Ekstraklasa. Hit ligi bez bramek i jakości. Lechia Gdańsk i Legia Warszawa zagrały tylko po to by nie przegrać

Z dużej chmury spadło tylko kilka kropel. W hicie Ekstraklasy Lechia Gdańsk bezbramkowo zremisowała z Legią Warszawa i utrzymała nad mistrzami Polski pięciopunktową przewagę. Na boisku zabrakło nie tylko goli, ale i piłkarskiej jakości. Pod dostatkiem było tylko walki.

Po meczu Lechii Gdańsk z Legią Warszawa, czyli lidera Ekstraklasy z drugą drużyną tabeli, kibice obiecywali sobie wiele. Z dużej chmury spadło jednak tylko kilka kropel. Nie było ani prawdziwego hitu, ani bramek, ani piłkarskiej jakości. Obie drużyny zagrały po to, aby nie przegrać. Zawiedli szczególnie ofensywni liderzy – Lukas Haraslin i Sebastian Szymański – którzy w niedzielę byli bezbarwni. Wynik w telegraficznym skrócie oddaje przebieg meczu.

Dużo szacunku i mało jakości

Oba zespoły podeszły do meczu z wielkim szacunkiem do przeciwnika. Momentami można było odnieść wrażenie, że ze zbyt wielkim. Do ostatnich minut pierwszej połowy Lechia i Legia mogły zapisać na swoich kontach tylko po jednej sytuacji bramkowej. Najpierw Paweł Stolarski z kilku metrów uderzył wprost w dobrze ustawionego Dusana Kuciaka, a następnie Damian Łukasik sprytnym strzałem sprzed pola karnego o mało nie zaskoczył Radosława Majeckiego. Najlepszą okazję Legia stworzyła sobie w 39. min. Skrzydłem ruszył wtedy Sebastian Szymański, który w polu karnym podał do Michała Kucharczyka. Gdyby ten dostrzegł Marko Vesovicia lub Carlitosa i dograł któremuś z nich, warszawiacy prowadziliby. Ale Kucharczyk huknął z ostrego kąta i piłka minęła bramkę Lechii. Poza tymi momentami na boisku oglądaliśmy dużo walki – szczególnie w środku pola. Z dobrej strony pokazywał się były legionista Damian Łukasik, który popisywał się odbiorami. Nic jednak z nich nie wynikało, bo w ofensywie bez fajerwerków prezentowali się Lukas Haraslin i Rafał Wolski. W Gdańsku w ogóle zabrakło jakości. Znacznie więcej było kalkulacji: Lechia nie chciała przegrać, bo remis dawał jej bezpieczną przewagę na Legię. Legia też nie mogła pozwolić sobie na utratę punktów, bo gdyby te zostały nad morzem, strata wynosiłaby osiem oczek.

Bezbarwni liderzy

Tuż przed meczem na stadionie doszło do spotkania prezesa Lechii Adama Mandziary z właścicielem Legii Dariuszem Mioduskim. Panowie być może rozmawiali o kolejnej transakcji na linii Gdańsk-Warszawa, bo od kilku dni plotkuje się, że na liście transferowej mistrzów Polski znalazł się Haraslin. Kilka miesięcy temu na Łazienkowską przeniósł się inny lechista, Paweł Stolarski (w drugą stronę powędrował Konrad Michalak). Sprowadzenie Haraslina nie będzie jednak takie proste, bo gdańszczanie za pomocnika mogą zażądać nawet dwóch milionów euro. W niedzielę Słowak nie zrobił sobie dobrej reklamy. Przez cały mecz nie potrafił wziąć na barki odpowiedzialności za grę. W pojedynkach indywidualnych zazwyczaj zatrzymywał go Stolarski. W Legii równie niewiele jakości pokazał Sebastian Szymański, który zimą także może opuścić klub. W niedzielę i on, i Haraslin, byli bezbarwni.

Przede wszystkim nie przegrać

Od początku sezonu Lechia ma określony styl gry: nie jest on efektowny, nie rzuca na kolana widzów, ale jest niezwykle skuteczny. Nie przez przypadek lechiści do niedzielnego meczu z Legią podchodzili z pięciopunktową przewagą. Konsekwentni do bólu byli także tym razem. Mimo, iż to oni podchodzili do meczu jako liderzy, mimo, iż grali u siebie, mimo, iż z trybun wspierało ich nieco ponad 20 tysięcy kibiców, to piłkarze Stokowca nie silili się na rozpaczliwe ataki. Skoro nie mogli wygrać to postanowili zremisować. I udało im się, bo do ostatniego gwizdka Szymona Marciniaka legioniści nie tylko nie trafili do siatki, ale nie stworzyli sobie choćby jednej dogodnej okazji. Jednocześnie samego Stokowca nie można oskarżyć o asekurację, bo przeprowadzone w drugiej połowie zmiany świadczą o tym, że do końca walczył o trzy punkty. Wolskiego 46-letni szkoleniowiec zastąpił Jakubem Arakiem, a Haraslina – Arturem Sobiechem. Ich występ ograniczył się jednak do biegania za piłką, bo przez ostatnie kilkanaście minut obaj zbliżali się do niej tylko wtedy, gdy Artur Jędrzejczyk i William Remy rozrywali ją z kolegami. Jedyną stuprocentową okazję miał Sobiech, który w 91 min. powinien trafić do siatki, ale jego uderzenie głową minimalnie minęło bramkę gości.

Trwa wojna pozycyjna

Z wyniku nieco bardziej zadowolony może być Stokowiec, który utrzymał pięciopunktową przewagę nad goniącą jego zespół Legią. Na kalkulacje jest jednak za wcześnie: do końca rundy zasadniczej pozostało jeszcze dwanaście spotkań. Trwa więc ekstraklasowa wojna pozycyjna, bo w Gdańsku żaden z zespołów nie miał na tyle odwagi, aby zagrać va banque.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.