Potęgi upadają na naszych oczach. Co robimy żeby tego uniknąć? [O'piłki Marciniaka]

Problemy z regulowaniem bieżących zobowiązań. Opóźnienia w wypłatach. Scalona kłopotami drużyna gra nadspodziewanie dobrze. Zmieniają się nazwy zespołów, ale okoliczności są niemal identyczne

Gdy Król okazał się nagi, biedna jak mysz kościelna Polonia Warszawa, mimo przeciągającego się oczekiwania na przelew z Wiednia, wywalczyła szóste miejsce w tabeli.  Skrzyknięty na szybko zespół Łódzkiego Klubu Sportowego sportowo utrzymał się w lidze. Nie dostały jednak licencji, to był początek ich końca. W ostatnich latach na naszych oczach waliły się tak uznane firmy, jak Ruch Chorzów, Widzew Łódź, Zawisza Bydgoszcz. Przekonanie, że „jakoś to będzie” zemściło się wielokrotnie i nikt z nas nie ma ochoty na powtórkę. A co robimy żeby jej uniknąć?

Najczęściej powodem kłopotów jest brak pieniędzy. W pewnym momencie okazuje się, że chwiejna konstrukcja zaczyna się walić i nikt nie potrafi tego zatrzymać. Wokół klubów kręcą się doradcy, podpowiadacze, bajarze roztaczający nierealne wizje. Piłkarze i trenerzy przelewy na konto widzą okazjonalnie. To oni zazwyczaj świecą oczami opowiadając w mediach o tym, jak sytuacja w klubie wpływa na ich formę i koncentrację. Zaczyna się kombinowanie, zazwyczaj wyciągana jest ręka do magistratu.

- Nie możecie pozwolić nam upaść, będziecie grabarzami klubu! Ratujcie nas, bo stadion będzie świecił pustkami, a należy do miasta i to wy będziecie musieli płacić za jego utrzymanie.

Im bliżej wyborów tym łatwiej o załatwienie finansowej kroplówki, ale często na reanimację jest już za późno. Pacjenta w ciężkim stanie udało się uratować w Zabrzu. Gdyby nie hojność podatników droga Górnika do Ekstraklasy mogłaby się bardzo wydłużyć. W Łodzi, Chorzowie, Bydgoszczy i Warszawie coś o tym wiedzą.

Najbliższe dni i godziny mają być decydujące dla przyszłości Wisły Kraków. Kolejny wielki klub, jeszcze niedawno ligowy hegemon teraz balansuje na krawędzi przetrwania. Jeśli sfinalizowane zostaną rozmowy z potężnym inwestorem to sezon uda się dograć w przyzwoitych okolicznościach. Wypowiedź niedoszłego ratownika Wisły, Wiesława Włodarskiego każe podchodzić do takich wizji sceptycznie. Przed kamerami „Ligi+ extra” mówił, że nie był w stanie w kilka dni przejrzeć całej dokumentacji i realnie ocenić kondycji klubu. Bez takiej wiedzy nie może ryzykować utraty majątku i reputacji. Spłacenie najpilniejszych zobowiązań wymaga sporych nakładów, a takich sum nie wyjmuje się z tylniej kieszeni spodni, trzeba się do tego przygotować. Lepiej żeby znalazł się ktoś, kto może to zrobić i ma większą skłonność do ryzyka.

Klubom grunt spod nóg usuwał się na oczach tysięcy kibiców i wielu zadaje sobie pytanie jak możliwe, że do tego doszło? Licencja na sezon przyznana, czasem był jakiś nadzór finansowy, ale obejście go nie było problemem przy zatrudnianiu piłkarzy. Awanturnicza polityka transferowa – władze Lecha tak kiedyś określały działania klubów, które upadały. Wielu kibiców ta deklaracja wkurzała, ale jak można ganić kogoś, kto wydaje tylko tyle pieniędzy, ile jest w stanie zarobić? Nie zadłuża się, nie pożycza na wieczne nieoddanie, nie tworzy wirtualnych kominów płacowych. Kiedyś mówiło się, że „nikt ci tyle nie da, ile Widzew obieca”, ale z czasem to powiedzonko stało się bardziej uniwersalne.

W ostatnich latach działania Komisji Licencyjnej pomagały klubom zejść na ziemię. Ktoś wreszcie wytłumaczył, że słupki w Excelu powinny się zgadzać i przychód nie powinien być połową wydatków. Łukasz Wachowski podaje na Twitterze konkretne liczby: spadek zadłużenia o ponad ćwierć miliarda w 6 lat, obniżenie kosztów wynagrodzeń w stosunku do kosztów łącznych o ponad 25 proc. (między 2012 a 2017). Piłkarze mają znacznie większe szanse na odzyskanie zarobionych pieniędzy, choć ciągle są tacy, którzy zaległych premii już nie zobaczą. Nadal jednak nie mamy gwarancji, że klub który dostał licencję dogra sezon do końca, a długi zostaną spłacone.

