Lechia Gdańsk - Korona Kielce 2:0. Plan nie do końca kontrolowany

Wynik jednym torem, gra drugim. W postawie lechistów widoczna jest zmiana na lepsze, ale na tym etapie nikt nie powinien popadać w hurraoptymizm. Zwłaszcza że ogólny schemat nie jest zbyt skomplikowany, a w obronie nadal pozostaje wiele do poprawienia. Obie bramki dla gdańszczan strzelił Flavio Paixao.

Mniej więcej 20. minuta. Gardawski usiłuje przedrzeć się skrzydłem, ale zostaje powstrzymany przez Mladenovicia. Sędzia sięga po gwizdek. Jeśli Serb nie dałby rady, na posterunku był w gotowości Vitoria – już zabierał się do wślizgu.

Końcówka spotkania. Rymaniak ścina do rogu pola karnego. Udaje mu się pokonać jedną przeszkodę, Araka, i tym samym uniknąć kopnięcia w kostkę. Arbiter odgwizduje jednak nakładkę Lipskiego.

29 żółtych i jedna czerwona kartka. Drugi „najlepszy” wynik w Ekstraklasie, średnio ponad cztery kartki w jednym meczu, a jednocześnie dość pewna pozycja lidera tej statystyki (Korona Kielce – osiemnaście). Siedem kolejek wystarczyło, żeby Nalepa zdążył odbyć przymusową pauzę, a 20-letni Fila został ukarany trzy razy, chociaż dopiero trzykrotnie wyszedł w pierwszym składzie.

Te liczby nie są przypadkowe. Lechia gra ostro i w ten sposób chce pokazać przeciwnikowi miejsce w szeregu, podkreślić, po czyjej stronie jest inicjatywa. Dopóki są dobre wyniki, trudno czepiać się szkoleniowca i jego podopiecznych. Problem w tym, że gdańszczanie są dalecy zarówno od świadomego oddawania pola gry, jak i wyczekiwania jednego jedynego momentu na zabójczy kontratak. Po prostu taka sytuacja już się powtórzyła – tylko w innym klubie.

Krótkowzroczność

Początek sezonu 2015/16. Zagłębie Lubin pod wodzą trenera Stokowca notuje serię siedmiu meczów bez przegranej (Ekstraklasa + Puchar Polski) i awansuje do ćwierćfinału krajowego pucharu. Kolejna taka passa ma miejsce dopiero po przerwie zimowej – również trwa siedem spotkań (Ekstraklasa).

Całkiem optymistycznie zaczyna się kolejny piłkarski rok. Tym razem Miedziowi nie zaznali goryczy porażki aż do 7. kolejki, ale w Ekstraklasie częściej remisowali. Zbiegło się to z występami w europejskich pucharach. Ostatnie osiem kolejek to natomiast aż cztery zwycięstwa i tylko jedna przegrana – w starciu, które kończy rozgrywki.

Wreszcie, sezon 2017/18. Lubinianie mogą pochwalić się bilansem pięciu wygranych i dwóch remisów (Ekstraklasa + PP). Pierwsza porażka przypada dopiero na siódmą kolejkę.

Podobieństwa między Zagłębiem a Lechią są widoczne nie tylko w wynikach, ale przede wszystkim w grze. Miedziowi byli krytykowani za minimalizm, bo w pewnym momencie ta formuła z wycofaniem do głębokiej defensywy przy stanie 1:0 – lub przy jednobramkowej różnicy – musiała się wyczerpać. Gdańszczanie wcale nie są skazani na tą samą ścieżkę. Po prostu schematy, które realizują w ataku, są na tyle nieskomplikowane (co ma swoje plusy i minusy), że poprzestanie na nich może w końcu okazać się niekorzystne dla drużyny.

Nikt nie stara się doszukiwać jakiejś magicznej mocy liczby siedem, ale to właśnie na mniej więcej ten moment sezonu przypadają najtrudniejsze chwile zespołów prowadzonych przez trenera Stokowca.

Daleko od perfekcji

Szkoleniowiec poprawił grę obronną, ale nawet mimo osiąganych wyników (5 zwycięstw, 2 remisy, tylko 3 stracone gole), trudno o jakiś hurraoptymizm. Wystarczy spojrzeć nie tylko na to, jak konstruowane są ataki lechistów, ale również wziąć pod uwagę stopień świadomości przy oddawaniu inicjatywy, pola gry oraz wreszcie, wyczekiwanie odpowiedniego momentu na uderzenie.

Przez pierwsze dziesięć minut drugiej połowy gdańszczanie nie wyszli z własnej połowy. Wytrzymali dość ambitne ataki przeciwnika, w dużej mierze dzięki bardzo dobrym interwencjom Kuciaka (strzały Forbesa i Gardawskiego przed przerwą, Pućko w 55. minucie).

Wygląda na to, że tego typu wycofanie jest działaniem jak najbardziej celowym. Najwyraźniej było widoczne po pierwszym trafieniu (25. Flavio Paixao z rzutu karnego), kiedy lechiści stopniowo przesuwali koncentrację na defensywę i solidne organizowanie dwóch linii w okolicach około 30. metra.

