Ekstraklasa. Legia Warszawa i Ryszard Lwie Serce. Ricardo Sa Pinto ekscentryczny, nieobliczalny i waleczny

W Portugalii miał pseudonim "Ryszard Lwie Serce". Lubił podbijać, wygrywać i wymierzać sprawiedliwość, czasem własną ręką. To tam zrodziła się anegdota o nim i... Bogu. W Belgii odniósł sukces i z klubu odszedł, prawdopodobnie przez konflikty. To słowo ciągnie się za nim przez całą karierę. Faktem jest, że nigdzie nie pracował dłużej niż półtora roku. Oto Ricardo Sa Pinto: ekscentryczny i nieobliczalny trener Legii.

Ricardo Sa Pinto zna Polskę nie od dziś

Piłkarzem był dobrym – tego nikt nie neguje. 45 występów w reprezentacji Portugalii, 9 goli, trzecie miejsce na mistrzostwach Europy – to sukcesy międzynarodowe. Te klubowe przyszły głównie w Lizbonie. Ze Sportingiem zdobył mistrzostwo, 2 puchary superpuchary kraju. Wcześniej krótko był zawodnikiem Porto. Grał też w Realu Sociedad i Standardzie Liege, ale jego bramkowy licznik w roli środkowego pomocnika czy też napastnika specjalnie zachwycający nie jest. 

Zresztą, ze zdobyciem samego mistrzostwa Portugalii, wiążę się jedna anegdota, którą przytoczył kiedyś ówczesny trener Sa Pinto, Laszlo Boloni.

- Kiedy sezon wchodził w decydującą fazę pamiętam taką rozmowę z prezesem Sportingu. Spytał mnie czy wiem dlaczego nadarzył nam się tak dobry czas? Szybko sam odpowiedział: Bo Sa Pinto jest kontuzjowany! Rzucił tak nie dlatego, że on był jakimś złym graczem, ale dlatego, że miał konfliktowy charakter – tłumaczył Boloni.

Premier League. John Terry skrytykował Fabiańskiego

- A wiecie jaka jest różnica między Bogiem, a Sa Pinto? – kontynuował zaproszony do jednego z programów Boloni. - Bóg nigdy nie chciałby być Sa Pinto. To dobry trener, ale zawsze szukający zwady – ilustrował swego dawnego gracza.

Konfliktowy typ

Sa Pinto już jako zawodnik we wszelkich tematach miał własne zdanie, lubił wychodzić przed szereg, dyrygować, dyskutować, a kiedy zakończył piłkarską karierę nie chciał rozstawać się z futbolem. Dość naturalnie zmierzał w stronę trenerskiej ławki. Najpierw jednak został dyrektorem sportowym Sportingu. Krótko, bo na trzy miesiące.

Ze swojej funkcji zrezygnował po tym jak po jednym z meczów w krajowym pucharze wszedł w konflikt ze swoim piłkarzem. Kłótnia przy linii bocznej z Liedsonem zaostrzyła się w szatni. To tam dyrektor nie przebierał w środkach i uderzył zawodnika.

Nie był to zresztą pierwszy przypadek gdy dopuszczał się rękoczynu. Jeszcze jako piłkarz reprezentacji Portugalii, nie będąc powołany do kadry, pojawił się na zgrupowaniu i pokłócił z ówczesnym selekcjonerem Arturem Jorge. Wymierzył trenerowi kilka ciosów w twarz. Dostało się też asystentowi szkoleniowca, który próbował mu pomagać. Według późniejszych tłumaczeń Jorge podczas sprzeczki miał nazwać Sa Pinto „sukinsynem”, co doprowadziło gracza do furii. Jak zaznaczał na zgrupowanie przyjechał, bo został tam zaproszony przez jednego ze swych kolegów. 

Wojny z trenerami i pucharowe kino

Wątek konfliktów w karierze Sa Pinto przejawia się zresztą częściej. Jeszcze jako piłkarz pobił się z kolegą z Lizbony Rui Jorgem, a za czasów trenerskiej pracy z Liege – jak twierdzą jego oponenci – był prowodyrem kilku spięć.

Brak sympatii do Sa Pinto starał się kiedyś tłumaczyć mediom Hein Vanhaezebrouck, trener Anderlechtu.

- On już od dawna nie jest moim kolegą. Kolega to ktoś taki, kto akceptuje otoczenie i pozwala wszystkim pracować w spokoju. Sa Pinto od początku sezonu na konferencjach prasowych wszczynał wojny z innymi trenerami. Ten człowiek był 4 razy wyrzucany na trybuny. Przez 20 lat, w których jestem trenerem nigdy nie miałem z nikim takiego problemu. Prowadzę dyskusje czy polemiki, ale z jakimś poszanowaniem drugiej strony. On też dwa razy zaatakował mojego asystenta Karima Belhocine’a i jego rodzinę, zupełnie bez powodu. Zrobił jakieś kino podczas Pucharu Belgii – wyjaśniał Vanhaezebrouck.

