Ekstraklasa. Pogodzony z przeznaczeniem. Dejan Janjatović w Niecieczy

Jedna zła decyzja miała wpływ na całą karierę Dejana Janjatovicia. Najlepszy w swoim roczniku, obdarzony niezwykłym talentem dał się zwieść obietnicom bez pokrycia. Klamka zapadła, ale nie zastanawiał się "co by było gdyby?". Zaufał losowi, bo widocznie miał wobec niego właśnie takie plany.

Rok 2016, majowe popołudnie w Vaduz. David Zibung wychodzi z bramki i popełnia katastrofalny błąd – już nie zdoła stanąć między słupkami, żeby wyciągnąć strzał przeciwnika. Idealnie mierzony wolej z 40 metrów. Za chwilę cały stadion będzie skandował jego nazwisko…

 

Patrząc z perspektywy czasu można odnieść wrażenie, że to wspaniałe trafienie było mu przeznaczone – wcześniej, jako nieopierzony junior, potrafił zachwycać swoimi uderzaniami z dystansu.

Ofiara własnych zdolności

Rok 2009, Bayern U17. Młody piłkarz unosi lewą nogę i pozwala piłce poszybować w kierunku bramki. Podniesiona głowa, determinacja w oczach. Dystans: 25 metrów.

Redakcja „SPOX” poszukując nowego Messiego udała się na trening jednej z młodzieżowych drużyn Bawarczyków. Wówczas wpadł im w oko 17-letni Janjatović, który miał mieć wszystko, o czym może marzyć zawodnik, a czego powinien oczekiwać trener. Od 10 lat nie trenowałem nikogo, kto miałby aż taki potencjał, powiedział Stephan Beckenbauer. Tylko że już wtedy jedna kwestia wzbudzała wątpliwości: nastawienie. Gdyby tylko nie był taki leniwy… Za bardzo polega na swoim talencie, kontynuował szkoleniowiec.

Janjatović już wtedy był najlepszy. Najlepszy w swoim roczniku, dostał od Boga wszystko co chciał, wspominał Werner Kern, wówczas dyrektor drużyn młodzieżowych Bayernu, w rozmowie z portalem fupa.net. Konformizm nie szedł w parze z umiejętnościami. Młody piłkarz nie za bardzo chciał się podporządkować regułom, jakie panowały w klubie. Mieszkałem w słabej okolicy, nieciekawe towarzystwo strasznie wybijało mnie z rytmu – w głowie też to wszystko nie było do końca poukładane, opowiadał zawodnik. Na domiar złego obdarzył ogromnym zaufaniem tych, których nie powinien. Janjatović zdecydował się na transfer do Getafe pod wpływem swojego menadżera, który złożył mu mnóstwo obietnic bez pokrycia. Rok 2011 można uznać za przełomowy w całej jego karierze: znalazł się sam w obcym kraju, bez języka i wsparcia. Piłkarsko też nie było kolorowo, wylądował w drugiej drużynie z praktycznie zerowymi szansami na poprawę swojego losu. Wiem, że popełniłem błąd i powinienem zostać w Bayernie, ale w tym momencie mogę powiedzieć, że stałem się silniejszy. Byłem zależny tylko od siebie, na obczyźnie, w bardzo młodym wieku – to wszystko sprawiło, że szybko wydoroślałem, podkreślił piłkarz w wywiadzie dla merkur.de. Nie rozpamiętywał.

Nowy „Boban”

Los szybko wyciągnął do niego pomocną dłoń i być może właśnie dlatego nigdy nie patrzył wstecz. Po 7 miesiącach hiszpańskiej udręki, Janjatović otrzymał drugą szansę. FC Sankt Gallen rzuciło na stół umowę na 4,5 roku i 100 tys. euro. Według saiten.ch w transferze mógł maczać palce Heiko Vogel, który znał pomocnika jeszcze z czasów w Monachium. Nie potrzebował dużo czasu, żeby zrobić wrażenie na środowisku związanym z klubem:

Janjatović albo dusza, którą tchnął w drużynę. Jeśli przyjrzysz się poczynaniom FC Sankt Gallen, to nie zapamiętasz żadnego zrywu tego zawodnika. Zawsze porusza się w odpowiednim tempie, jest pod grą. Niezwykłe umiejętności techniczne pozwalają mu znaleźć rozwiązanie w nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji. Skup się na nim na chwilę, a dostrzeżesz, że jest ciągle w ruchu. Wystarczy kilka kroków, żeby zmienił pozycję i pokazał się do podania. (saiten.ch)

Saibene (przyp. red. wówczas trener szwajcarskiego klubu) nie mógł narzekać i nigdy nie krył zadowolenia z zawodnika. Jako jego najmocniejsze strony wymieniał wysoką dojrzałość jak na swój wiek, przegląd pola i instynkt, ale podkreślał, że potrzebuje wskoczyć na jeszcze wyższe obroty, notować więcej asyst i trafień.  To drań w pozytywnym tego słowa znaczeniu – jest niesamowicie zdolny, dobrze się bawi, wspominał szkoleniowiec w rozmowie z tagblatt.ch. Dzięki drugiej szansie od losu odżył nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. W klubie nazywano go Boban od słynnego Zvonimira Bobana, co oczywiście traktował jako ogromne wyróżnienie, ale nie był w pełni usatysfakcjonowany. Przecież moim wzorem do naśladowania jest Zinedine Zidane, śmiał się piłkarz w wypowiedzi dla tego samego portalu. Niemniej jednak pseudonim napawał go dumą z pochodzenia.  Bo chociaż wszystkie wspomnienia z dzieciństwa utożsamia z Niemcami, to przecież urodził się w Chorwacji, tuż przy granicy z Bośnią. Nie było mu dane zapamiętać zbyt wiele z tamtego okresu – kiedy miał zaledwie 2,5 roku wraz z rodzicami i wujem przenieśli się najpierw do Pasawy, a potem zamieszkali w Monachium. Uciekali przed wojną.

Historia zatacza koło

Sytuacja całkowicie uległa zmianie po tym, jak stanowisko szkoleniowca w FC Sankt Gallen przejął Joe Zinnbauer. Janjatović całkowicie wypadł z łask i w efekcie stracił miejsce w pierwszym składzie. Ani jedna ze stron nie zabrała głosu w sprawie – pojawiały się tylko krótkie, zdawkowe komunikaty, które tak naprawdę nic nie mówiły o sednie konfliktu. Tak, jakby obaj zainteresowani umówili się co do wersji wydarzeń. Piłkarz w rozmowie z srf.ch przyznał, że odkąd w klubie zmienił się trener, coś dla niego po prostu przestało działać. Mieliśmy zupełnie inne koncepcje, za każdym razem szybko ucinał temat. Podobnie wyglądały wypowiedzi Zinnbauera: Po prostu prezentowaliśmy inne spojrzenie. Janjatović równie dobrze mógł być naszym najlepszym zawodnikiem, ale przecież nie zawsze dwie filozofie muszą do siebie pasować. Nigdy nie padło żadne złe słowo, podkreślał w wypowiedzi dla tagblatt.ch. Ponoć szkoleniowiec był cierpliwy aż do zimowej przerwy – czekał aż pomocnik zaprezentuje mu inną wersję siebie. Tak się nie stało. Między wierszami dało się odczytać, że Janjatović był zbyt dużym indywidualistą i za żadne skarby nie dało mu się czegokolwiek zasugerować (podobny problem był z Gotalem, byłym piłkarzem Piasta Gliwice). Jakby pobyt w Getafe niczego go nie nauczył…

Historia powtórzyła się w Vaduz, które również wyciągnęło do niego pomocną dłoń, gdzie zanotował bardzo udany początek, a później jego sytuacja stopniowo się pogarszała. Fenomenalne trafienie w meczu z FC Luzern było jednym z ostatnich zrywów pomocnika w Szwajcarii. Doznał kontuzji mięśnia prawego uda, która okazała się być na tyle poważna, że miała jeszcze powrócić w styczniu następnego roku. Żeby tego było mało w niewielkim odstępie czasu u jego kilkumiesięcznej córeczki wykryto bardzo poważną wadę serca. Piłkarz kursował na linii klub-szpital, był zmęczony zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Trudno się dziwić, rodzina była dla niego ważniejsza od piłki. Lekarzom nie udało się pomóc dziewczynce, Janjatović pochował ją niecałe pół roku temu. Na ten temat wypowiedział się nawet jego były szkoleniowiec, Giorgio Contini: Dejan jest niesamowicie wrażliwą osobą. Potrzebuje kogoś, kto go zaakceptuje. Jest bardzo zdolnym zawodnikiem. Życzę mu, żeby ktoś go wyciągnął z dołka, w którym się znalazł… (fm1today.ch). Umowa nie została przedłużona, został bez klubu.

Mogłem zostać w Vaduz, ale chciałem spróbować czegoś innego, może w innym kraju. Pojawił się mglisty temat gry w Aarau, ale ostatecznie żadna konkretna oferta się nie pojawiła, wspominał. Ponad półroczna przerwa od piłki dała mu mocno w kość, ale pewnie pozwoliła poukładać dręczące kwestie. Teraz zaczyna od nowa, z czystą kartą. Janjatović po raz kolejny zaufał losowi i spróbuje swoich sił w Niecieczy. Kto wie, może tym razem historia znowu zatoczy koło, a on faktycznie wniesie jakość i tchnie duszę w grę drużyny. Pewnego dnia ponownie pokusi się o potężne uderzenie z kilkudziesięciu metrów…

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.