Sergiu Hanca stawia rodzinę ponad futbol

Przez długi czas z piłką nożną wygrywała matematyka, chociaż - jak się później okazało - przyszła żona na drugiej randce zabrała go na trybunę ultrasów Dinama. W kwestii priorytetów niewiele uległo zmianie. No, teraz zamiast nauki, to najbliżsi znajdują się na czele jego hierarchii. 26-letni Rumun, który może grać jako skrzydłowy,związał się z Cracovią 3,5-letnią umową.
Zobacz wideo

Dezinformacja medialna

- Powiedziałem to Danciu (przyp. red. Ionel Danciulescu, dyrektor generalny), powtórzyłem Balanescu (przyp. red. sekretarz generalny), ogłosiłem wszystkim w klubie, że nie wiem, co musiałoby się stać, żebym został. Mogliby mi dać 50 tys. euro miesięcznie, a i tak nadal chciałbym rozwiązać kontrakt. Tej nocy Dinamo dla mnie umarło – miał stwierdzić Sergiu Hanca po meczu z Astrą, który zakończył się porażką 1:4 zespołu z Bukaresztu. Bez zastanowienia, w ferworze emocji, na gorąco. Taka wiadomość miała natychmiast dotrzeć do wszystkich najważniejszych osób w ekipie. I równie szybko obiegła główne rumuńskie media, m.in. sport.ro.

Kością niezgody pomiędzy zawodnikiem a Dinamem stał się incydent z udziałem jego żony. Andrea nie kryła radości po honorowym golu, którego strzelił Sergiu, co nie spodobało się kibicom „Czerwonych Psów”. – Nadal jestem w szoku. Zaatakowali mnie tylko dlatego, że doceniłam bramkę mojego męża. Gdyby nie brat, z pewnością zostałabym poturbowana – tłumaczyła w rozmowie z gazetą „Sporturilor” nie mogąc powstrzymać się od płaczu – Nigdy nie przeżyłam czegoś podobnego. Żeby tego było mało, popchnęli moją przyjaciółkę, która jest w czwartym miesiącu ciąży.

Według relacji, Andrea wybrała się na zwyczajną trybunę z rodziną. Nie stanęła ramię w ramię z ultrasami na młynie, który kibice Dinama nazywają „galeria”, nie zamierzała krzyczeć przez cały mecz. Chciała po prostu zapewnić wsparcie jednej z najbliższych jej osób. – Krzyczeli, żeby piłkarze połamali nogi przeciwnikom i nie była to „zwykła” przyśpiewka. Oni faktycznie chcieli nam coś zrobić – kontynuowała.

Ilu ludzi, tyle opinii

Sergiu Hanca nie zwlekał z reakcją. Nie wrócił do Bukaresztu autokarem z resztą drużyny, a od razu, bez wahania poszedł do żony i odwiózł ją do domu. – Była przerażona samą myślą powrotu – czytamy na rumuńskim portalu „Fanatik”. Tam też pojawiają się informacje o żądaniach natychmiastowego rozwiązania kontraktu i niewątpliwie ta wersja wydarzeń jest najbardziej rozpowszechniona w mediach. Pytanie tylko, co na to kibice i sam zainteresowany, bo jak się okazuje, każdy ma swoją własną wersję zdarzeń.

Ci pierwsi twierdzą, że nie doszło do żadnych przepychanek i skończyło się na ironicznym komentarzu w kierunku Andrei. – To co, dostajesz kieszonkowe na zakupy za każdym razem, kiedy strzeli gola? – ironicznie stwierdził jeden z nich według portalu sport.ro. W ten prosty sposób miał rozwścieczyć żonę zawodnika.

