Ekstraklasa w Sport.pl. Mateusz Cetnarski z Cracovii: Gdyby nie pokora, całe życie uważałbym, że dobrze gram w piłkę

- Każdy niech sobie odpowie, czy jest dobrym piłkarzem, czy potrafi udźwignąć to, co jest mu dane. Ja wiem, że gdybym nie wierzył w swoje umiejętności, to nie byłbym piłkarzem - mówi w rozmowie z Sport.pl Mateusz Cetnarski, rozgrywający lidera ekstraklasy po pierwszej kolejce - Cracovii.

Jacek Staszak: W poniedziałkowym programie "Ekstraklasa po godzinach" zrelacjonowano twój turniej charytatywny "Footballowa Kolbuszowa". Pojawiła się kwestia co by było, gdyby każdy piłkarz ligi zorganizował podobne wydarzenie w swojej rodzinnej miejscowości.

Mateusz Cetnarski, pomocnik Cracovii: - Rozmawiałem luźno o tym z prowadzącym ten program Krzyśkiem Marciniakiem. Absolutnie nie nakazywałem, by wszyscy tak robili. Każdy ma swój wolny czas, swoje rodziny, wakacje. "Footballową Kolbuszową" rozpocząłem osiem lat temu. Prawda, zastanawiałem się co by było, gdyby każdy od czasu do czasu na swoim podwórku by coś takiego zrobił - promowalibyśmy piłkę, pomagalibyśmy dzieciom. Nie ma nic piękniejszego niż pomoc drugiej osobie.

Piłkarze i tak przyjeżdżają do mnie, pomagają. Nie robię tego sam, mam na kogo liczyć. Darek Pietrasiak był u mnie siedem razy, od początku odwiedzał mnie trener Jacek Magiera i tak było przez kilka lat. Dawidek Nowak też często przyjeżdżał. Byli tacy, którzy byli tylko raz, a potem nie mogli się pojawić. I, co ważniejsze, wszyscy coś wnieśli, pytali się, czy przyjechać wcześniej, coś pomóc. To nie są ludzie, którzy przyjadą na gotowe - zagrają mecz, spakują się i dostaną prezent od fundacji. To moi przyjaciele. Chcą pomóc w rozdawaniu nagród dzieciom, pograją z nimi, podpowiedzą.

W dodatku takich turniejów i tak jest całkiem sporo. Maciej Rybus organizuje taki w Łowiczu, Olgierd Moskalewicz w Świdwinie - memoriał imienia swojego ojca. Wiadomo - mogłoby być ich więcej, bo byłaby większa pomoc, ale to indywidualna sprawa.

Mnie się chce, ja przy tym odpoczywam, nie muszę wyjeżdżać za granicę. Przyzwyczaiłem się, że wakacje spędzam w Kolbuszowej na organizowaniu turnieju dla dzieci. Sprawia mi to przyjemność, tak ładuję się na następny sezon.

W niedzielę zostaliście liderami ekstraklasy. To ma dla was jakieś znaczenie?

- Bez przesady. Przed nami jeszcze 36 kolejek. Nie ma co się podniecać, że w pierwszej wygraliśmy 5:1. Po prostu w każdym kolejnym meczu walczymy o trzy punkty. Chcemy udowodnić, że nie gramy przypadkowo, jesteśmy mocni, a europejskie puchary to wypadek przy pracy.

W tę moc Cracovii po meczach ze Shkendiją można było wątpić.

- Zawiedliśmy, zdajemy sobie z tego sprawę. Ale nie ma co tego rozpamiętywać, wydaje mi się, że z Piastem dość efektownie zmazaliśmy plamę. Teraz musimy się całkowicie skupić na lidze, przed nami trudny mecz w Niecieczy.

Nazwa rywala na kolana nie powalała, wy po meczu tłumaczyliście, że to był trudny przeciwnik, teraz po wynikach Macedończyków trochę wychodzi na wasze.

- Nie szukamy usprawiedliwienia. Patrzymy tylko na nasz mecz i oceniamy go. Przegraliśmy ten dwumecz na wyjeździe, straciliśmy dwie bramki, a w dodatku zagraliśmy tak słabo, jak chyba ani razu w poprzednim sezonie.

Do każdego przeciwnika podchodzimy z pokorą, to są tylko dwa mecze i w tych dwóch meczach trzeba zrobić wszystko, by przejść dalej. Przekonaliśmy się na własnej skórze, że Shkendija nieźle gra. Nie będę mówił, że byli słabi, bo tak nie było. I indywidualnie, i drużynowo. To, że nie są znani na całym świecie, nie znaczy, że są łatwi do pokonania. W lidze macedońskiej wraz z Vardarem Skopje wygrywają wszystko, w pucharach grają od pięciu lat, po nas pokonali Neftczi Baku, teraz zmierzą się w trzeciej rundzie eliminacji z Mladą Boleslaw.

Co wam pokazały analizy Shkendiji?

