Górnik, inaczej niż w meczu przeciwko Koronie (3:3), który pod względem przebiegu wyglądał bardzo podobnie, tym razem wytrzymał rosnący napór rywali i potrafił strzelić gola decydującego o zwycięstwie w najtrudniejszym momencie spotkania. Trzecia bramka gospodarzy była rozstrzygającym momentem meczu. Przed nią przy wyniku 2:1 wydawało się, że coraz lepiej i groźniej prezentujący się Lech potrzebuje tylko czasu na wyrównanie. Po niej Nenad Bjelica zaczął szukać ratunku w zmianach ryzykownych, żeby nie powiedzieć dziwnych, bo jak inaczej nazwać pozbawianie swojego zespołu dwóch typowych kreatorów w momencie, kiedy gra on przez większość spotkania w ataku pozycyjnym, i to wysoko na połowie rywala?
Zarówno Górnik jak i Lech nie są drużynami, które na pierwszym miejscu stawiają grę na posiadanie. Trener Bjelica już wielokrotnie udowadniał, że potrafi dostosować się do rywali i zagrać pragmatycznie, oddając im piłkę. Nawet jeśli miał w sobotę taki pomysł na zaskoczenie rywali, to dosyć szybko został on zweryfikowany przez bramki dla gospodarzy. Zabrzanie prowadząc 2:0 już do przerwy mieli komfort wyniku, przy którym mogli ustawić się głębiej i uszczelnić defensywę. Niewiele zabrakło, żeby ta decyzja okazała się zgubna, bo Lech niemal zdominował drugą połowę i w końcu strzelił gola kontaktowego. Charakterystyczną cechą ofensywy Górnika jest to, że piłka praktycznie nie porusza się w niej w poprzek. Ten wertykalizm skutkuje niższymi średnimi celności podań i posiadania piłki, niż można by oczekiwać od zespołu z czuba tabeli, ale po rozegraniu całej pierwszej serii spotkań wciąż jest zaskakujący, nawet dla solidnej defensywy Lecha. Postawienie na bezpośredni, szybki atak nie oznacza jednak nadużywania bezpośrednich i długich podań, co zapewne sprawiłoby, że tak grający zespół ciężko byłoby oglądać. Kluczem dla ofensywy Górnika jest ruch bez piłki - zryw kilku zawodników w linii prostej, których podstawowym zadaniem jest wykorzystać tym ruchem przestrzeń pozostawioną przez formacje rywali. Wtedy można wyjść szybko nawet podaniami krótkimi i średnimi, których szansa powodzenia jest przecież dużo wyższa.
W sobotę akurat tylko jedna z bramek padła po takiej charakterystycznej kontrze (bo dwie pierwsze był następstwem chaosu stałych fragmentów gry – kolejny ogromny atut zabrzan), jednak w kilku innych akcjach, które nawet nie kończyły się strzałami, Górnik potrafił zaskoczyć zespół gości i kilkoma zagraniami przedostać się w okolice ich pola karnego. Lech dosyć szybko był zmuszony do gry atakiem pozycyjnym na połowie Górnika, któremu to odpowiadało, bo przy kontrze miał mniej przeciwników na połowie rywali. Zespół trenera Brosza oprócz agresywnego doskoku po stracie potrafi się także bronić we własnym polu karnym, blokując wiele strzałów czy potencjalnie kluczowych podań. Zmuszony sytuacją trener Bjelica zdecydował się na przejście na grę trójką obrońców i wprowadzenie drugiego, a potem trzeciego napastnika. Sam pomysł na zwiększenie liczby zawodników w polu karnym był dobry, ale przy okazji tej drugiej zmiany zeszli z boiska Darko Jevtić i Radosław Majewski, czyli dwaj typowi kreatorzy. Można się zastanawiać czy to dobry pomysł, bo jednak nawet mając trójkę napastników trzeba kogoś, kto będzie potrafił obsłużyć ich prostopadłym podaniem czy zagrać akcję dwójkową. Jeśli natomiast trener Bjelica liczył na dośrodkowania, zamieszanie spowodowane obecnością w polu karnym trójki atakujących, to chyba Górnik nie jest zespołem, który da się zaskoczyć w taki sposób.
Trener Brosz nie odbiegał od swojego dotychczasowego wzorca - przy korzystnym wyniku w drugiej połowie Wolsztyńskiego zmienił dodatkowy pomocnik, zabezpieczający strefę przed linią defensywy.