Ekstraklasa. Podstawski: Gra dla Polski? Większy sentyment mam do Portugalii

- Mam dopiero 23 lata. Nie uważam, że straciłem szansę na grę dla Portugalii. Moje związki z tą drużyną są silne, w młodzieżówkach zagrałem 85 razy. Nie mogę dziś powiedzieć, że chcę grać dla Polski - mówi urodzony w Portugalii piłkarz Pogoni Szczecin Tomas Podstawski.

Sebastian Staszewski: Jak mamy się do pana zwracać: Tomas czy Tomek?

Tomas Podstawski: Tomek jest lepiej. Po polsku. Chociaż w Portugalii mówią mi „Tumasz”.

Bardziej czuje się pan „Tumaszem” czy Tomkiem, Portugalczykiem czy Polakiem?

Urodziłem się w Porto, moja mama jest Portugalką, wychowałem się wśród kumpli, którzy są Portugalczykami. Dzięki tacie mam polskie korzenie, a więc w połowie jestem Polakiem. Ale wszystko co przeżyłem związane jest z Portugalią. To moje życie, kraj dzieciństwa, młodości.

Ma pan polski paszport?

Jakiś czas temu złożyłem wniosek w ambasadzie w Lizbonie. Powiedzieli, że za dwa miesiące dokument będzie gotowy. Za kilka dni lecę do Portugalii i mam nadzieję, że będzie gotowy.

Kiedy pan go odbierze będzie pan mógł zagrać w reprezentacji Polski.

Będę mógł?

Tak.

Ale nigdy nie odezwał się do mnie nikt z PZPN.

Jako junior występował pan w młodzieżowych kadrach Portugalii od U-16 do U-23. Szef skautingu w PZPN Maciej Chorzążyk mówił mi, że gdy był pan nastolatkiem wysłannik federacji pytał pana ojca o możliwość powołania pana na konsultację młodzieżówki. Ten miał odpowiedzieć, że priorytetem jest dla pana gra dla Portugalii. To jaka jest prawda?

Ze mną nikt nie rozmawiał. Inna sprawa, że przekonanie mnie było w tamtym czasie wręcz niemożliwe. Czułem się Portugalczykiem, do Polski przyjeżdżałem tylko na wakacje. Mam rodzinę w Bydgoszczy, Poznaniu, Gdańsku, Warszawie, nawet w Szczecinie mam kuzynkę mojego taty. Ale to trochę za mało. Nigdy nie zadeklarowałem, że nie zagram dla Polski, ale moim marzeniem od zawsze były występy w reprezentacji Portugalii. To jest moja drużyna.

A gdyby dziś selekcjoner Jerzy Brzęczek zaproponował panu grę dla Polski?

Mam dopiero 23 lata, życie wciąż przede mną. Nie uważam, że straciłem szansę na grę dla Portugalii. We wszystkich młodzieżówkach rozegrałem aż 85 spotkań, te związki są bardzo silne. Dlatego w tej chwili nie umiem odpowiedzieć na te pytanie. Musiałbym się zastanowić.

Jest pan na zakręcie swojej kariery?

Rok temu grałem w lidze portugalskiej, to niezły poziom. Ekstraklasa też nie jest piłkarskim podziemiem. Macie piękne stadiony, ligę ogląda sporo kibiców, organizacja też jest niezła…

Ale pan był kapitanem drużyny, która w 2014 roku zdobyła wicemistrzostwo Europy U-19. Później był pan kapitanem drużyny do lat 20, która na mundialu w Nowej Zelandii doszła do ćwierćfinału. Pana kolegami byli Gelson Martins, Rony Lopes, Andre Silva. Pierwszy gra w Atletico Madryt, drugi w Monaco, trzeci w Sevilii. A pan jest w Pogoni.

W każdej drużynie jest 23 zawodników. Nie wszyscy przebijają się na najwyższy poziom. Ty wymieniłeś trzech, czyli zostało dwudziestu. Jedni radzą sobie nieźle, grają w Championship czy Segunda Division, innym poszło trochę gorzej. Raphael Guzzo w 2014 roku wyszedł w podstawowym składzie na finałowy mecz z Niemcami – dziś gra w drugoligowym Famalicao. Inny kolega z młodzieżówki, Cristian Ponde, jest rezerwowym w Karpatach Lwów. Każdy z nich miał jakość, ale nie każdy miał szczęście. W Portugalii młodych zawodników rzuca się na głęboką wodę. Jedni pływają, inni toną. Nie każdy ma siłę, aby przetrwać na powierzchni.