Jeszcze inne zdanie na ten temat ma Sergiu, który zaledwie kilka dni temu udzielił obszernego wywiadu Victorowi Vinceranu z gazty „Sporturilor”. – Wszystko to, co pojawiało się w mediach, strasznie mnie martwiło. Nikt nie przedstawił prawdziwej sytuacji – próbował wyjaśnić już po dogadaniu szczegółów kontraktu z Cracovią. Opowiedział o różnicy między zdjęciami ze zdarzenia, które on ma, a tymi, które wciąż pojawiają się w internecie. Potwierdził również wersję żony, że wykorzystała bilety, które dostała z klubu i, że razem z rodziną oraz przyjaciółmi siedziała na trybunie VIP-ów. Bynajmniej nie pośródludzi, którzy przychodzą na mecze, żeby się bić. – Pojawili się na spotkaniu, chociaż nie było stuprocentowej pewności, że zagram, bo przez dwa tygodnie grałem z dziurą w nodze biorąc środki przeciwzapalne. Po incydencie zarząd zakazał mi rozmawiać z prasą i nie byłem w stanie się bronić. Nigdy nie powiedziałem, że tej nocy Dinamo dla mnie umarło – wyjawił dopiero wtedy, gdy ponownie poczuł grunt pod nogami. Wcześniej nie mógł tego zrobić. Ta wersja jest o tyle wiarygodna, że pasuje do charakteru zawodnika, który w pierwszej chwili myśli o rodzinie, a dopiero później o futbolu. Dlatego priorytetem było dobro żony, a nie dyskusje z władzami klubu.

Od marzenia do koszmaru

Sergiu Hanca doskonale wie, jak smakuje rozczarowanie. Jej gorycz poczuł przez klub, który pokochał jako dziecko i kibiców, których wsparcie zawsze doceniał. Po przeprowadzce do Bukaresztu powiedział w rozmowie z „Doa Dinamo”, że wraz ze złożeniem podpisu pod umową, spełniło się jego marzenie. I w jego słowach nie było nic wymuszonego. Musiał pokochać Dinamo.

- To już się stało swego rodzaju tradycją. Mój tata kibicował im odkąd pamiętam, więc ja też zacząłem jako dziecko – mówił z pełnym przekonaniem. Nie zawahał się ani na chwilę, gdy podkreślał, że musi przekazać tę miłość swojemu synkowi. Chociaż niektóre uczucia ulegają przedawnieniu, to pozycja przynajmniej jednego jest silnie ugruntowana. W wielu wywiadach pada stwierdzenie, że Sergiu Hanca jest człowiekiem niezwykle rodzinnym. Jeśli chodzi o ten aspekt, to trudno wypatrywać zaburzenia priorytetów. Wystarczy zresztą powrócić do jednego ze spotkań przeciwko Targu Mures, kiedy Rumun zanotował jedyne trafienie i zadedykował je babci, która wówczas nie czuła się najlepiej. – Modliłem się, żeby strzelić gola właśnie dla niej, ponieważ jest dla mnie bardzo ważna. Ona mnie wychowywała i to mógł być jej ostatni mecz – stwierdził w rozmowie z portalem „Telekom Sport”.

 

Żona również nie pojawiła się nagle w jego życiu. Andreę poznał dawno temu, w rodzinnym mieście, bo oboje pochodzą z Targu Mures i właśnie tam zawsze spędzają święta. – Na drugiej randce zabrała mnie na starcie Dinama z Astrą. Przez prawie dwie godziny staliśmy w strasznym deszczu, ale właśnie wtedy pierwszy raz byłem na młynie (przyp. red. rumuńska „galeria”)  - kontynuuje opowieść. Ale ta historia mogła się potoczyć zupełnie inaczej. Bez udziału „Czerwonych Psów”.

Dwa typy trenera

Florin Manea wspomniał ponad rok temu w rozmowie z gazetą „Sporturilor”, że zabrał młodego gracza do Rapidu na testy. – Spędził tam dwa tygodnie, ale go nie chcieli - krótko wyjaśnił okoliczności i zaznaczył, że Constantin Zotta (przyp. red. wówczas prezes zarządu) nie wyraził zgody na transfer.  Nie było jednak czasu na rozżalenie, szybko znalazło się dla niego miejsce w innej ekipie. – Zadzwoniłem do Anamarii Prodan (przyp. red. z zarządu) i powiedziałem jej, że mam zdolnego i ciężko pracującego chłopaka – tłumaczył w jaki sposób młody Sergiu trafił pod skrzydła trenera Reghe campfa.

