Niedzielny mecz przy Łazienkowskiej zapowiadał się szczególnie ciekawie, bo na stadion mistrza Polski przyjechał aktualny lider Ekstraklasy. Trener Magiera miał kilka trudnych decyzji do podjęcia po pucharowym niepowodzeniu Legii. Gospodarze dokonali kilku zmian w wyjściowym składzie i zagrali też nieco inaczej niż zazwyczaj w lidze. Czy to były zmiany na dobre? I tak, i nie.
Legia oczywiście zdobyła trzy punkty i wskoczyła na podium, ale wciąż nie zaprezentowała poziomu gry godnego mistrza Polski. O ile w fazie defensywnej gospodarze skutecznie utrudniali lubinianom rozgrywanie ataku pozycyjnego, o tyle można mieć zastrzeżenia do gry z przodu. Legia nie potrafiła na własnym boisku zdominować rywala i to w spotkaniu, w którym prowadziła 2:0. To mógł być efekt pięciu zmian w wyjściowym składzie względem czwartkowego meczu w Lidze Europy, ale też nieco innego podejścia.
Zazwyczaj w spotkaniach ligowych to Legia jest zespołem dominującym, dłużej utrzymującym się przy piłce czy oddającym więcej strzałów. Przeciwko liderowi Ekstraklasy Jacek magiera postawił na bardziej pragmatyczną grę. Przyniosło to oczywiście efekt w postaci zwycięstwa, co w trudnym dla tego zespołu okresie powinno być najważniejsze.
Gospodarze pozwalali Zagłębiu na grę pozycyjną, ale równocześnie odcinali możliwość rozwinięcia akcji. Czwórka graczy w pierwszej linii obrony (napastnik, ofensywny pomocnik i dwóch skrzydłowych) powodowała rozdzielenie wyprowadzającej akcję linii obrony gości od reszty zespołu. Bliskie ustawienie graczy Legii w tej linii powodowało otwarcie bocznych sektorów, ale też Zagłębie miało w tych strefach tylko po jednym zawodniku, dlatego spokojnie można było przyjąć tutaj grę jeden na jednego. Kilka takich pojedynków wygrał Alan Czerwiński, jednak do pełni szczęścia brakowało mu zamknięcia akcji celnym dośrodkowaniem czy też skuteczniejszego wykończenia.
Zagłębie wyglądało na nieco zaskoczone takim ustawieniem Legii w defensywie. Różnica polegała zwłaszcza na wyższej niż zazwyczaj pozycji skrzydłowych, którzy nie musząc kontrolować włączających się do akcji bocznych obrońców mogli spokojnie skupić się na utrudnieniu gościom przejęcia kontroli nad meczem w środku pola. Żeby stworzyć przewagę w którejś ze stref Zagłębie musiało zaryzykować. Albo do akcji włączał się skrajny środkowy obrońca – wtedy z boku było 2 na 2, albo do skrzydła schodził Filip Starzyński lub któryś z środkowych napastników – wtedy jednak brakowało dodatkowego gracza do wykończenia akcji w środku.
Także w fazie ofensywnej Legia zagrała nieco inaczej niż zwykle. Często po przejęciu piłki gospodarze decydowali się na bezpośrednie zagranie do Armando Sadiku, zamiast budować akcję atakiem pozycyjnym. Gra z fałszywym napastnikiem sprawdzała się w zeszłym sezonie, ale nie przynosiła Legii efektów w obecnej kampanii, kiedy na boisku nie było zawodnika potrafiącego w pojedynkę wziąć na siebie ciężar gry. Z tego powodu ten pragmatyzm i bezpośredniość w ataku to rzeczy, które możemy widywać częściej w zespole Jacka Magiery.
Trener Stokowiec był po niedzielnym meczu zadowolony z gry swojego zespołu i też trudno mu się dziwić, bo Zagłębie stwarzało sobie sytuacje, a po strzale Arkadiusza Woźniaka Łukasz Broź wybijał piłkę z linii bramkowej. Kilka lepszych decyzji Jakuba Świerczoka mogło ułatwić gościom zdobycie przynajmniej punktu.