Przez lata był pan jednak uważany za supertalent. Nie miał pan ofert wielkich klubów?

Reale i Barcelony o mnie nie walczyły. Poza tym byłem w Porto, to też wielka firma. Cały czas miałem nadzieję na grę w pierwszej drużynie, a kończyło się tylko na treningach. Nie dano mi szansy. Mój kolega Andre Silva taką dostał i po roku trafił za wielką kasę do Milanu.

Najbliżej poważnej piłki był pan w lutym 2012 roku?

Wtedy dostałem nagrodę i poleciałem na rewanżowy mecz Ligi Europy z Manchesterem City. Kilku piłkarzy było kontuzjowanych, ktoś dostał czerwoną kartkę i Vitor Pereira postanowił zabrać jednego juniora. Padło na mnie. Byłem gotowy, aby wejść na boisko, ale przecież tam grali wielcy piłkarze! Cieszyło już to, że mogłem z nimi obcować. Wiedziałem jednak, że i tak nie jestem blisko pierwszej drużyny. Tak naprawdę nigdy nie byłem jej członkiem. Mecz z City był wyjątkiem, prezentem. Porto było wtedy potężne. Grał tam Casemiro, który jest gwiazdą Realu Madryt, Joao Moutinho, kapitanem był Lucho Gonzalez. Nie miałem szans.

Ma pan żal do kolejnych trenerów, którzy pana ignorowali? Tak naprawdę nie zaufał panu ani Andre Villas-Boas, ani Vitor Pereira, ani Paulo Fonseca, ani obecny trener Realu Julen Lopetegui za kadencji którego był pan przecież gwiazdą rezerw FC Porto.

W Porto nie tylko trener pierwszego zespołu decyduje o przeniesieniu piłkarza do drużyny. Swoje zdanie musi też wyrazić dyrektor młodzieżówki, trener młodzieżówki, dyrektor klubu. Oczywiście, że trener czasem uprze się na jakiegoś zawodnika i go dostaje. Ale Lopetegui nie miał czasu, żeby oglądać mecze rezerw. Był skupiony na swoim zespole. Za jego kadencji nie dostałem nawet jednego zaproszenia na trening. A przecież z pierwszą drużyną ćwiczyłem i wcześniej, i później. Strasznie żałuję jednej sytuacji. Do Manchesteru City odszedł Fernando, Casemiro rozmawiał już z Realem, kontuzji kości piszczelowej doznał Mikel Agu. Kolejny w hierarchii byłem ja, ale wyjechałem z reprezentacją młodzieżową na Euro U-19 na Węgry. Dalej był młodszy ode mnie o dwa lata Ruben Neves. I to jego wziął na treningi Lopetegui. Ruben mu się spodobał, został pod jego skrzydłami, dziś gra w Wolverhampton Wanderers. Czasem zastanawiam się co byłoby, gdybym nie wted pojechał na Węgry, ale został w Porto.

Gdy w 2016 roku wraz z reprezentacją Portugalii poleciał pan na Igrzyska Olimpijskie do Rio de Janeiro uwierzył pan, że wielka kariera jest jeszcze w pana zasięgu?

Tak. Zaraz po Igrzyskach miałem okazję, aby zmienić klub. Otrzymałem trzy propozycje: z Vitorii Setubal, Chaves i Pacos de Ferreira. Ale Porto stwierdziło, że mnie nie sprzeda. Byłem wściekły. Rezerwy Porto grają w drugiej lidze, którą wtedy wygraliśmy. Co jeszcze mogłem osiągnąć? Miałem 21 lat i ze 100 meczów na drugim poziomie. Chciałem się rozwijać, a to gwarantowały tylko przenosimy do Primeira Ligi. Z rezerwami było to niemożliwe, bo w jednych rozgrywkach nie mogą występować dwa zespoły tego samego klubu. Ale Porto mnie zablokowało. Zacząłem czuć frustrację. Nie miałem motywacji, aby grać. Dwa miesiące później zerwałem więzadła krzyżowe. To wszystko się nawarstwiło. Nagle nie mogłem grać ani w pierwszej, ani w drugiej lidze. Zdałem swój egzamin, a i tak ktoś zabrał mi szansę.

