Mats Hartling: Nie, ale wystarczająco wiele osób powiedziało mi, że padły tam różne słowa.
Nie chcę, abyście uznali mnie za wroga Wisły, bo nim nie jestem. Zostałem oszukany przez pana Vannę Ly tak samo, jak prezes Marzena Sarapata, inni działacze Towarzystwa i kibice. Ale dla mnie umowa jest umową. Wisła podpisała dokumenty i to jest istotne. Mieli czas na analizę treści, a jeśli mieli wątpliwości, to mogli pytać prawników. Sarapata jest prawnikiem. Wiedziała pod czym składa podpis. My nie złamaliśmy żadnego punktu umowy. Ly to zrobił.
Pan Ly przekazał prezes Sarapacie złotówkę w zamian za akcje klubu. Odbyło się to w biurze Wisły. Świadkiem wszystkiego był Adam Pietrowski. Ly wciąż zresztą posiada całość akcji.
Ly ją przekazał.
Nie.
Myślę, że nie.
Pierwszym warunkiem udzielenia pożyczki było przepisanie na nas kont Wisły, która posiada je w polskich bankach. To nigdy nie nastąpiło. Przecież na dobrą sprawę te pieniądze, gdyby zbyt wiele osób miało do nich dostęp, mogłyby powędrować gdzieś w nieznanym kierunku i nigdy byśmy ich nie odzyskali. Inną kwestią jest umowa, której fragmenty znalazły się w prasie. Z naszej strony dostęp do dokumentów miałem ja, Ly i pan Pietrowski. Nikt z nas ich dziennikarzom nie pokazał. A jednak znalazły się w Internecie. Ktoś więc złamał klauzulę poufności i oczywistym jest, że zrobił to ktoś z Towarzystwa Sportowego. Mówię o tym, aby pokazać, że są powody dzięki którym moglibyśmy iść do sądu. Wystarczyłoby, byśmy zaczęli grać nieczysto, nie fair. W ogóle mi na tym nie zależy. Nie chcę iść z kimkolwiek na wojnę.
Bo nie musiałem.
Jeśli chodzi o sprawy finansowe, to umowa była skonstruowana tak, że firma Alelega miała dokonać przelewu na całą kwotę. Dopiero na dalszym etapie miała rozliczyć się z Noble Capital Partner. Tak się dogadaliśmy. Dlatego byłem zaskoczony, że coś idzie nie tak. Do 28 grudnia nie miałem przeczucia, że to oszustwo. Pan Ly wydawał się poważnym człowiekiem.
Teraz jestem zły, wkurzony, wściekły. Jestem po prostu w szoku. Nie chcę mówić co czuję, bo musiałbym użyć bardzo brzydkich słów. Wyszedłem na kogoś niepoważnego, pan Pietrowski też został przedstawiony w mediach jako idiota albo kłamca. A to dobry człowiek. Niepotrzebnie tylko powtarzał bzdury pana Ly. Wszystko przez tego małego dupka.
Ten mały gnojek nie chce mnie spotkać. To mogłoby skończyć się dla niego bardzo przykro.
Winny jest tylko on i jego firma Alelega Luxembourg, która miała zostać udziałowcem większościowym i która powinna przelać uzgodnioną kwotę na konto Wisły do 28 grudnia.
Reprezentuję tę firmę, jest ona stroną dealu. Nie ja jako Mats Hartling, tylko Noble Capital.
Nie. Jestem tylko jednym z kilku jej pełnomocników.
Nie mam. Straciliśmy go 27 grudnia. Ly rzekomo poleciał do USA. Później wymieniliśmy kilka e-maili z jego żoną, ale tak naprawdę nie wiemy, czy to ona pisała te wiadomości i czy w ogóle istnieje. Podobno miał zawał serca i leży w szpitalu w Waszyngtonie. To wszystko.
