"Superwizjer" TVN o związkach gangsterów z Wisłą Kraków: nieświęty spokój polskiego futbolu

Wisła Kraków to skrajny przypadek uległości klubu wobec ludzi z półświatka. Ale jak liga długa i szeroka, inne kluby też idą na jakieś kompromisy. Bo pogodziły się z tym, że na prawdziwe wsparcie państwa nie mogłyby w tym starciu liczyć

Wiceprezesem Wisły Kraków był przez ostatnie dwa lata człowiek, który wcześniej jako szef skonfliktowanego wówczas z klubem stowarzyszenia kibiców miał zorganizować słynną akcję ostrzelania racami stadionu podczas meczu z Ruchem Chorzów w 2014 roku. Ten sam były wiceprezes (zrezygnował z tej funkcji latem 2018, a z funkcji prezesa stowarzyszenia kibiców na początku 2018) miał brać udział w zamieszaniu na trybunach, podczas którego niektórzy z chuliganów zastraszali i opluwali jednego z kibiców. Miał też już jako wiceprezes, razem z prezes klubu Marzeną Sarapatą, pomagać przed sądem ludziom oskarżonym o rozboje, i obiecywać zatrudnienie ich w klubie, jeśli zostanie im uchylony areszt. Wiceprezes ma być dobrym znajomym członków gangu Sharksów, w tym Pawła M. pseudonim „Misiek”, znanego z rzucenia nożem w głowę Dino Baggio podczas pucharowego meczu Wisły z AC Parmą w 1998. Wiceprezes był przez jakiś czas menedżerem siłowni, którą „Misiek” – poszukiwany teraz listem gończym  - prowadził w lokalu wynajmowanym od TS Wisła Kraków. Prezes Marzena Sarapata reprezentowała „Miśka” w niektórych sprawach prawnych. Sekcja „Trenuj Sporty Walki”, działająca w wynajmowanym „Miśkowi” lokalu, miała się stać dla gangsterów przyczółkiem, od którego zaczęli przejmowanie władzy w klubie. Działaczowi, który głośno zaprotestował przeciw przejmowaniu przez nich władzy, niedługo po tym spalono samochód.

>> Wisła Kraków - Lechia Gdańsk. Hit nie zawiódł oczekiwań, Wisła rozgromiła Lechię!

Władze klubu bierne wobec półświatka, czy związane z półświatkiem?

To tylko wycinek tego, co pokazał „Superwizjer” TVN w bardzo mocnym reportażu Szymona Jadczaka „Piłka nożna i gangsterzy”. Ale najgorsze w tym filmie jest to, że większość pokazanych w nim spraw nie jest wielką tajemnicą w piłkarskim światku Krakowa i nie tylko. Jadczak miał jednak - jako jeden z niewielu - odwagę przypomnieć o nich i postawić głośno dużo niewygodnych pytań. Włącznie z tym najważniejszym: czy władze Wisły, które witano z nadziejami, bo miały uratować klub po katastrofalnych rządach Jakuba Meresińskiego – przejął Wisłę od Bogusława Cupiała, mimo że nie miał na to, jak się okazało, dość pieniędzy, miał za to sporo kłopotów z prawem – są tylko bierne wobec wpływów półświatka, czy też opanowane przez półświatek? I dlaczego tyle osób w Krakowie wie to wszystko, co pokazano w filmie – to będzie zapewne główny zarzut wobec Jadczaka: nie pokazał nic nowego, zebrał tylko wszystko razem, żeby szkodzić Wiśle, itd. – i nie próbowało nic z tym zrobić?

Tak naprawdę alarmy powinny wyć w tej sprawie już dawno temu, wówczas, gdy się okazało, że TS Wisła zdecydowało się wynająć swoje obiekty na siłownię człowiekowi, który rzucając nożem w głowę Dino Baggio spowodował kiedyś wyrzucenie Wisły z europejskich pucharów. Człowieka, który uniemożliwił bardzo mocnej wówczas drużynie walkę o Ligę Mistrzów i wypłacane w niej miliony. Człowieka, który być może w ten sposób nie tylko pierwsze lata rządów Bogusława Cupiała, ale też całą najnowszą historię Wisły przekierował na inne, gorsze tory. I powinien pozostać przy Reymonta persona non grata. A jemu pozwolono tam brylować. I mógł liczyć na pomoc osób, które dziś rządzą Wisłą.

