Trener na lata zwolniony po 354 dniach. Wulkan przy Łazienkowskiej eksplodował

Jacek Magiera miał być trenerem Legii na lata. Tak twierdził właściciel klubu Dariusz Mioduski. Przy Łazienkowskiej Magiera nie przepracował jednak nawet roku. Przegrał nie z rywalami, a ze stanem kryzysowym trwającym w Warszawie od dawna.

„Decyzją Zarządu Klubu Legia Warszawa Jacek Magiera przestał w środę pełnić obowiązki trenera pierwszego zespołu” – tym chłodnym komunikatem opublikowanym na oficjalnej stronie internetowej Legii stołeczny klub zakończył trwający 354 dni mariaż z Magierą. Już godzinę później kibice mogli obejrzeć film z szaloną radością w szatni, gdy piłkarze podrzucają do góry swojego opiekuna; przejrzeć pożegnalną galerię; przeczytać miłe słowa prezesa Mioduskiego. Ci, którzy bacznie śledzili warszawskie wydarzenia wiedzą jednak, że rozwód nie był ani miły, ani przyjemny, ani w pokojowej atmosferze.

Na stadionie Wojska Polskiego wrzało od dawna. W środę legijny wulkan eksplodował po raz kolejny. Razem z tonami pyłu i magmy wyrzucił też Magierę, jego asystenta Tomasza Łuczywka, trenera przyg. fiz. Sebastiana Krzepotę i dyrektora sportowego Michała Żewłakowa.

Negocjacje z żoną

354 dni temu Magiera zamieniając Sosnowiec na Warszawę podjął się wejścia w bardzo duże buty. Był przecież trenerem bez niemal żadnego doświadczenia w seniorskim futbolu. Wcześniej prowadził tylko rezerwy Legii, oraz – przez cztery miesiące – pierwszoligową drużynę Zagłębia, którą zostawił na pierwszym miejscu w tabeli. Jego poprzednicy: Henning Berg, Stanisław Czerczesow i Besnik Hasi mogli pochwalić się mniejszymi bądź większymi karierami w Lillestrøm i Blackburn Rovers (Berg), Spartaku Moskwa, Tereku Grozny i Amkarze Perm (Czerczesow) czy Anderlechcie Bruksela (Hasi). Magiera tych argumentów nie miał. Nie był zbawicielem wjeżdżającym do stolicy na białym koniu. Przypominał raczej oddanego kumpla, który był pod ręką – bo w niedalekim Sosnowcu – i który zdecydował się na pomoc w gaszeniu pożaru. Gdyby poległ, w nagrodę otrzymałby tylko łatkę tego, który nie udźwignął warszawskiego ciężaru.

Po krótkich negocjacjach, które z prezesem Bogusławem Leśnodorskim prowadziła Magdalena Magiera, żona Jacka, i przelaniu na konto Zagłębia 400 tys. zł, 40-latek wrócił na Łazienkowską, gdzie w przeszłości świętował dwa mistrzostwa Polski, Puchar Polski, Puchar Ligi i Superpuchar Polski. Ryzyko opłaciło się przynosząc kolejne kąpiele w szampanie, bo „Magic” nie tylko zajął trzecie miejsce w fazie grupowej Ligi Mistrzów, remisując z Realem Madryt i ogrywając Sporting Lizbona, ale zdobył także tytuł mistrzowski – i to mimo, iż zimą klub opuścili liderzy (Nikolić, Prijović, Bereszyński).

Dwa punkty do lidera

Pierwsze ruchy wulkaniczne pojawiły się późnym latem. Do fatalnych dwumeczów z kazachską Astaną i mołdawskim Sheriffem doszedł jeszcze ligowy kryzys. W ośmiu kolejkach piłkarze Legii przegrali trzy mecze: z Górnikiem Zabrze (1:3), Bruk-Betem Termaliką Nieciecza (0:1) i Śląskiem Wrocław (1:2). Paradoksalnie jednak w dniu zwolnienia Magiery Legia w tabeli zajmuje piąte miejsce, do lidera – Lecha Poznań – tracąc zaledwie dwa punkty. Włodarzy bardziej niż rezultaty, niepokoił jednak styl, a właściwie jego brak. Zawodnicy popełniali błędy indywidualne, a w ich boiskowych poczynaniach długimi fragmentami królował chaos. Magiera, by ratować sytuację, rotował składem, w geście rozpaczy stawiając nawet na zmagającego się z nadwagą Hildeberto. Efekty – przynajmniej doraźne – przyszły, bo Legia wygrała w 5., 6., i 7. kolejce. Mioduski uznał jednak, że dalsza praca trenera nie daje perspektyw na sportowy progres.