Kiedy Pogoń odezwała się do pana po raz pierwszy?

W sierpniu.

Zdziwił się pan?

Nie.

Nie?

Nie, bo podobnych telefonów z Polski miałem już kilka. Pięć klubów odzywało się do mojego menadżera. W maju dzwonili do mnie także polscy agenci oferujący angaż w Ekstraklasie.

Także z Arki Gdynia?

Tak.

W Szczecinie żartują, że wybrał pan Pogoń, bo to Portowcy. Prawie jak Porto.

I znów jestem w domu! Przede wszystkim przekonała mnie szansa na rozwój.

Jak na tę ofertę zareagował pana tata Włodzimierz, były koszykarz i piłkarz ręczny?

Nie spodziewał się tego. Z Portugalii bliżej jest do Anglii ,Włoch, Hiszpanii. Polska jest dużo dalej. I na mapie, i piłkarsko. Nie była to moja pierwsza opcja. Ale w końcu pomyślałem: czemu nie? Nawet tata przyznał, że to ciekawa opcja. Uznaliśmy, że warto podjąć to ryzyko.

Planował pan kiedykolwiek zagrać w kraju ojca?

Jeśli mam być szczery to nie. Marzyłem o Anglii. Kiedyś mój menadżer miał jakieś kontakty z kilkoma zespołami Chamionship, ale nic z tego nie wyszło. Chciałem też grać w Hiszpanii.

W Setubal spotkał pan Joao Amarala, który obecnie jest zawodnikiem Lecha Poznań.

Amaral umie grać jeden na jednego, dobrze czuje się biegając po skrzydle. Późno dostał się do portugalskiej ekstraklasy, dopiero od dwóch lat gra na wysokim poziomie, ale ma jakość. Rozmawialiśmy telefonicznie, ale na murawie spotkamy się dopiero pod koniec października.

Coraz więcej Portugalczyków w Polsce. Lechia Gdańsk ma Joao Nunesa i Flavio Paixao, w Wiśle Płock gra Carlitos, a w Śląsku Wrocław – Augusto. W Lechu są Amaral i Pedro Tiba, trenerem Legii Warszawa jest Ricardo Sa Pinto. Zna pan kogoś poza Amaralem?

Przeciwko Tibie grałem, choć się nie znamy. Bardzo dobrze znam Nunesa, to wychowanek Benfiki. W młodzieżówce był drugim kapitanem, moim zastępcą. Paixao tylko kojarzę, jest ode mnie starszy. Sa Pinto to natomiast facet, którego w Portugalii ludzie bardzo szanują.

Ma pan kolegów w drużynie Fernando Santosa, która w czwartek zmierzy się z Polską?

W Porto grałem ze wspomnianym Nevesem, moim przyjacielem jest Andre Silva z którym wspólnie latamy na wakacje. W młodzieżówce kolegowałem się z Gelsonem Martinsem, Ronym Lopesem, spotkałem Renato Sanchesa. Na mistrzostwach świata grałem na przykład z Bernardo Silvą, który jest w Manchesterze City i z obrońcą Juventusu Turyn Joao Cancelo.

Wybierze się pan do Chorzowa?

Nie… Najpierw jadę do Portugalii, a po powrocie od razu zaczynam treningi w Szczecinie. Fajnie byłoby odwiedzić kolegów, ale wątpię, że trener pozwoli mi jechać. Praca to praca.

Komu będzie pan kibicował?

Na pewno obejrzę ten mecz z przyjemnością, ale szalików zakładać nie będę. Sentyment mam jednak nieco większy do Portugalii.

***

Milik opowiedział o napadzie po meczu Napoli - Liverpool

Robert Lewandowski znów inwestuje

Popek podjął decyzję

Copyright © Agora SA