>> Napoli wygrywa po bramce Insigne. Grało trzech Polaków. Milik z asystą

Wpływy od kibiców to tylko 15 procent budżetów ekstraklasy. Ale wojna z kibicami to ryzyko utraty znacznie większych pieniędzy

To pokazuje słabość piłkarskiego środowiska, niezdolnego do odcięcia takich narośli. Ale też słabość służb i wymiaru sprawiedliwości. Słabość państwa, któremu albo nie wystarczyło determinacji, by walkę ze stadionową bandyterką doprowadzić konsekwentnie do końca, albo - jak w ostatnich latach - nie było w ogóle do takiej walki zdeterminowane. Dlatego nie ma dziś klubów, których władze miałyby odwagę naprawdę ostro postawić się stadionowym chuliganom - jak jeszcze całkiem niedawno Wisła (stąd wspomniane ostrzeliwanie racami w odwecie), Zawisza Bydgoszcz czy wcześniej Legia. Wszyscy wybrali mniejsze lub większe kompromisy. I święty – nieświęty spokój. Nikt nie będzie nadstawiał karku w takiej wojnie, jeśli wie, że nie dostanie od państwa wsparcia, które pozwoliłoby walkę wygrać. Nikt nie będzie ryzykował kibicowskiego bojkotu. I dlatego polski futbol, jeśli chodzi o relacje z kibicami, ciągle jest przedziwnym klinczu.

>> Fatalny uraz Roberto Firmino. w meczu Tottenham - Liverpool

 Z jednej strony, z danych PZPN wynika, że wpływy od kibiców to w ekstraklasie, średnio licząc, zaledwie 15 procent klubowego budżetu. Z drugiej, konflikt z kibicami mógłby doprowadzić do utraty nie tylko tych dochodów, ale też odstraszenia sponsorów itd. Takich wojen nie zaczyna się bez wsparcia. A dziś tego wsparcia nie ma. I dlatego trwa udawanie, że wszystko jest w porządku. Choć co jakiś czas cały ten brud wyłazi na wierzch: kończy się wstydem podczas meczu Legia – Borussia w Lidze Mistrzów, czy przy okazji finału Pucharu Polski. Jest potem wzmożenie, oburzenie, dyskusje, narady. A potem wszystko cichnie i przychodzą kompromisy. Dlatego ludzie, którzy kiedyś byli gotowi egzekwować zakazy stadionowe na poważnie, odrzucać kompromisy i narażać się na bojkoty, dziś mówią: para poszła w gwizdek, cały ten wysiłek był na marne, ta walka jest nie do wygrania dla klubu, jeśli nie dostanie wsparcia od rządzących.

„Kluby się już z tym wszystkim pogodziły. Przykrywają to tak, żeby jak najmniej było smrodu. Ale i tak śmierdzi”

-  Wróciliśmy mentalnie do lat 80. i 90., gdy wpływy tych środowisk w klubach się rodziły, a potem umacniały. Kluby się z tym pogodziły. Przykrywają to wszystko, żeby jak najmniej było czuć smród. Ale i tak śmierdzi. Klub piłkarski przyciąga półświatek, bo tu można i wyprać pieniądze, i rekrutować żołnierzy do gangów, i pobłyszczeć w świetle reflektorów. A to są podstawowe potrzeby każdej bandyterki, gdy już dość zarobi: przebrać się w garnitury, inwestować jak najwięcej w legalne biznesy, lansować się w lożach – mówi jeden z byłych działaczy, który w swoim czasie walczył z przestępcami udającymi kibiców. – Oczywiście, że popełniono w tej walce wiele błędów, wrzucając ultrasów do jednego worka z chuliganami, a chuliganów – z gangsterami. Oczywiście, że gangsterzy to wśród kibiców garstka. Ale też oczywiste jest, że te różne frakcje potrafią zewrzeć szyki, by zagrać na nosie władzom klubów. A zorganizowani są świetnie. Zaprawieni w podjazdowych walkach, robieniu na złość. I opór tych, którzy żadnymi przestępcami nie są, i czują się skrzywdzeni takimi zarzutami, jednak pomaga właśnie przestępcom – mówi zrezygnowany działacz. Jeden z kilku działaczy, którzy zaczynali walkę, narażając się na pogróżki, napotykając na opór tak wielki, że szefowie ich klubów się w końcu poddawali. I potem znów na długo zapadał pozorny spokój.  I tak aż do kolejnej awantury czy racowiska.

>> Bayern Monachium wygrywa z Bayerem Leverkusen. Robert Lewandowski bez gola w jubileuszowym meczu

Narzekania, że w Polsce nadal to kibic chuligan trzyma w garści kibica-klienta, dzięki któremu klub mógłby zarobić, są kwitowane dyżurnym: no tak, bo na Zachodzie to sobie poradzili. Nie, na Zachodzie sobie ze wszystkim nie poradzili. Ale jednak poradzili sobie lepiej.  Być może z prostej przyczyny: że mocniej próbowali. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA