Skorża w wywiadzie Staszewskiego: Kiedyś pracowałem sercem, a nie umysłem. Teraz wracam jako inny trener

Od blisko dwóch lat nie rozmawiał z mediami. Mimo telefonów z kolejnych klubów, często zagranicznych, konsekwentnie mówił "nie". Maciej Skorża wraca jednak w końcu na trenerską ławkę, od przyszłego sezonu obejmując Pogoń Szczecin. - Tylko nie chciałbym być jak Fernando Alonso - mówi w rozmowie Sebastiana Staszewskiego z cyklu "Wywiadówka Staszewskiego".

Sebastian Staszewski: Dlaczego pana powrót na trenerską ławkę trwał tak długo?

Maciej Skorża: Nie zakładałem aż tak takiej przerwy. Ale życie wyreżyserowało inny scenariusz.

Jeden z pana synów miał problemy zdrowotne. To był główny powód?

- Główny powód ważył 3800 gram, przyszedł na świat w sierpniu i ma na imię Ksawery. Ciąża żony nie należała do najłatwiejszych. Postanowiłem, że nadszedł moment, aby być z rodziną. Założyłem, że datą graniczną mojego trwania poza zawodem będą jego chrzciny, czyli 23 kwietnia. Po nich chciałem znów otworzyć się na oferty.

Jak bardzo w tym czasie przeszkadzał panu egoizm zawodowy? Bo z zapytaniami zgłaszały się kolejne kluby, a pan te zapytania odrzucał. Wiem też, że jednocześnie tęsknił pan za trenerską ławką.

- Ale sprawy zawodowe musiały poczekać. Nie miałem z tym problemu. Bo to był kapitalny czas. Przy dwóch pierwszych synach nie doświadczyłem czegoś podobnego. W domu byłem przecież gościem, nie widziałem ich codziennego dorastania. Byłem przy narodzinach wszystkich trzech, ale sądzę, że teraz miałem ostatnią szansę, aby być ojcem od samego początku. Przy okazji uzupełniłem też deficyt taty moich starszych chłopaków.

Związał się pan z brytyjską agencją menadżerską, która miała panu znaleźć zagraniczny klub.

- Tak i kiedy ci agenci sondowali możliwość mojego zatrudnienia w kilku klubach, prawie wszyscy pytali co jest nie tak z tym trenerem, skoro mając takie CV, nie pracuje od ponad roku. Najśmieszniej było na Półwyspie Arabskim. Prezes jednego z zespołów, z którymi rozmawiałem, na moje argumenty odparł: - No dobra, dobra, ale to żona rodzi, a nie ty!

Jak dużo było ofert?

- Zapytań było sporo, ale dziękowałem już na wstępnym etapie. Byłem zbudowany, że obok sygnałów z Polski pojawiały się również z zagranicy. Wiedziałem jednak, że z każdym miesiącem może być ich coraz mniej.

Z łatwością mógł pan wrócić do jednego z krajów arabskich. Ma pan dość Arabii?

- Nie. Po prostu tam kończył się sezon i musiałbym trochę poczekać. A czekać już nie chciałem.

Był pan też kandydatem do pracy w szkockim Motherwell.

- Zdarzyła się też dość „oryginalna” propozycja, gdy klub z Cypru chciał, abym przyleciał tego samego dnia, którego do mnie zadzwonił. Nie kryję, że powrót do pracy w zagranicznym klubie był kuszący, ale nie za wszelką cenę.

Przerwa zrobiła panu dobrze?

- Miałem świadomość, że im dłużej będę bez pracy, tym trudniej będzie wrócić. Niemniej jednak ten czas był bardzo ważny. Wykorzystałem go na retrospekcję, na podsumowanie trenerskiego życia. Pracuję w ligowej piłce od kilkunastu lat, zrobiłem więc résumé i starałem się jak najlepiej wykorzystać czas na doskonalenie się.

Udało się?

- Moim zdaniem - tak. Z trybun obejrzałem dużo meczów. Byłem na przykład na trzech spotkaniach Barcelony, gdzie analizowałem ich pressing. Obserwowałem też inspirujące mnie Tottenham, Romę i Monaco. Patrzyłem na ich gry na poziomie Ligi Mistrzów. Często jeździłem na Bundesligę. Tam kilka klubów funkcjonuje w systemie z trzema obrońcami. Bywałem więc na Borussii Dortmund i Mönchengladbach. Zresztą, przebywałem też na obozach przygotowawczych tych dwóch klubów.

Oferta Pogoni Szczecin pana zaskoczyła?