Zanim ten plan został wdrożony, organizacja taktyczna gdańszczan zasługiwała na pochwałę. Za centralny punkt drużyny należy uznać Łukasika, który jest odpowiedzialny za zawężanie i poszerzanie pola gry w obronie i drugiej linii. Kiedy Vitoria idzie kilka kroków do przodu (pojedynki główkowe), gdy np. Hamrol wprowadza piłkę dalekim wykopem, jego miejsce zajmuje właśnie defensywny pomocnik. Przesunięcie jest na tyle dynamiczne, że bez strat dla płynności, a i rywal miałby spore problemy z wykorzystaniem właśnie tego jedynego momentu na rozerwanie zwartych linii Lechii.

Podobne uzupełnienie było widoczne, gdy Fila wyrywał się nieco bardziej do przodu. Wówczas Łukasik przesuwał się do bocznego sektora, sporą asekurację zapewniał Mak.

I właśnie ta asekuracja stanowi największą zaletę– żaden zawodnik nie jest pozbawiony wsparcia. Wszystko dzięki niewielkim odległościom. Nie oznacza to jednak, że defensywa została odbudowana i w tym momencie jest nie do złamania.

Póki co podopieczni trenera Stokowca nie tracą wielu bramek, ale ich gra w linii obrony wcale nie jest idealna. Wystarczy spojrzeć na flankę w meczu z Koroną, gdzie spore pole do popisu mieli Gardawski i Rymaniak. Właśnie głównie z tamtego sektora uruchamiane były ataki gości.

Poprawka na poprawki

Lechia pozwala rywalowi grać. Pierwsza linia (tj. Paixao, Lipski, Sopoćko) nie nakłada wysokiego pressingu. Koroniarze mogli spokojnie zorganizować się w ataku do mniej więcej 25.-30. metra. Boczne sektory również nie odcinają przeciwnika. Dopiero na wysokości pola karnego (+ 5 metrów) dochodzi do podwojenia (Fila+Mak, Mladenović + oderwany Vitoria).

Jest wzajemne zaufanie, jest dużo czyszczenia gry faulami. Właśnie to mówi o inicjatywie po stronie gdańszczan – nie kontrola nad piłką.

Do pierwszego gola koncentrowali się na uruchamianiu skrzydeł dalekimi podaniami. W ten sposób chcieli wykorzystać szybkość Haraslina i Maka (dwie groźne sytuacje). Inne rozegranie nie wchodziło w grę ze względu na bardzo dobrą pracę Korony w środkowej strefie – defensorzy Lechii byli spychani na flankę, ich pole manewru było ograniczone. Wówczas okazało się, że to przesunięcie Łukasika wcale nie jest takie efektywne.

Kiedy Korona przyspieszała, była w stanie zagarnąć więcej przestrzeni i zagrozić bramce Kuciaka. Było tak w 15. minucie, gdy Janjić oddał dwa strzały z pola karnego, a sytuacja powtórzyła się przed i po przerwie.

Mecz Lechia Gdańsk - Korona KielceMecz Lechia Gdańsk - Korona Kielce Lotto Ekstraklasa

Wszystko zaczęło się od dobrej pracy Kosakiewicza na skrzydle. Nalepa został bliżej bocznego sektora i chociaż miejsce po nim uzupełnił Łukasik, to środek pola nie zareagował (spóźniony Lipski, brak reakcji Maka). Forbes miał miejsce i czas, żeby oddać dobry strzał na bramkę. W tym samym czasie niepilnowany był również Gardawski (Mladenović ustawiony węziej, Haraslin przed polem karnym), który wystawił na próbę Kuciaka.

Mecz Lechia Gdańsk - Korona KielceMecz Lechia Gdańsk - Korona Kielce Lotto Ekstraklasa

Podobnie było zresztą po przerwie, kiedy Gardawski wykorzystał lukę na skrzydle (Mladenović wąsko bez asekuracji), a Fila miał na głowie dwóch zawodników – Pućko mógł oddać celny strzał, bo Mak się nie przesunął.

Dopóki jest skuteczność

Jedna groźna sytuacja w drugiej połowie wystarczyła, żeby Lechia umocniła swoje prowadzenie. Modelowy kontratak z udziałem 19-letniego Sopoćko zakończony pewnym wykończeniem Paixao.

Tylko i aż tyle. Gdańszczanie w tym sezonie oddali jedynie 25 celnych strzałów i 11 wpadło do bramki, co daje około 45-procentową skuteczność. Prawie połowę, bo pięć goli, strzelił Flavio Paixao. Trzeba oczywiście wziąć poprawkę na dwa rzuty karne, uderzenia w środek i te niemrawe, które również przydarzają się podopiecznym trenera Stokowca. Chociaż liczba trafień daje drugi najlepszy wynik w Ekstraklasie (po Lechu), to samych dogodnych sytuacji jest naprawdę mało.

Wszystko działa dopóki jest skuteczność, a rywal nie przesadza z przyspieszeniem. Trudno bowiem zakładać, że gra lechistów jest celowo podzielona na fazę oddania inicjatywy, uśpienia czujności i wyjścia z groźnym kontratakiem. Taka formuła w pewnym momencie raczej się wyczerpie.

Jedyne, co faktycznie jest celowe, to wycofanie w głąb własnej połowy. I dopóki można to tłumaczyć usprawnianiem defensywy – wszystko działa. Tylko że to również ma swoje granice.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.