O problemach Wisły było wiadomo już wiele miesięcy temu. Klub dostał licencję, ale z nadzorem finansowym „w związku z faktem zawarcia ugód z zawodnikami, odraczających termin wymagalnych płatności licencyjnych oraz w celu monitorowania realizacji prognozy finansowej w kontekście wysokiego zadłużenia klubu”. Przedstawiciele klubu byli zapraszani na spotkanie Komisji, ale nie znaleźli czasu, by osobiście opisać stan klubowych finansów. Otrzymanie licencji oznaczało, że Wisła albo uregulowała swoje zobowiązania wobec ZUS, US i pracowników do 31 marca 2018, albo podpisała z nimi ugody. W drugim przypadku strony umawiają się na późniejszą spłatę długu i jest on rozpatrywany w kolejnym procesie licencyjnym. Człowiek, który dokładnie zna temat i widział wiele dokumentów obrazujących stan Wisły twierdzi, że licencja została przyznana na wyrost, bo kryteria finansowe nie były spełnione. Różnica między wpływami a wydatkami sięgała 30 proc., klub miał na utrzymaniu byłych trenerów (Kiko Ramirez, Joan Carillo, oraz „przeterminowane zobowiązania wobec kontrahentów krajowych i zagranicznych”. W sprawozdaniu finansowym za rok 2017 czytamy o „pogarszającej się płynności finansowej”, toczących się sporach sądowych: z Gminą Kraków o spłatę zaległych zobowiązań za dzierżawę stadionu, z Dariuszem Wdowczykiem i innymi podmiotami. Pojawia się tam informacja, że prawdopodobne jest przegranie sporu i konieczność wypłaty wierzytelności. Wizję lepszego jutra klub opiera na sfinalizowaniu w pierwszym półroczu 2018 roku rozmów z nowym akcjonariuszem (chodziło o Paula Bragiela). Podpisany przez Marzenę Sarapatę i Damiana Dukata dokument kończy się zdaniem: „Podsumowując, rok 2018 będzie kolejnym rokiem odbudowy fundamentów finansowych i odbudowy drużyny, która będzie walczyć o najwyższe trofea.”

Gdy rozpatrywano wniosek licencyjny Wisły wizja rychłego wejścia inwestora była już mocno wątpliwa. Klub zdołał jednak przekonać Komisję Licencyjną, że jego stan jest stabilny. Zapewne pomogła w tym prognoza finansowa, którą klub składa we wniosku licencyjnym (kryterium F.05), a jego celem jest „weryfikacja, czy Wnioskodawca ma zdolność do kontynuacji działalności do końca Sezonu Licencyjnego, w tym regulowania na bieżąco swoich zobowiązań.”

Powinny znaleźć się tam prognozy poszczególnych  pozycji w bilansie, ale oparte na uzasadnionych założeniach. Od Łukasza Wachowskiego wiemy, że we wniosku Wisły były przewidziane wpływy transferowe szacowane na 30 milionów złotych. O tym, że to kwota wzięta z kosmosu wie każdy kibic Ekstraklasy, ale wniosek został zaakceptowany. Jak wiemy część wycen weryfikowano na portalu Transfermarkt. Zawyżanie prognozowanych wpływów z transferów to nie tylko pomysł Wisły. Z dobrego źródła wiem, że robi tak większość klubów.  Decyzja o przyznaniu licencji jest sprawą kluczową, więc lokalni baronowie robią wszystko, by klub z ich regionu nie został odrzucony przed startem rozgrywek. I między innymi takie działania są przejawem polityki „jakoś to będzie”.

Mądry Polak po szkodzie – często tak mówimy żałując, że wcześniej nie byliśmy wystarczająco uważni. W piłce to przysłowie się nie sprawdza. Dramaty ŁKS-u, Widzewa, Polonii, Ruchu czy Zawiszy nie poskutkowały wprowadzeniem instrumentów chroniących nas przed kolejną spektakularną wywrotką. Jeśli obecna sytuacja nie będzie bodźcem do wypracowania skutecznych rozwiązań to nie stanie się to chyba nigdy. Jeśli klub ciągnący ogon długów nadal więcej wydaje niż zarabia, prowadzi „awanturniczą politykę transferową”, albo zwalnia trenerów tym samym mnożąc koszty to znaczy, że zarządzają nim ludzie nieodpowiedzialni. Skoro nie można ich odsunąć to trzeba im ograniczyć swobodę działania. Oczekuję działań prewencyjnych, wyprzedzających nadciągającą katastrofę, a nie reagowania po fakcie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.