Doświadczonemu szkoleniowcowi chodziło o sytuację w której Sa Pinto awanturował się przy linii bocznej gdy jeden z kibiców rzucił w jego stronę kubek z piwem. Szkoleniowiec nie został trafiony, ale symulował też jakby dostał prosto w głowę.

Ryszard Lwie Serce

Przechodząc do spraw sportowych. Sa Pinto jako trener miał kilka atutów. Jeśli już mówimy o jego kontrowersyjności czy wyrazistości to te rzeczy we współpracy z piłkarzami czasem się przydawały.

"Grzegorz Krychowiak? Może zostać najlepszym zawodnikiem ligi"

- To człowiek, który nie da sobie wejść na głowę, ma temperament. W Portugalii dostał przydomek „Ricardo Corazao de Leao”, czyli Ryszard Lwie Serce. Wynikało to po pierwsze z jego waleczności, ale także z tego, że był związany ze Sportingiem, który ma lwa w herbie – mówi nam Leszek Bartnicki, który komentował wtedy mecze Ligi Zon Sagres.

- Nie zapamiętam go jako trenera, którego zespół grał ponadprzeciętnie. Raczej miałem wrażenie, że nic poza tym co powinien nie pokazał. Miał dobrych piłkarzy, więc robił dobre wyniki, ale do Porto czy Benfiki się nie zbliżał – przypomina sobie obecny prezes Motoru Lublin. Podkreśla też, że Portugalczyk zawsze starał się być elegancki. Chętniej zakładał krawat niż t-shirt. Swoją pracę w Sportingu Sa Pinto zwieńczył wtedy awansem do półfinału Ligi Europy, zresztą w tej kampanii rywalizował z Legią (2:2, 1:0). Na początku kolejnego sezonu został jednak zwolniony. Trenerem był wtedy półtora roku. Dłużej nie pracował już w żadnym klubie.

Obieżyświat

A klubów w swojej krótkiej trenerskiej karierze ma sporo. Losy zaprowadziły go do Serbii, gdzie trzy miesiące był trenerem Crvenej Zvezdy, ale z pracy tam zrezygnował nieco honorowo. Rzeczywistość okazała się inna od planów. Władze ponoć nie spełniły jego wymagań co do transferów i wizji prowadzenia drużyny, więc grzecznie się z Belgradem pożegnał. Następnie przeniósł się do Grecji. Przez 8 miesięcy działał na Krecie, a potem też w Atromitosie (5 miesięcy). Kolejno znalazł się w portugalskim Belenenses (5 miesięcy), Al. Fateh z Arabii Saudyjskiej (przez dwa miesiące) ponownie w Atromitosie (4 miesiące) i półtora roku w Standardzie Liege. Średnia punktów na mecz, które osiągał w tych klubach to niemal 1,5. Głównie dzięki ostatniemu sezonowi.

To właśnie w Belgii Portugalczyk robił bardzo dobre wyniki. Wicemistrzostwa i pucharu kraju nikt od niego tam nie wymagał. Kibice się cieszyli, prezesi byli do czasu w miarę zadowoleni, zawodnicy zachwalali. Przynajmniej ci o tej samej narodowości.

Jednym z nich był były gracz Legii, Orlando Sa, który nie rozumiał, negatywnego, medialnego obrazu Sa Pinto.

- W Belgii komisja ligi jest ostra dla trenerów i zawodników. Portugalczycy mają swój sposób przeżywania spotkań. To podobny przypadek co Jose Mourinho. Oni żyją po swojemu. Myślę też, że przyciągają uwagę, by chronić swoich graczy – wyjaśniał napastnik w tamtejszych mediach. Sa miał okazje współpracować ze swym rodakiem w Standardzie Liege.

- Jego obraz tu jest nieco przesadzony. To miły facet, z poczuciem humoru, lubiany przez zawodników – tłumaczył snajper.

Lubiany czy nie lubiany sprawa względna. Fakty są takie, że po dobrych wynikach w Belgii Portugalczyk i klub doszli do wniosku, że dalej pracować nie będą. Przynajmniej tyle wynikało z oficjalnego, dość przyjacielskiego oświadczenia.

Prasa chętniej przedstawiała wersję o rozstaniu po nieporozumieniach z władzami i sygnalizowała, że do zwolnienia miało dojść wcześniej, ale Portugalczyka broniły wyniki.

Symptomatyczne było, że na ostatniej konferencji prasowej w Liege, Sa Pinto wymienił z nazwiska kilkanaście osób, którym podziękował za pracę w klubie. Zapomniał tylko o Bruno Venanzim i Olivierze Renardzie, prezesie i dyrektorze sportowym.

Serie A. Cristiano Ronaldo: Juventus jest jak rodzina

Ekstraklasa. Lechia Gdańsk będzie mieć nowego dużego sponsora? PayTren chce zainwestować w klub

Ronaldo poczuł się lepiej. We wtorek opuści szpital

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.