O'pilki Marciniaka. Piłkarscy najemnicy

"Czy jest jakiś piłkarz na świecie, który podpisuje kontrakt z klubem, bo podobają mu się jego barwy? Nie, zawodnicy mają to gdzieś. Pierwsza rzecz, która się liczy to pieniądze. Wszyscy ludzie pracują dla pieniędzy. Nie rozumiem dlaczego, gdy mówię o tym ktoś jest zszokowany. Każdy piłkarz jest najemnikiem."

Tym razem zaczynam od cytatu z wywiadu z Benoitem Assou-Ekotto, który wiele lat temu na łamach „Guardiana” przyznał to, o czym wszyscy wiedzą, ale mało kto mówi o tym głośno. Kibic nie chce słyszeć, że oklaskiwany przez niego zawodnik jest najemnikiem. Piłkarz nie chce mieć na pieńku z fanami, więc przy każdej możliwej okazji opowiada o wielkim szacunku do historii, barw, klubu. Całuje herb po strzelonym golu, w klubowej telewizji deklaruje, że chętnie wypełni obowiązujący kontrakt. Ba! Podpisze następny, bo czuje się tu doskonale. Mijają lata, zmienia się futbol, taktyka, piłkarze, ale gra pozorów pozostaje niezmieniona.

Oczywiście od każdej reguły są wyjątki. Bywa, że trzeba ich szukać ze świecą, ale się zdarzają. Nie można wszystkich wrzucać do jednego worka. Generalnie jednak piłkarze niczym nie różnią się od innych grup zawodowych: taksówkarzy, przedstawicieli handlowych czy bankierów. Nie słyszałem, by ktoś deklarował, że będzie do końca sprawdzał wnioski kredytowe złożone w konkretnym banku. Jeśli inny zaoferuje atrakcyjną ścieżkę rozwoju, większe pieniądze i lepsze świadczenia socjalne to decyzja będzie prosta. Nie sądzę, by ktoś z nas dziwił się, że znajomy zmienia pracę z takich powodów. Jako kibice chcemy jednak podświadomie wierzyć, że ten konkretny zawodnik to nasz lokalny Maldini lub Totti. Że będzie z nami na zawsze, niezależnie od okoliczności. 

>>> Lech Poznań straci kluczowego napastnika? Christian Gytkjaer na celowniku Galatasaray Stambuł

Piłkarze też tak czasem myślą. Pod wpływem emocji bez należytej rozwagi deklarują rzeczy, których nie są w stanie zrealizować. Naiwnie zakładają, że sytuacja, w której się znajdują jest stała: klub dobrze i regularnie płaci, kibice uwielbiają, a perspektywy rozwoju są oparte na mocnych przesłankach. Wtedy łatwo wpaść w pułapkę, którą doskonale opisał raper Eldo:

I kiedy myślisz, że jesteś już bezpieczny One stoją za rogiem i chcą Ci przypieprzyć Trzy słowa, uważaj możesz żałować Nigdy, zawsze, na pewno - pułapka gotowa

Wiele o tym mógłby powiedzieć Krzysztof Mączyński. Teraz żywo komentuje się transfer i zachowanie innego piłkarza, który z Wisły przeniósł się do Legii. Po zmianie barw Carlitos udzielił kilku wywiadów, w których przekonywał, że trafił do miejsca, w którym chciał być. Mówił o ofertach z mocniejszych lig, które odrzucił. Wielu w to wątpi, ale z dobrego źródła wiem, że Hiszpan miał propozycje gry za dużo większe pieniądze. Także Wisła mogła zarobić na nim więcej niż 450 tys. euro (i ewentualne bonusy za sukcesy sportowe, więc w interesie Wisły jest awans Legii do grupy Ligi Europy lub Ligi Mistrzów – przyznała to Marzena Sarapata), ale sam zawodnik od początku był zdecydowany na przeprowadzkę do Warszawy. Trudno uwierzyć, że mając ofertę z La Liga piłkarz decyduje się zostać w Ekstraklasie. Jeszcze trudniej patrząc na to, gdzie lądowali czołowi zawodnicy Ekstraklasy w poprzednich latach: Chicago Fire, Olympiacos Pireus, Łudogorec Razgrad, Dynamo Moskwa, Benevento.  A jednak Carlitos podjął taką decyzję i potrafił ją sensownie uzasadnić. Klub bardzo o niego zabiegał, dał możliwość gry o mistrzostwo i szansę pokazania się w europucharach. Dał też oczywiście solidną pensję i możliwość życia w mieście, które lubi zawodnik i jego rodzina. Ma to sens.

>>> Legia Warszawa - Spartak Trnawa. Dean Klafurić musi przyspieszyć tok nauczania i wyeliminować błędy w obronie

W wywiadach prasowych pojawiają się też wzmianki o wyjątkowych uczuciach, którymi piłkarz darzy klub z Łazienkowskiej. Nie wiem na ile dosłownie zostały przytoczone jego słowa. Jeśli faktycznie tak mówił, to wygląda to na element gry pozorów, o której pisałem wcześniej. Opieram się jednak na jego wypowiedziach z Ligi+ Extra, a tam takiego lukrowania Legii nie było.

>>> "Legia Warszawa przyjęła mnie znakomicie, nawet gdy grałem w Wiśle Kraków". Carlitos tłumaczy, dlaczego przeszedł do Legii

Wisła Kraków sprzedała Carlitosa, ale strata najlepszego zawodnika nie jest największym problemem klubu na tę chwilę. Tym większe słowa uznania należą się Marzenie Sarapacie, która nie chowała głowy w piasek tylko z otwartą przyłbicą opowiadała w Lidze+ extra o sytuacji w klubie. Wiem, że kibice mają różny stosunek do zarządu Białej Gwiazdy – część nadal go popiera, inni już stracili do niego zaufanie. Po rezygnacji Damiana Dukata cała odpowiedzialność za klub spoczywa na barkach Pani Prezes. Najważniejsze, że niezależnie od oceny jej pracy fani z Krakowa chcą pomóc. Imponująco rośnie kwota zbierana przez nich w akcji
#WisłaTylkoPrzyReymonta (w poniedziałkowy wieczór było już ponad 200 tys. zł). Istnieje duża szansa, że uda się w ten sposób uzyskać pieniądze niezbędne do opłacenia wynajmu Stadionu Miejskiego na trzy mecze ligowe. To tylko kropla w morzu potrzeb krakowskiego klubu, ale takie akcje zasługują na wielkie uznanie. Budują pozytywną aurę wokół Wisły, mogą stanowić istotną zachętę dla niezbędnego dla klubu inwestora zewnętrznego. Niestety to tylko jedna strona medalu, bo kontekst sytuacji jest szerszy. Obejmuje też naloty CBŚ na wynajmowane przez klub pomieszczenia, biznesową współpracę z osobą ściganą listem gończym czy co najmniej dziwne okoliczności zatrudnienia i rozstania z Łukaszem Surmą. Wisła to utytułowany klub, którego potrzebuje Kraków i cała Ekstraklasa. Jednak Wisła ciągnąca za sobą ogon długów i niejasnych powiązań nie ma perspektyw rozwoju. I o tym Marzena Sarapata też musi pamiętać.

>>> Wisła Kraków może grać na swoim stadionie. Ale umowa tylko na trzy mecze

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.