„Magiera przyszedł do Legii w bardzo trudnym momencie, musiał podnieść zespół z kolan, znalazł się w środku kryzysu” – powiedział w środę Sport.pl były trener mistrzów Polski, a obecnie opiekun reprezentacji Rosji, Stanisław Czerczesow. I właśnie stan kryzysowy, z którym od pierwszego do ostatniego dnia zmagał się Magiera, okazał się jego największym rywalem. Konflikt właścicielski, zawirowania przy zimowej sprzedaży gwiazd, słabe letnie wzmocnienia, klubowa-grobowa atmosfera psuta dodatkowo kolejnymi odejściami pracowników m.in. pionu sportowego. Dodatkowo Legią wstrząsnęły problemy finansowe, które znacznie ograniczyły jej możliwości na rynku transferowym. Bo arcyważną kartą w trefnym rozdaniu Legii są właśnie letnie zakupy.

Według naszych informacji jedynym zawodnikiem, którego Magiera naprawdę chciał widzieć w klubie był Krzysztof Mączyński. Trener wykazywał zainteresowanie m.in. Arturem Sobiechem, Kamilem Wilczkiem i Mariuszem Stępińskim, a w zamian dostał Cristiana Pasquato i Armando Sadiku. Na dodatek zespół opuścił Vadis Odjidja-Ofoe najlepszy piłkarz ligi, lider i oś zespołu, którą do pewnego momentu Magiera uwzględniał w planach budowy drużyny. Po odejściu Belga do Olympiakosu Pireus okazało się, że na jego pozycji nie ma godnego następcy. Do tego doszły kontuzje, m.in. Miroslava Radovicia (niedawno w Rzymie przeszedł artroskopię kolana). Wydaje się, że właśnie brak boiskowych liderów doskwierał Legii najbardziej. Między słowami mówił o tym zresztą szkoleniowiec z Częstochowy, który po meczu z Sheriffem Tyraspol stwierdził: „Będą grali ci, którzy są zdrowi i ci, którzy podejmą rękawicę. Potrzebujemy zawodników, którzy przyjmą te ciosy. Tacy, którzy szybko się poddają, nic w sporcie nie osiągną”.

Zwolnienie, którego miało nie być

Mimo słabych wyników Legii zwolnienie Magiery jest pewnym zaskoczeniem. Gra i wyniki co prawda regularnie sprawiały, że pożegnanie z Łazienkowską stawało się coraz bardziej realne, a na konferencji prasowej po meczu ze Śląskiem Wrocław Magiera wprost stwierdził, że decyzja o jego przyszłości zapadnie lada dzień w gabinecie Mioduskiego, ale nie tak dawno właściciel Legii deklarował przecież pełne poparcie dla swojego szkoleniowca.

Na sierpniowym spotkaniu z dziennikarzami Mioduski stwierdził: „A „jazda” po nim [Magierze – aut.], ta cała krytyka, była bez sensu. Dlatego postanowiłem napisać publicznie, że ma moje pełne poparcie”. Trzy miesiące wcześniej powiedział „Przeglądowi Sportowemu”: „Mamy trenera, który jest z tym klubem tak mocno związany i tak dogłębnie rozumie filozofię, którą próbujemy wdrożyć, zgadza się z nią, że mam nadzieję, że to trener na lata. Tego bym chciał”. Dodatkowo podczas wspomnianej rozmowy z reporterami właściciel Legii mówił o nowej umowie Magiery: „Wstępne dyskusje były. Na ile podpiszemy? Tego jeszcze nie wiem. Ale chciałbym, aby miał taką umowę, która da mu komfort pracy”. Na pytanie czy zwolni trenera w przypadku braku awansu do Ligi Europy odpowiedział: „Nie zwolnię. A do fazy grupowej i tak wejdziemy”. Życie spłatało jednak figla pisząc całkowicie odmienny scenariusz – mistrzowie Polski do żadnej fazy grupowej nie awansowali, a Mioduski Magierę jednak wyrzucił.

ŻewłakOUT

Znacznie mniejszą niespodzianką jest odejście Michała Żewłakowa, który od dawna myślał o zakończeniu współpracy z Legią. Po raz pierwszy już na początku roku, gdy wojnę o władzę w klubie wygrał Dariusz Mioduski. Wtedy jednak na prośbę m.in. Magiery Żewłakow zdecydował się kontynuować swoją misję. Od kilku tygodni otoczenie byłego już dyrektora sportowego powtarzało jednak, że jeżeli nadejdzie okazja na powiedzenie sobie „do widzenia”, to skorzystają z niej obie strony. Szczególnie, że nie najlepiej układały się relacje Żewłakowa z Radosławem Kucharskim, szefem skautingu Legii, który został nieformalnym doradcą Mioduskiego ds. sportowych. Odpowiednim momentem na pożegnanie miał być awans do fazy grupowej europejskiego pucharu. To się jednak nie powiodło. Kolejną okazją okazały się więc słabe wyniki pierwszej drużyny. Okazją nie tylko na pożegnanie Żewłakowa, ale także Magiery.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.