Pięciobój Lewandowskiego. Najpierw charakter, później taktyka

Gdyby jeden zawodnik miał uosabiać ducha walki, którego szkoleniowiec tchnął w drużynę, to z pewnością byłby nim Jakub Świerczok. Symbol odejścia od minimalizmu i ciągłego podsycania akcji ofensywnych. Co najważniejsze - jego nastawienie ma bezpośredni wpływ na grę Miedziowych.

Awanturnicza koncepcja ataku

51. minuta meczu w Szczecinie. Sędzia wskazuje „na wapno” (przy stanie gry 3:1). Świerczok nie zatrzymuje się po uderzeniu, nawet nie zwalnia, a od razu, w biegu, kieruje się do bramki przeciwnika. Chce jak najszybciej zabrać piłkę i pójść za ciosem. Załuska usiłuje mu utrudnić realizację planu, ale nic z tego – napastnik ściska ją tak, jakby była największym skarbem.

Trener Lewandowski obudził u swoich podopiecznych wolę walki. Nie stworzył jej, a dał impuls do działania. Wykorzystał do tych celów swojego najlepszego snajpera, który ofensywnym usposobieniem miał wpłynąć na pozostałych zawodników. Całe to zaangażowanie jest najwyraźniej widoczne właśnie na jego przykładzie. Każda zmarnowana sytuacja doprowadza go do szału (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), wygląda tak, jakby zaraz miał eksplodować, a przy okazji to wszystko nie działa na niego deprymująco - nakręca siebie i innych do działania. Wydaje się także, że jest bezpośrednim odzwierciedleniem słów szkoleniowca.

Jego drużyna nie może zadowalać się jedną bramką – Świerczokowi w to graj, będzie walczył do końca nawet z maską ograniczającą pole widzenia. Napastnik oczywiście musi strzelać, ale nie może zapominać o współpracy – egoizm załączy się tylko w sytuacjach stykowych, na wykończeniu. Snajper Miedziowych odgrywa ogromną rolę w przenoszeniu filozofii trenera na boisko.

Chociaż spotkanie z Pogonią nie było jedynym bardzo dobrym w wykonaniu Świerczoka, to chyba na jego przykładzie najwyraźniej widać rolę jaką odgrywa w drużynie. Owszem, gole były kluczowe, ale wielokrotnie był jedynym zawodnikiem, który reagował i ciągle napierał na bramkę przeciwnika. Tym samym wysyłał także impuls do działania. Napastnik cofał się po piłkę, pomagał w odbiorze, a następnie nie szczędził płuc, żeby powalczyć ramię w ramię z przeciwnikiem. I to nie było wycofanie „à la Tuszyński”, czyli bezproduktywne i ograniczające siłę ognia w polu karnym. Świerczok ostro reagował na wszelkie próby gry wszerz albo do tyłu, gdy jemu już wcześniej udało się wywalczyć wolne miejsce. Irytacja sięgała zenitu, kiedy brakowało mu wsparcia. Jego nastawienie nie zmieniało się pod wpływem wydarzeń meczowych – nie było mniejsze bądź większe w zależności od wyniku. Utrzymywało się na stałym, wysokim poziomie. Wystarczy wspomnieć 13. minutę, gdy z bocznego sektora na ok. trzydziestym metrze teleportował się na mniej więcej osiemnasty, by zająć się wykończeniem, a następnie zestawić ją z samą końcówką meczu. Zagłębie wyrównało tylko dzięki jego charakterności.

W ciągu zaledwie tygodnia w drużynie zaszły zmiany. Jeśli przeciwko Portowcom był Świerczok i później długo, długo nikt, to w spotkaniu z Wisłą układ sił był nieco bardziej wyważony. Odpowiedzialność za motywację nie leżała już tylko na barkach napastnika – faktycznie mógł przydać się w wywalczaniu wolnych przestrzeni. Było to widoczne m.in. we współpracy z Pawłowskim, czy po prostu, gdy potrzeba było ściągnąć na siebie uwagę przeciwnika dynamicznym rajdem i uwolnić tym samym dobrze ustawionego kolegę. Napastnik faktycznie wierzył, że w ten sposób mogą osiągnąć znacznie więcej. A bramki? I tak zawsze będzie mu mało.

Wyeksponować atuty

Na wypracowanie konkretnych schematów przyjdzie czas w przerwie zimowej, ale odkąd stery w drużynie przejął trener Lewandowski, można było zauważyć pewne nieśmiałe zmiany. Pojawiły się wraz z upartym dążeniem do organizowania akcji ofensywnych.

Przede wszystkim chodziło o ustawienie zawodników bliżej siebie w środkowej strefie. W meczu z Koroną jego podopieczni byli nie tylko bardzo zagubieni, ale i rozstrzeleni po całym boisku tak, że nie było szans na płynną grę. Sytuacja zmieniła się na własnym terenie z Bruk-Betem, gdy usiłowano zawężać pole w bocznych sektorach, ale organizacja sama w sobie była na tyle mało efektywna, że nie miała większego przełożenia na obraz spotkania. Schemat powtórzył się z Pogonią.