Sam zawodnik świetnie wspomina tamte dwa lata. – Byłem pod wrażeniem tego, jak wygląda u niego przygotowanie fizyczne. Myślałem, że przejście z juniorów Targu Mures na drugi poziom rozgrywkowy będzie całkiem łatwe, ale tak naprawdę był to dla mnie wielki test dojrzałości – piłkarz w rozmowie z rumuńskim portalem „Sport Total” nie ukrywał, że zderzył się z rzeczywistością.

Przyznał, że Reghecampf jest jednym z najlepszych szkoleniowców, z którymi pracował. – W stu procentach poświęcał się piłce, myślał o niej 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu. Ale przy tym był bardzo blisko grupy, byliśmy prawdziwą drużyną. Razem siedzieliśmy przy stole w czasie posiłków, zdarzało się nawet, że trener pozwolił sobie na żart – Sergiu mówi o tym nie bez przyczyny. Przede wszystkim dlatego, że Reghecampf miał ogromny wpływ na jego rozwój. Poświęcał mu dużo uwagi w kwestiach mentalnych: – Chciał, żebym czuł się winny w niektórych fazach gry, nawet jeśli nieszczególnie był powód. W ten sposób próbował mnie wzmocnić.

Rumun miał również okazję trenować pod okiem Dana Petrescu, ale u niego była wyraźnie zaznaczona granica pomiędzy piłkarzem a trenerem. - Chciał być autorytetem, utrzymywać wszystko w ryzach. Żadnego śmiania się, żadnych dowcipów. Tylko dyscyplina – wyjaśnia różnicę.

Adoptowana rodzina

Sergiu Hanca stawia na piedestale nie tylko swoją rodzinę, ale przede wszystkim ogólne wartości z nią związane. Dlatego razem z żoną zdecydowali się wspomóc czwórkę dzieci, które zostały porzucone przez matkę. – Dał im szansę na zmianę życia na lepsze. Ta wioska (Condeesti), choć oddalona o zaledwie 50 km od stolicy kraju, została przez wszystkich zapomniana. Dom wygląda jak po bombardowaniu, ludzie jeżdżą konno, poganiają zwierzęta batami – czytamy w dość obszernym reportażu na portalu „Punctul”.

O losie rodzeństwa dowiedział się od swojego spowiednika, prywatnie kibica Steauy, który od pewnego czasu starał się im jakoś pomagać. Opowiedział mu o ojcu, który nie ma pracy i matce, która pewnego dnia ich po prostu porzuciła. – Okazało się, że mieszka kilka wiosek dalej i założyła nową rodzinę, a na tę czwórkę, którą zostawiła na pastwę losu, chciała wziąć zasiłek – ksiądz snuje historię ze smutkiem w głosie.

Sergiu Hanca nie zwlekał. Wyłożył około sześć tysięcy euro na dom modułowy, chociaż w tym czasie był jednym z najsłabiej opłacanych graczy z podstawowej jedenastki Dinama (ok. 4500 euro miesięcznie). – Mieszkanie zostało podzielone na dwie części, a do tego mały korytarz, wejście i maleńki pokój na kuchenkę i pralkę – dowiadujemy się z reportażu. Wszystko po to, żeby dzieci mogły rozwijać się bardziej godziwych warunkach. – Najstarszy chłopiec, Ionut, chciał tylko dostać piłkę, a dziewczynka, Gabriela, marzyła o napisaniu listu wdzięczności do Świętego Mikołaja – relacjonuje ksiądz.

Zawodnik doskonale rozumie, ile dla dzieci znaczą marzenia, dlatego pragnął coś zrobić, żeby chociaż do pewnego stopnia mogły się spełnić. On jako młody chłopak wcale nie chciał być wielkim piłkarzem. – Kiedy byłem mały, futbol zawsze był na drugim miejscu. Kochałem matematykę i pewnego razu na święta dostałem tablet – wyjawia ku wielkiemu zaskoczeniu dziennikarza portalu „DoarDinamo”. Teraz jego priorytety uległy zmianie, ale zamiast piłki nożnej, to rodzina jest na czele hierarchii. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA