Dokładnie 20 listopada zeszłego roku Górnik Zabrze przegrał u siebie z Miedzią Legnica 0:2 w meczu 18. kolejki pierwszej ligi. Zespół Marcina Brosza zajmował ósme miejsce w tabeli, do drugiego, dającego awans miejsca, tracił osiem punktów. Drużyna, której celem był natychmiastowy powrót do ekstraklasy, zawodziła. Jedno zwycięstwo przeplatała dwoma-trzema spotkaniami bez wygranej.
- Nie wyglądało to dobrze, graliśmy w kratkę, nie mogliśmy ustabilizować formy. Przed poprzednim sezonem wydawało się, że wszystko musi być dobrze. Nasza kadra składała się przecież głównie z piłkarzy, którzy jeszcze niedawno grali w ekstraklasie. (...) Każdy grał jednak pod siebie, nie stanowiliśmy zespołu - przyznał w wywiadzie dla Sport.pl kapitan Gónika, Szymon Matuszek.
Rywale, którzy obudzili euforię
Rundę jesienną Górnik skończył na óśmym miejscu w tabeli z ośmioma punktami straty do GKS Katowice i dziewięcioma mniej od Chojniczanki Chojnice. Sytuacja była trudna, ale w Zabrzu nikt nie składał broni. Celem na wiosnę był awans. Nikt nie wyobrażał sobie, by Górnik kolejny rok spędził na zapleczu ekstraklasy.
Ale chociaż 2017 rok zabrzanie zaczęli od wygranej 1:0 z GKS Tychy, to start rundy wiosennej był taki sam jak jesień - w kratkę. W pierwszych sześciu meczach drużyna Brosza odniosła trzy zwycięstwa i doznała trzech porażek.
- Przełom nastąpił w wyjazdowym spotkaniu z Bytovią Bytów. Jeśli chcieliśmy awansować, musieliśmy wygrać. Nastawiliśmy się na twardą walkę na trudnym boisku i przy nie najlepszej pogodzie. Wygraliśmy 1:0. To tam narodziła się drużyna - przyznał Matuszek.
Górnik w Bytowie wygrał, ale wciąż był dopiero na ósmym miejscu w tabeli, do drugiego Zagłębia Sosnowiec tracił pięć punktów. Wydawało się, że zespół Brosza rozpocznie wreszcie zdecydowany atak na awans, ale znów wróciły koszmary z jesieni. Po bardzo ważnej wygranej przyszły wpadki - remis z Wigrami Suwałki (0:0) i porażka z Chrobrym Głogów (0:2).
Mimo że Górnik stracił cztery punkty w dwóch meczach, to jego dystans do dwóch pierwszych miejsc specjalnie nie urósł. W Zabrzu sytuacja była niezmiennie trudna, ale w końcówce sezonu zespół Brosza wreszcie zagrał tak, jak od niego oczekiwano. Sezon zabrzanie zakończyli sześcioma zwycięstwami z rzędu. W tabeli zajęli drugie miejsce, o punkt wyprzedzili Zagłębie Sosnowiec i Miedź Legnica, o dwa Chojniczankę Chojnice oraz Olimpię Grudziądz.
- Zespoły, które były przed nami, regularnie traciły punkty, co przy wygranych pozwoliło nam wskoczyć na miejsce dające awans. Końcówkę sezonu zagraliśmy na euforii. Rywale na nas czekali, dali nam szansę, którą wykorzystaliśmy - wspominał Matuszek.
Od awansu minęło niemal pół roku, ale euforia, która napędziła drużynę w końcówce sezonu pierwszej ligi trwa i przeniosła się też do ekstraklasy. Dziś Górnik jest jej liderem, na koncie ma najwięcej strzelonych goli, przez dziennikarzy i ekspertów uważany jest za najefektowniejszy zespół w lidze.
Co najważniejsze, latem w Zabrzu nie było kadrowej rewolucji. Piłkarze, którzy dali awans do ekstraklasy, obawiali się, że Brosz dokona wzmocnień na wielu pozycjach. Ten do walki na najwyższym poziomie podszedł jednak w niemal niezmienionym składzie. I z niego wykreował gwiazdy - reprezentantów Polski Rafała Kurzawę i Damiana Kądziora (przyszedł do Górnika latem) oraz Hiszpana Igora Angulo. A w kolejce czeka już następny, 20-letni Szymon Żurkowski.
Na Śląsku poszli drogą podobną do tej, którą przed dwoma laty obrało Zagłębie Lubin. "Miedziowi" 'oczyścili' się po spadku, wrócili do ekstraklasy i niemal w tym samym składzie od razu wywalczyli awans do europejskich pucharów.
