Za każdym razem, gdy Jarosław Niezgoda dostawał szansę gry od pierwszych minut, odwdzięczał się golem w pierwszej połowie. Strzelił też w niedzielę przeciwko Arce. To był jego trzeci mecz z rzędu z golem, bo wcześniej trafiał też w spotkaniach z Lechią i Wisłą, które Legia wygrała 1:0.
Bartłomiej Kubiak: Trenowaliście rzut wolny, po którym strzeliłeś gola w meczu z Arką?
Jarosław Niezgoda: Nie - czysta improwizacja. Cel stałego fragmentu był inny. Ale poszedłem instynktownie na piłkę, no i się udało.
Czujesz się pewniakiem do gry w wyjściowej jedenastce Legii?
- Kilka spotkań z rzędu gram w pierwszym składzie, więc siłą rzeczy, muszę się czuć numerem jeden w ataku. I tak się czuję. Ale konkurencja nie śpi.
Zostałeś zdjęty z boiska jako pierwszy w 66. minucie. Prosiłeś o zmianę?
- Chciałem zagrać z Arką dłużej i w końcu zdobyć dublet w ekstraklasie. Nie udało się. No cóż, taka była decyzja trenera - nie zamierzam z nią dyskutować. Tym bardziej że wszystko dobrze się ułożyło. Wszedł za mnie Armando Sadiku i zaprezentował się co najmniej solidnie [zaliczył asystę przy bramce Michała Kucharczyka].
Trzy gole w trzech ostatnich meczach. Są już tacy, którzy zaczynają cię wpychać do reprezentacji Polski.
- No tak, przecież Robert Lewandowski doznał urazu.
Czekasz na powołanie?
- Nie, ale chłopaki z szatni mówią, że powinienem. Podpinają mnie ostatnio pod kadrę. Oczywiście żartują.
Czyli nikt ze sztabu reprezentacji Polski się z tobą nie kontaktował?
- Nie. Ale oczywiście, jeśli trener Nawałka uzna, że mnie potrzebuje, to się nie obrażę.
Słowem, jesteś gotowy.
- Zawsze! Ale już tak poważnie, w mojej grze jest jeszcze sporo mankamentów do poprawy. Spokojnie.
Jakich?
- Choćby atak pozycyjny, ale może lepiej, jak nie będę mówił o swoich słabych stronach. Zostańmy przy tym, że jestem gotowy.