W 2018 roku. Robiliśmy deal ze szwajcarską firmą finansową Siegrist et Vuilleumier SA. Kiedy pojawił się temat Wisły, postanowiliśmy sprawdzić Ly. Otrzymaliśmy referencje od bardzo poważnych ludzi i organizacji z Monako, Szwajcarii czy Szwecji. Wszyscy mówili nam, że to konkretny facet, który dysponuje poważnymi środkami. Naprawdę nie mieliśmy powodów, aby im wątpić. Dopiero później zacząłem dokładniej wypytywać o jego przeszłość. Dziś wszystko wskazuje na to, że byliśmy w ogromnym błędzie. Okazało się na przykład, że to nie pierwszy raz, kiedy pan Ly zniknął. Była taka sprawa w Turcji: przyjechał na rozmowy z wielką firmą budowlaną Yenigun. Ładnie się przedstawił, rozpoczął negocjacje i się ulotnił.
Co za bzdura. To jest dziennikarska bzdura. Temu człowiekowi nie chciało się nawet sprawdzić, gdzie jest nasze biuro. Tamten budynek ma pięć pięter. Na dole są cygara, które lubię. Ale wystarczy iść w prawo, tam są schody. Zajmujemy kilka pomieszczeń biurowych.
To sprawa kryminalna, a takie rozwiązuje się w sądzie. Tam zamierzamy ją skierować.
Oczywiście.
To mamy problem.
Na pewno musimy poszukać rozwiązania. I to szybko. My wciąż jesteśmy zainteresowani tym, by Wiśle pomóc. Chcemy nasze 40 proc. Jeśli uda nam się znaleźć jakąś drogę, to jestem za tym, abyśmy podtrzymali umowę. Zapłacimy za część udziałów. A może kupimy 50 proc?
Na pewno nie.
Nie o to chodzi.
Jestem kibicem futbolu, ale o polskiej piłce nie mogę powiedzieć niczego. To pan Pietrowski przygotował deal od strony sportowej. My byliśmy inwestorami. Sami nie weźmiemy więc 100 proc. Chociaż nie wiem, nie umiem na to pytanie w tej chwili odpowiedzieć. Wierzę natomiast, że wszystko możemy szczęśliwie doprowadzić do końca. Bo zadowolone powinny być obie strony. Ja rozumiem Towarzystwo, są wkurzeni. Na ich miejscu czułbym to samo.
Na pewno nie. Szukamy innego partnera. Jesteśmy zresztą w trakcie kilku negocjacji.
Zobaczymy. Na razie nie wiem, co się wydarzy. Jeżeli nie będzie żadnego progresu, to być może przylecę do Polski, żeby porozmawiać. Rozumiem, że TS nie jest zadowolone, bo nie otrzymało pieniędzy, ale to nie moja wina. Alelega okazała się firmą-krzakiem, a Ly jakimś oszustem. Wprowadził w błąd nas wszystkich. Pokazywał dokumenty według których jego firma obracała setkami milionów dolarów, a teraz nawet nie wiemy, czy ona wciąż istnieje. W 2017 roku jeszcze istniała, ale czy dziś funkcjonuje? Nie wiem. Po prostu chcę się dogadać.
Nawet w przypadku, gdyby transakcja z panem Ly doszła do skutku, to mielibyśmy przecież tyle samo akcji. Jeżeli więc ktoś będzie miał 60 proc., to on będzie posiadał decydujący głos. Ale w tej chwili nie to jest istotne. Wszyscy wpadliśmy w gówno: ja, Wisła, nawet prezydent Jacek Majchrowski. Ly nas zwiódł, oszukał. Razem z panem Pietrowskim czytamy różne bzdury, które są w niektórych gazetach i sami nie wierzymy. Strasznie nas oczerniają. Ale nie martwimy się tym. Chcemy wyłączyć Ly z interesu. Chcemy grać fair i znaleźć rozwiązanie, które zadowoli wszystkich. Mamy bardzo dobry plan na klub, ale mamy też mało czasu.