Lech Poznań - Korona Kielce 2:1. Zwycięstwo na konto Gytkjaera

W jaki sposób można odbudować zaufanie kibiców? Wykazując zaangażowanie. Kolejorz dołożył jeszcze szczyptę techniki i kilka akcji na małej przestrzeni, a to wszystko zepchnęło na drugi plan dyscyplinę taktyczną.

Kilka przebłysków

Poznaniacy wykonali krok ku poprawie gry, ale jeszcze nie dostawili drugiej stopy. Ze stwierdzeniem, że „wyglądają lepiej” jest tak samo, jak choćby ze środkiem pola w tym spotkaniu – wykorzystano go kilkakrotnie w ataku, ale kiedy trzeba było odebrać piłkę, to jednak okazywało się, że nie do końca spełnia swoją rolę.

Z zaangażowaniem wcale nie było lepiej. Kilka przebłysków oraz skuteczność Gytkjaera wystarczyły, żeby nie tylko wyrwać trzy punkty, ale także do pewnego stopnia zadowolić kibiców. Poprzeczka wisi znacznie niżej, bo przed przerwą na reprezentację Lech tak bardzo męczył swoją grą, że kilka sztuczek technicznych wystarczyło na stworzenie pozorów poprawy.

A to nawet nie był zdecydowany krok do przodu.

Dwadzieścia minut

Trener Djurdjević wrócił do systemu z szeroko ustawioną trójką obrońców (Goutas, Rogne i De Marco, na wahadłach Wasielewski i Kostewycz) i akurat w tym starciu taka formacja zdała egzamin. Nie dlatego że nagle jego podopieczni nauczyli się mechanizmu powrotu do piątki lub szóstki z tyłu, a ze względu na atak.

Dzięki dość ofensywnemu ustawieniu, więcej możliwości w środkowej strefie zyskał Tiba. Obok miał Trałkę, który asekurował tyły, więc zyskał znacznie większe pole manewru. Tak naprawdę trudno mówić o jakichś konkretnych zadaniach – po prostu to od niego zależało, czy uda się wykreować dobrą akcję.

Zwłaszcza że całkiem nieźle wyglądała jego współpraca z Rogne. Norweg zajmował się wstępnym wprowadzeniem piłki do gry, czym ściągał na siebie uwagę przeciwnika, a w tym czasie Tiba mógł znaleźć sobie miejsce do szybkiego podania. Bo przez te dwadzieścia, w porywach do trzydziestu minut, na tym bazował Lech: nie chodziło o jakieś skomplikowane manewry taktyczne, a wykorzystanie tego, co atak potrafi najlepiej.

Tak, jakby szkoleniowiec na odprawie przedmeczowej powiedział swoim podopiecznym, że mają się dobrze bawić. I faktycznie do pewnego momentu zdawało to egzamin. Tiba bardzo dobrze zastawiał się z piłką w środkowej strefie, a tym wymuszał ruch pozostałych zawodników ofensywnych, którzy podchodzili pod drugą linię. Tymczasem kiedy Korona wprowadzała futbolówkę do gry, najpierw Gytkjaer zmuszał rywala do zagrania przez boczny sektor, a później właśnie tam momentalnie doskakiwał duet Wasielewski-Amaral. Poszczególne części formacji były ustawione bliżej siebie, przez co rozegranie na małej przestrzeni i takie manewry miały sens.

Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że aktywna postawa wynikała właśnie z luźnych wytycznych, jakie dostali na ten mecz.

Czas zabawy i czas pracy

Kolejorz nie mógł wymarzyć sobie lepszego momentu (25. minuta) na strzelenie gola. Kilka minut wcześniej kielczanie przejęli inicjatywę, a poznaniacy nie do końca wiedzieli, co zrobić, żeby odebrać im piłkę. Ten brak reakcji był bardzo dobrze widoczny na przykładzie środka pola.

Chociaż Lech całkiem nieźle potrafił przejść do defensywnego ustawienia, to bardziej koncentrował się na trzymaniu dwóch linii niż faktycznym odbiorze. Podopieczni trenera Djurdjevicia przechodzili do systemu 6-3-1 lub 5-3-2, przy czym w tym drugim przypadku Trałka trzymał się bliżej Tiby i Amarala (z przodu Jevtić i Gytkjaer). Problem w tym, że bardzo często wahadłowi zostawali na tyle wysoko, że nie nadążali z powrotami i wówczas w bocznym sektorze wytwarzała się wolna przestrzeń dla przeciwnika.

Wyglądało to tak, jakby poznaniacy wiedzieli, że danej fazie gry muszą przejść do ścisłej obrony, ale nie do końca zdawali sobie sprawę, co się z tym wiąże. W efekcie Koroniarze mogli z powodzeniem podawać między liniami i w łatwy sposób przenosić się pod bramkę Buricia.

Analiza meczuAnaliza meczu Screen z TV

Problem z kryciem był również wyraźnie widoczny na przykładzie rzutów wolnych wykonywanych przez Kosakiewicza. W 27. minucie urwał się Diaw i oddał niecelny strzał, chwilę przed przerwą przed szansą stanął Soriano (grafika powyżej). Na pierwszy plan wybijał się brak zdecydowanej reakcji jeszcze przed uderzeniem ze stałego fragmentu gry. Samo wyjściowe ustawienie sprawiało, że kielczanie mogli zyskać przewagę w polu karnym Lecha.

Beztroski futbol

Bierność pogłębiała się z każdą minutą, by na początku drugiej części gry stać się poważnym problemem Kolejorza. Przez ponad dziesięć minut poznaniacy nie mogli wyjść z własnej połowy. Zmieniło się nastawienie – lechici dali się zepchnąć i nie do końca wiedzieli, co zrobić, żeby chociaż na moment odzyskać inicjatywę. Koroniarze w dość łatwy sposób odcinali poszczególne strefy i wykorzystywali spóźnioną reakcję przeciwnika.

Ponownie największą uwagę przykuwał środek pola, który bez wyraźnego podziału obowiązków, nie był w stanie odpowiednio szybko zareagować na rozegranie rywala. Nie było mowy o gwałtownym doskoku.

Analiza meczuAnaliza meczu screen z TV

Tak naprawdę, gdyby nie błysk Gytkjaera po bardzo dobrym podaniu Buricia, nikt nie mówiłby o poprawie w grze poznaniaków. Owszem, kilka akcji (zwłaszcza tych na jeden kontakt) mogło się podobać, ale poza tym niewiele się zmieniło. Trener Djurdjević w czasie przerwy na reprezentację odświeżył formę swoich podopiecznych i w pewnym sensie dał im wolną rękę. Zwycięstwo wędruje na konto Duńczyka, a optymizmu można szukać w chwili zaangażowania – zbyt krótkiej, żeby rozpatrywać ten mecz w kategorii zdecydowanego kroku do przodu. Chyba że chodzi tylko o morale.

Więcej o:
Copyright © Agora SA