Euforia na Śląsku trwa na boisku, ale i na trybunach. Mecze w Zabrzu niemal zawsze oglądają komplety publiczności. Górnik jako jedyny polski przedstawiciel znalazł się w zestawieniu 100 europejskich klubów z najwyższą frekwencją na trybunach. Kibice na stadionie imienia Ernesta Pohla nie mogą narzekać na nudę i złe wyniki. Na inaugurację ekstraklasy Górnik pokonał Legię 3:1, ostatnio w takim samym stosunku pokonał też Lecha Poznań.
W ośmiu meczach u siebie zespół Brosza odniósł pięć zwycięstw, zanotował trzy remisy. Na wyjazdach zabrzanie przegrali tylko dwukrotnie, nikt w lidze nie przegrywa rzadziej.
Jak to możliwe, że Górnik zmienił się nie do poznania w zaledwie rok? - Rozumiemy swoje zadania na boisku, nikt się nie wywyższa, jesteśmy jednością. Problem leżał też w głowach. Nikt z nas nie czuł się dobrze ze spadkiem, potrzebowaliśmy czasu, by się odbudować. Wielką pracę wykonał trener Brosz. To on nas podniósł, to jego metody treningowe, powtarzalność na zajęciach sprawiły, że uwierzyliśmy w siebie i wszystko zaczęło wyglądać tak, jak należy - mówił Matuszek.
Górnik notuje świetne wyniki, ale w Zabrzu nikt z głową w chmurach nie chodzi. Sami zawodnicy mocno pilnują się wzajemnie, by nikomu nie odbiła sodówka, by każdy myślał tylko o następnym meczu i o własnej grze, nie założeniach przeciwnika.
Wokół drużyny Brosza jest sporo szumu, piłkarze zdecydowanie częściej udzielają się w mediach. Kilku z nich zaczęło też jeździć na zgrupowania reprezentacji. Wszyscy jednak twardo stąpają po ziemi, znają swoje miejsce w szeregu. - Trener lekko obawiał się powrotów. Dla Kądziora, Kurzawy, ale też chłopaków z młodzieżówki to nowa sytuacja i trener zastanawiał się, jak ona na nich wpłynie - przyznał Matuszek.
- Na szczęście nie było żadnych problemów. A jeśli na treningach pojawiały się chwile rozluźnienia, to mocniejsza uwaga od zespołu od razu rozwiązywała sytuację. Musimy trzymać się razem, bo jeśli się rozsypiemy, to Górnik straci swój największy atut.
W niedzielę o godz. 18 zabrzanie na Łazienkowskiej zagrają z Legią. Jeśli zespół Brosza w Warszawie przegra, to na rzecz aktualnych mistrzów Polski straci pozycję lidera ekstraklasy. Zespół Romeo Jozaka wygrał cztery mecze ligowe z rzędu. Legioniści pod wodzą Chorwata są zespołem innym niż w poprzednich sezonach. Potrafią miewać nie tylko momenty dominacji, ale też spotkania, w których czekają na rywala i bezlitośnie kontrują.
To na zabrzanach nie robi większego wrażenia. Matuszek: - Nie mamy zamiaru zmieniać się na jeden mecz. Do Warszawy jedziemy z takim samym nastawieniem jak na każde inne spotkanie. Chcemy być agresywni, wybiegani, skuteczni pod bramką rywala. Tylko to da pozytywny rezultat.
- Nie mamy zamiaru się wywyższać, wiemy jak silnym zespołem jest Legia. Znamy nasze możliwości, ale stąpamy twardo po ziemi. Mamy plan na mecz w Warszawie i wiemy, że jeśli go wykonamy, to do Zabrza wrócimy z punktami.
Trudne chwile w poprzednim sezonie nauczyły drużynę Brosza pokory. Dziś Górnik wie na co go stać, ale przejawy gwiazdorzenia i zbytniej pewności siebie są w szatni mocno piętnowane. Najważniejszy jest tylko każdy kolejny trening i mecz. Nawet o godzinie wyjazdów na spotkania zawodnicy dowiadują się niemal w ostatniej chwili. Nie wynika to z dezorganizacji, każdy maksymalnie ma skupić się na swoich obowiązkach.
Atmosferą i podejściem do sytuacji Górnik mocno przypomina mistrzowskie Leicester sprzed półtóra roku w Anglii. Matuszek, spytany o możliwość skopiowania takiej sytuacji w Polsce, tylko się uśmiecha. "Zobacz, gdzie byliśmy rok temu, a gdzie jesteśmy dziś. Wszystko jest możliwe" - rzuca. I po sekundzie dodaje: "Teraz liczy się tylko mecz z Legią".
Euforia na boisku, spokój i pokora po zanim, to klucz do sukcesu Górnika, który robi wszystko, by swoją nową tożsamość utrzymać.