Ekstraklasa. Legia - Wisła 3:3. Wisła, czyli mistrz odrabiania strat. "Fajna jest ta nasza wiara w siebie"

Po meczu Legia - Wisła żadna ze stron nie była zadowolona z końcowego rozstrzygnięcia (3:3). - Chyba zapomnieliśmy, że mecz trwa 90 minut - mówił smutny Sebastian Szymański. - Już kilka razy daliśmy znak, iż możemy wyjść z każdej opresji. Kto by jednak pomyślał, że po ostatnim gwizdku będziemy wkurzeni - tłumaczył Mateusz Lis.

Hit 12. kolejki Ekstraklasy miał dwa oblicza. Pierwsza koncertowa połowa należała do Legii. Druga do ambitnej Wisły, której do zwycięstwa w Warszawie zabrakło kilku minut.

- Wszystko wyglądało fantastycznie. Do przerwy było 2:0, ale chyba zapomnieliśmy, że mecz trwa 90 minut. Jest w nas trochę smutku, bo nie powinniśmy przegrać...tj. zremisować tego spotkania – mówił zafrasowany Sebastian Szymański.

- W drugiej połowie środek pola został opanowany przez Wisłę, przez co straciliśmy trzy bramki. Graliśmy dalej od przeciwnika. Zabrakło nam koncentracji, zabrakło szczęścia i trzeba było odrabiać straty. Cieszyć się można tylko z tego, że to się udało, ale z wyniku jako takiego nie. Mam jednak wrażenie, że Legia idzie w dobrym kierunku, tylko trzeba grać tak jak przez pierwsze 45 minut. Mogliśmy dziś zostać liderem Ekstraklasy, ale się nie udało. Mam nadzieję, że prędzej czy później się tak stanie – dodawał pomocnik w rozmowie z dziennikarzami.

Zadowolony z podziału punktów nie był też bramkarz gości.

- Wiemy w jakiej byliśmy sytuacji po pierwszej połowie. Kto by pomyślał, że po ostatnim gwizdku będziemy wkurzeni, że spotkanie zremisowaliśmy. Super sprawa, że odrobiliśmy ten wynik i wygrywaliśmy nawet 3:2. Szkoda, że nie udało się utrzymać tego do końca – żałował Mateusz Lis. Zdradził, że w przerwie trener Maciej Stolarczyk dokonał rzeczowej analizy.

- W przerwie przeanalizowaliśmy dlaczego Legia tak lekko wchodzi w nasze formacje i czemu łatwo dochodzi do strzałów. Powiedzieliśmy sobie, że musimy wziąć się w garść, bo nie było nic do stracenia. Tak też zrobiliśmy – tłumaczył pytany przez Sport.pl co działo się w szatni „Białej Gwiazdy”. Zwrócił uwagę, że nie był to pierwszy przypadek, że Wisła uciekała spod topora.

- Te nasze podrywy pokazują, że jesteśmy mocnym zespołem i żeby nas pokonać trzeba wznieść się na wyżyny. Odrabialiśmy straty też z Lechią (5:2 – przyp. red.) czy na Lechu (5:2). Już kilka razy daliśmy znak, iż możemy wyjść z każdej opresji. Fajna jest ta nasza wiara w siebie i to że tworzymy zespół. Straciliśmy dwa gole? To znaczy, że możemy strzelić trzy albo nawet pięć tak jak było z Lechem – uśmiechał się bramkarz z Krakowa.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.