a dotychczas nie szło mu dlatego, że piłkarze grali poniżej swojego potencjału. Adam Nawałka miał go wydobyć udowadniając wszystkim, że to Slovan Bratysława pomylił się po raz kolejny nie dostrzegając talentu De Marco, którego bez żalu oddali na kolejne wypożyczenie. Że Lechia nie poznała się na kunszcie Rafała Janickiego, że Nikola Vujadinović to całkiem niezły stoper z doświadczeniem z La Liga, że Darko Jevtić kiedyś jeszcze wróci do wysokiej formy. I że nie ma racji Nenad Bjelica mówiący, że z tej kadry po prostu nie da się wycisnąć więcej.

Jeszcze kilka takich meczów, jak z Zagłębiem Lubin i zachowawcze mówienie o awansie do europejskich pucharów zacznie być traktowane jako niepoprawny optymizm.

Sekcja PiłkarskaSekcja Piłkarska Sport.pl

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.