Superpuchar Polski. Legia Warszawa - Arka Gdynia. Legioniści znowu przegrywają! Klątwa Superpucharu nadal aktualna

Śląsk Wrocław, Zawisza Bydgoszcz, dwukrotnie Lech Poznań, a teraz - drugi raz z rzędu - Arka Gdynia. Od tych rywali Legia Warszawa była gorsza w ostatnich meczach o Superpuchar Polski. W sobotę przegrała z drużyną Zbigniewa Smółki 2:3. Klątwa Superpucharu w Warszawie wciąż aktualna.

- Najważniejszy jest nasz styl gry. W meczu z Arką z pewnością możecie spodziewać się naszego stylu. Będziemy grali futbol ofensywny, agresywny, a także zorganizowany. Chcemy wypełniać nasze założenia taktyczne. Próbujemy dominować w każdym meczu, czy to w ekstraklasie czy w Lidze Mistrzów - mówił przed sobotnim spotkaniem Dean Klafurić.

I rzeczywiście - gra Legionistów była ofensywna i agresywna. Mistrzowie Polski próbowali stosować wysoki pressing, i sami spod tego pressingu skutecznie wychodzili. Dobrze prezentowali się również w bocznych sektorach boiska, przynajmniej do czasu. Strzelanie zaczęli już w 2. minucie, a może nie tyle oni, ile piłkarze gości, bo po rajdzie Marko Vesovicia i jego dośrodkowaniu, piłkę do własnej bramki skierował Andrij Bogdanow.

Po pierwszym golu gospodarze dominowali, a piłkarze Arki sprawiali wrażenie przestraszonych i zagubionych. Do ich poziomu dostosowali się jednak obrońcy warszawiaków, którzy niemal w każdej akcji rywali popełniali jakiś błąd. Pierwszy poważny przytrafił im się po 20 minutach spotkania. Wówczas Michał Kucharczyk, ustawiony na pozycji wahadłowego, odpuścił krycie Luki Zarandii, a ten niepilnowany, strzałem z bliskiej odległości pokonał Arkadiusza Malarza. 

Utrata bramki podziałała na warszawiaków mobilizująco, szczególnie na Jose Kante, bo nowy napastnik Legii był jednym z najbardziej aktywnych zawodników na boisku - walczył, biegał, starał się wspierać partnerów w obronie. Jego starania opłaciły się w 30. minucie, bo właśnie po jego dograniu na bramkę rywali strzelał Kucharczyk, którego uderzenie zostało zablokowane. Sędzia podyktował rzut rożny, po jego wykonaniu piłka spadła przed pole karne Arki, a tam najszybciej przejął ją Chris Philipps, który pięknym strzałem pokonał Pavelsa Steinborsa.

FOT. KUBA ATYS

Siedem minut później było już jednak 2:2, bo jeszcze piękniejszym strzałem popisał się Bogdanow. Autor samobójczego trafienia z początku spotkania, fenomenalnie wykonał rzut wolny podyktowany za faul Krzysztofa Mączyńskiego. Piłka po jego uderzeniu odbiła się jeszcze od poprzeczki i zatrzepotała w siatce bramki Malarza.

2:3 było jeszcze przed przerwą, bo Legia rozpaczliwie próbująca jak najszybciej wrócić na prowadzenie, ponownie zapomniała o defensywie - za swoim zawodnikiem w pole karne nie wrócił Mączyński, nie wyskoczył do niego również Vesović, co w konsekwencji sprawiło, że gdynianie cieszyli się z prowadzenia. Trzeci na listę strzelców, spośród zawodników gości, wpisał się bowiem nowy zawodnik drużyny Zbigniewa Smółki, Michał Janota, sprowadzony ze Stali Mielec.

Po zmianie stron to gospodarze prowadzili grę, dominowali (prawie 60% posiadania piłki) i częściej atakowali. Brakowało im jednak skuteczności, bo kiedy już do sytuacji strzeleckich dochodzili, to albo fatalnie pudłowali, jak w 55. minucie, kiedy nad bramką uderzał Kante, albo sędzia ich bramek nie uznawał, jak w 63. minucie, kiedy Mariusz Złotek odgwizdał pozycję spaloną Carlitosa, który chwilę wcześniej pojawił się na murawie i niemal od razu pokonał bramkarza rywali, albo strzelali prosto w golkipera przeciwników, jak Kasper Hamalainen w 77. minucie.

Arkowcy ograniczyli się natomiast jedynie do obrony wyniku, i tę obronę prowadzili na tyle skutecznie, że utrzymali prowadzenie do końca spotkania, drugi raz z rzędu ciesząc się z wygranego Superpucharu Polski. Piłkarzy Legii kibice pożegnali natomiast gwizdami.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.