- Wszystko działo się bardzo szybko, Pogoń oczekiwała konkretnej decyzji, nacisk był mocny. Szefowie nie chcieli czekać do ostatniej kolejki. Dostałem kilkanaście dni do namysłu. Po kilku rozmowach stwierdziłem, że to ciekawy projekt i klub, w którym mogę zrobić krok do przodu.

Zna pan powiedzenie, że gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy?

- Znam. Ale myślę jednak, że podjąłem dobrą decyzję.

Dlaczego?

- Pogoń na 70-lecie klubu chce zbudować mocną drużynę. Wierzę, że dostanę możliwość stworzenia zespołu według mojego pomysłu. W porównaniu z Legią czy Lechem mamy mniejszy budżet, czy węższą kadrę, ale krok po kroku rzetelną pracą i determinacją będziemy chcieli skrócić ten dystans. To niewątpliwie duże wyzwanie.

W Szczecinie będzie obowiązywał model angielski, menadżerski, czy niemiecki, z wyraźnym podziałem na trenera i dyrektora sportowego? Bo w klubie pracuje od dawna Maciej Stolarczyk.

- Kiedyś rywalizował z moimi drużynami jako piłkarz, później spotkaliśmy się jako dwaj trenerzy, a teraz będziemy współpracować. Taki los. Role są precyzyjnie rozpisane. Maciek czuwa nad całym projektem, ale chcę aktywnie w tym wszystkim uczestniczyć i go wspierać.

Nie obawia się pan, że Pogoń kupiła dobry samochód, tylko niekoniecznie może mieć pieniądze na paliwo?

- Na pewno nie chciałbym się poczuć jak Fernando Alonso w tym sezonie, haha. I wierzę, że tak nie będzie [Alonso ma obecnie olbrzymie problemy z wadliwym silnikiem w bolidzie McLarena - przyp. aut.].

Czyli ustalenia w perspektywie zbliżającego sezonu napawają optymizmem?

- Chcemy progresu. Ale konkretne cele będę mógł określić dopiero, gdy będę wiedział, jakim teamem będę dysponował. Z pewnością potrzebujemy transferów, „świeżej krwi”. Na razie procesy negocjacyjne są w trakcie.

Pierwszy raz spotkaliśmy się na zgrupowaniu Wisły Kraków w Olivie Novej w styczniu 2009 roku. Jak inny Maciej Skorża, od tamtego poznanego w Hiszpanii, siedzi dziś przede mną?

- Podobno co siedem lat nasz organizm wymienia prawie wszystkie komórki.

Minęło ponad siedem.

- Uważam, że jestem innym trenerem. Nabyłem doświadczenia. Parząc z perspektywy czasu często moją pracę charakteryzował jeden faktor. Pracowałem bardziej sercem, niż głową. Zbyt emocjonalnie podchodziłem do pewnych sytuacji. I to mi nie pomagało. Czasem brakowało chłodnego myślenia, dystansu...

Jak mawiał Michał Milowicz w filmie "Chłopaki nie płaczą", „polski gangster nie ma luz”. Polski trener też?

- To nie jest kwestia luzu, ale raczej złapania tego dystansu. Dlatego ważne, aby znaleźć równowagę, tzw. stan „flow”. W polskich warunkach nie jest to łatwe, szczególnie, gdy pracuje się w topowych klubach, takich jak Wisła, Legia czy Lech, gdzie niemal każdy remis traktowany jest jako porażka. Ważne jest, aby trener umiał przekierować energię na pozytywne działanie, a nie na analizowanie co się wydarzy, jeśli coś nie wyjdzie.

Jak bardzo od chwili pana zwolnienia z Lecha zmieniła się LOTTO Ekstraklasa?

- Diametralnej różnicy nie ma. Pojawiły się za to nowe okoliczności, jeśli chodzi o Legię Warszawa. Awans do Ligi Mistrzów dał stołecznym gigantyczne pieniądze. Mają dziś zespół, zaryzykuję takie stwierdzenie, najsilniejszy w Polsce od czasów Wisły Kraków Henryka Kasperczaka. Proces budowy został co prawda zaburzony po odejściu Nemanji Nikolicia i Aleksandara Prijovicia, ale Jacek Magiera i tak dał sobie z tym radę. W tej chwili reszta musi do Legii równać.

A czy zmieniło się cokolwiek w kwestii autoryzacji wywiadów? Ten pan chce autoryzować?

- Hmm… Tak, oczywiście. Chociaż to mój pierwszy wywiad od blisko dwóch lat, więc może nie pójść gładko, haha.

Obserwuj Sebastiana Staszewskiego na Facebooku.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.