Lubinianie całkiem nieźle weszli w mecz zwłaszcza pod względem samego wyjścia do ataku. Sporą rolę odgrywało trio Woźniak-Kubicki-Czerwiński, które miało odpowiadać za zawiązanie gry na skrzydle. Kubicki starał się utrzymywać niewielką odległość od Czerwińskiego tak, żeby w razie czego szybko przejąć od niego futbolówkę. Był ukierunkowany do przodu. W drugą stronę starano się jak najmocniej wypychać przeciwnika ograniczając jego zapędy ofensywne – tutaj przydawał się Matuszczyk pomagając w zamykaniu bocznych sektorów boiska. „Sielanka” trwała jednak bardzo krótko, bowiem podopieczni Lewandowskiego nie potrafili przejąć raz straconej inicjatywy.

Dopiero w meczu z Wisłą można wskazać na faktyczną realizację pewnych założeń taktycznych. Zagłębie chciało grać na posiadanie, żeby zdominować środkową strefę i uczynić z niej swoje centrum dowodzenia. Rytm udało się uzyskać dzięki bardzo dobrej współpracy trójki Kubicki-Matuszczyk-Jagiełło i wyraźnemu podziałowi zadań w jej obrębie. Najbardziej aktywny w ofensywie był ten ostatni, który pozostawał w bezpośrednim kontakcie ze Świerczokiem (głównie jeśli chodzi o prostopadłe piłki na wychodzącego napastnika, np. w 19. minucie) i potrafił sporo ugrać samym ruchem bez futbolówki. Do pracy w odbiorze dołożył natychmiastowe przenoszenie ciężaru gry do przodu. Pojawiło się kilka manewrów wymienności pozycji. Kiedy snajper schodził do środkowej strefy, Kubicki wychodził znacznie wyżej (tak samo jak próbował z Pogonią), a Jagiełło zapewniał wsparcie na skrzydle.

Szkoleniowiec odkurzył także rolę Guldana przy rzutach rożnych. Chociaż obrońcy udało się strzelić tylko jedną bramkę w ten sposób, to manewr z nim na domknięciu nie był jednorazowy. Odkąd stery objął Lewandowski, jego podopieczni strzelili 4 gole (z 9 ogólnie) po właśnie tym stałym fragmencie gry – Wisła, Pogoń, Bruk-Bet Termalica. Za każdym razem pojawiał się powtarzalny schemat. Guldan zajmował miejsce na domknięciu i albo on ściągał na siebie uwagę przeciwnika, albo robił to Świerczok. Poszczególne elementy układanki stopniowo zaczęły do siebie pasować.

Krok po kroku

To wszystko oznacza dopiero początek ciężkiej pracy, jaka czeka Zagłębie. W pewnym sensie można powiedzieć, że trener Lewandowski osiągnął sukces pod względem mentalnym. Tchnął ducha walki w Świerczoka i z jego pomocą zaszczepił go w pozostałych podopiecznych. Miedziowi strzelają więcej, stwarzają sobie dużo sytuacji, po jednej bramce nie następuje wycofanie i mozolne konstruowanie akcji od tyłu. Szkoleniowiec obudził małą część reakcji, która od dłuższego czasu pozostawała uśpiona. Przy tym wszystkim nie zdecydował się na inwazyjne zmiany, a po prostu wybrał tzw. mniejsze zło.

Lubinianie notorycznie odpuszczają krycie przeciwnika – czy to w kontratakach, czy przy stałych fragmentach gry. Teoretycznie powinni mieć nieco ułatwione zadanie dzięki niewielkim odległościom ogólnie w obrębie formacji, ale w praktyce pojawiają się ogromne problemy. W linii obrony brakuje komunikacji, na skutek czego pojawiają się spore przestrzenie pomiędzy poszczególnymi zawodnikami. Wystarczy przypomnieć sobie mecz z Pogonią, gdy wszystkie akcje bramkowe były organizowane jedną stroną. Delev nie miał większych trudności z ograniem Balicia, który znowuż nie uzyskiwał wsparcia od kolegów. Krycie szczególnie zawodzi przy akcjach oskrzydlających. Miedziowi bez walki oddają przeciwnikowi inicjatywę i pozwalają mu na spokojne operowanie w okolicach ich szesnastki. Trochę brakuje wyraźnego podziału zadań – także w kontekście podwajania obrony. Wyraźnie było to widoczne nie tylko na przykładzie Balicia, ale i Czerwińskiego w spotkaniu z Wisłą, gdy całkowicie odpuścił Carlitosa. Kłopoty zbiegły się ze spadkiem formy Jacha.

Reakcji brakuje także w środkowej strefie. Piotrowski przed golem pokonał kilkanaście metrów i nikt nie zdecydował się go powstrzymać (najbliżej był Tuszyński), podobną łatwością wykazał się Piątek. Były zawodnik Zagłębia przebiegł dystans od środka pola aż po jedenasty metr i przez cały ten czas pozostawał bez krycia. W momencie oddawania strzału nie było nikogo w promieniu 2 metrów z każdej strony.

Mimo wszystko można odnieść wrażenie, że trener Lewandowski dobrze odnalazł się w nowych-starych realiach. Na chwilę obecną wydaje się, że dotarł do swoich podopiecznych i z tak podbudowaną motywacją może spokojnie przystąpić do realizacji własnych planów taktycznych. Łatwo na pewno nie będzie, ale wynik tego pięcioboju może uznać za zadowalający – zwłaszcza że do tej pory, wszystko co mówił znajdowało swoje odniesienie na boisku.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.