Maciej Skorża: Nie zakładałem aż tak takiej przerwy. Ale życie wyreżyserowało inny scenariusz.
- Główny powód ważył 3800 gram, przyszedł na świat w sierpniu i ma na imię Ksawery. Ciąża żony nie należała do najłatwiejszych. Postanowiłem, że nadszedł moment, aby być z rodziną. Założyłem, że datą graniczną mojego trwania poza zawodem będą jego chrzciny, czyli 23 kwietnia. Po nich chciałem znów otworzyć się na oferty.
- Ale sprawy zawodowe musiały poczekać. Nie miałem z tym problemu. Bo to był kapitalny czas. Przy dwóch pierwszych synach nie doświadczyłem czegoś podobnego. W domu byłem przecież gościem, nie widziałem ich codziennego dorastania. Byłem przy narodzinach wszystkich trzech, ale sądzę, że teraz miałem ostatnią szansę, aby być ojcem od samego początku. Przy okazji uzupełniłem też deficyt taty moich starszych chłopaków.
- Tak i kiedy ci agenci sondowali możliwość mojego zatrudnienia w kilku klubach, prawie wszyscy pytali co jest nie tak z tym trenerem, skoro mając takie CV, nie pracuje od ponad roku. Najśmieszniej było na Półwyspie Arabskim. Prezes jednego z zespołów, z którymi rozmawiałem, na moje argumenty odparł: - No dobra, dobra, ale to żona rodzi, a nie ty!
- Zapytań było sporo, ale dziękowałem już na wstępnym etapie. Byłem zbudowany, że obok sygnałów z Polski pojawiały się również z zagranicy. Wiedziałem jednak, że z każdym miesiącem może być ich coraz mniej.
- Nie. Po prostu tam kończył się sezon i musiałbym trochę poczekać. A czekać już nie chciałem.
- Zdarzyła się też dość „oryginalna” propozycja, gdy klub z Cypru chciał, abym przyleciał tego samego dnia, którego do mnie zadzwonił. Nie kryję, że powrót do pracy w zagranicznym klubie był kuszący, ale nie za wszelką cenę.
- Miałem świadomość, że im dłużej będę bez pracy, tym trudniej będzie wrócić. Niemniej jednak ten czas był bardzo ważny. Wykorzystałem go na retrospekcję, na podsumowanie trenerskiego życia. Pracuję w ligowej piłce od kilkunastu lat, zrobiłem więc résumé i starałem się jak najlepiej wykorzystać czas na doskonalenie się.
- Moim zdaniem - tak. Z trybun obejrzałem dużo meczów. Byłem na przykład na trzech spotkaniach Barcelony, gdzie analizowałem ich pressing. Obserwowałem też inspirujące mnie Tottenham, Romę i Monaco. Patrzyłem na ich gry na poziomie Ligi Mistrzów. Często jeździłem na Bundesligę. Tam kilka klubów funkcjonuje w systemie z trzema obrońcami. Bywałem więc na Borussii Dortmund i Mönchengladbach. Zresztą, przebywałem też na obozach przygotowawczych tych dwóch klubów.
- Wszystko działo się bardzo szybko, Pogoń oczekiwała konkretnej decyzji, nacisk był mocny. Szefowie nie chcieli czekać do ostatniej kolejki. Dostałem kilkanaście dni do namysłu. Po kilku rozmowach stwierdziłem, że to ciekawy projekt i klub, w którym mogę zrobić krok do przodu.
- Znam. Ale myślę jednak, że podjąłem dobrą decyzję.
- Pogoń na 70-lecie klubu chce zbudować mocną drużynę. Wierzę, że dostanę możliwość stworzenia zespołu według mojego pomysłu. W porównaniu z Legią czy Lechem mamy mniejszy budżet, czy węższą kadrę, ale krok po kroku rzetelną pracą i determinacją będziemy chcieli skrócić ten dystans. To niewątpliwie duże wyzwanie.
- Kiedyś rywalizował z moimi drużynami jako piłkarz, później spotkaliśmy się jako dwaj trenerzy, a teraz będziemy współpracować. Taki los. Role są precyzyjnie rozpisane. Maciek czuwa nad całym projektem, ale chcę aktywnie w tym wszystkim uczestniczyć i go wspierać.
- Na pewno nie chciałbym się poczuć jak Fernando Alonso w tym sezonie, haha. I wierzę, że tak nie będzie [Alonso ma obecnie olbrzymie problemy z wadliwym silnikiem w bolidzie McLarena - przyp. aut.].
- Chcemy progresu. Ale konkretne cele będę mógł określić dopiero, gdy będę wiedział, jakim teamem będę dysponował. Z pewnością potrzebujemy transferów, „świeżej krwi”. Na razie procesy negocjacyjne są w trakcie.
- Podobno co siedem lat nasz organizm wymienia prawie wszystkie komórki.
- Uważam, że jestem innym trenerem. Nabyłem doświadczenia. Parząc z perspektywy czasu często moją pracę charakteryzował jeden faktor. Pracowałem bardziej sercem, niż głową. Zbyt emocjonalnie podchodziłem do pewnych sytuacji. I to mi nie pomagało. Czasem brakowało chłodnego myślenia, dystansu...
- To nie jest kwestia luzu, ale raczej złapania tego dystansu. Dlatego ważne, aby znaleźć równowagę, tzw. stan „flow”. W polskich warunkach nie jest to łatwe, szczególnie, gdy pracuje się w topowych klubach, takich jak Wisła, Legia czy Lech, gdzie niemal każdy remis traktowany jest jako porażka. Ważne jest, aby trener umiał przekierować energię na pozytywne działanie, a nie na analizowanie co się wydarzy, jeśli coś nie wyjdzie.
- Diametralnej różnicy nie ma. Pojawiły się za to nowe okoliczności, jeśli chodzi o Legię Warszawa. Awans do Ligi Mistrzów dał stołecznym gigantyczne pieniądze. Mają dziś zespół, zaryzykuję takie stwierdzenie, najsilniejszy w Polsce od czasów Wisły Kraków Henryka Kasperczaka. Proces budowy został co prawda zaburzony po odejściu Nemanji Nikolicia i Aleksandara Prijovicia, ale Jacek Magiera i tak dał sobie z tym radę. W tej chwili reszta musi do Legii równać.
- Hmm… Tak, oczywiście. Chociaż to mój pierwszy wywiad od blisko dwóch lat, więc może nie pójść gładko, haha.