- Na tyle interesuję się tym, co robię, że zawsze staram się analizować rywala ponad to, co pokazuje nam trener. Oglądam wszystkie mecze ligowe, wiem przeciwko komu gram w następnej kolejce, na kogo się szykować. Oglądałem wiele skrótów Shkeindiji w Internecie. Taki mamy świat, że wystarczy wpisać nazwę klubu i można zobaczyć skrót z całego sezonu. Wiedziałem, na co zwrócić uwagę.

Na rozpoczęcie ekstraklasy pokonaliście Piasta Gliwice i to okazale. Chęć odkucia się, udowodnienia to najlepsza motywacja?

- W życiu piłkarskim tak jest, że gdy zagrasz słaby mecz, to następnego dnia chcesz, by już był to następne spotkanie. Przegraliśmy w czwartek, a już w piątek byłem gotowy, by zagrać, poprawić się. Ale musieliśmy czekać dziesięć dni, by pokazać wszystkim, że potrafimy grać w piłkę. I przez ten czas doszliśmy do tego, jakie błędy popełnialiśmy. I potem pokonaliśmy, było nie było, wicemistrza Polski.

Wiele zespołów ekstraklasy bardzo się zmieniło, wy wciąż jesteście w bardzo podobnym składzie.

- Naszą siłą jest solidny zespół. Powiedzieliśmy sobie, że najlepszym transferem będzie utrzymanie tego, co mamy. Przyszli na razie tylko Robert Litauszki i Mateusz Szczepianiak. Widać, że się wkomponowali do zespołu. Jesteśmy przyjazną drużynę, nie dajemy odczuć, że nowy jest obcy. To kwestia jednej gierki treningowej, potem się pogada przez chwilę. Im szybciej kogoś zaakceptujemy, to potem odda się na boisku.

Jeśli chcemy powalczyć o coś więcej, to trzeba będzie zrobić transfery, to normalne. Wiemy też, że na Bartka Kapustkę czai się pół Europy, do tego w każdej chwili któryś z naszych młodych zawodników może wystrzelić. Wiem, że dla niektórych Cracovia nie jest ostatnim przystankiem w ich karierze, każdy chce podbić Europę, spróbować się za granicą.

W poprzednim sezonie straciliśmy Denissa Rakelsa, a kontuzję złapał Damian Dąbrowski. To na nas wpłynęło, ale pokazaliśmy z czasem, że potrafimy ich zastąpić. Może udałoby się nam z nimi zrobić coś więcej, ale kontuzje są wpisane w ten sport.

Zmierzam do tego, że co by się nie działo, to każdy z nas ma swoje zadania na boisku, każdy wie, że musi wziąć ciężar gry na siebie. Kiedy ktoś jest w słabszej formie, to inni ciągną ten wózek, pomagają mu wyjść z dołka.

Dlatego u nas ofensywa rozkłada się na wiele postaci. Cały przód zdobywał bramki, asystował, do tego środkowi pomocnicy - Dąbrowski i Miroslav Covilo - też zbierają gole i asysty. Teraz "Miro" jest liderem klasyfikacji strzelców i śmiejemy się, żeby już nie oddawał tego miejsca nikomu. Trochę to żart, ale liczymy na niego, zwłaszcza przy stałych fragmentach gry.

W poprzednim sezonie miałeś świetne liczby - ponad dziesięć bramek, asyst, udziałów przy innych golach zespołu. Zdarzały się mecze, gdy nic do tych statystyk nie dołożyłeś, ale uważałeś, że zagrałeś dobrze? Albo odwrotnie: strzeliłeś gola, ale i tak był to według ciebie słaby mecz?

- Dla ofensywnego pomocnika to zawsze ma znaczenie. Byłbym chory, gdybym mówił inaczej. Pomogłem drużynie, dałem jej 25 bramek. To chyba spory wyczyn jak na naszą ligę, ale przede wszystkim moje zadanie na boisku.

Zawsze wymagam od siebie bardzo dużo. Rzeczywiście jest tak, że gdy strzelam albo podaję w każdym kolejnym meczu, a w jednym zabraknie jednego i drugiego, to po pierwsze dziennikarze od razu pytają o słabszą dyspozycję, a po drugie sam liczę na to, że jakoś wpłynę na drużynę. Jak nie bramką, to asystą, albo ewentualnie asystą drugiego stopnia. Chcę przynajmniej brać udział w akcji bramkowej. To cel minimum.

Twoją historię u trenera Jacka Zielińskiego już opowiadano wielokrotnie: wyciągnął cię z rezerw, zaufał i zostałeś gwiazdą ligi. A czego cię nauczył?

- To trudne pytanie. Trener przede wszystkim wprowadził spokój w całym zespole. Każdy zawodnik potrzebuje odpowiedniego dla siebie bodźca, żeby uwierzyć w siebie. Jeśli nie ma szkoleniowca za sobą, który da możliwość pokazania się, to nic z tego nie wyjdzie. Jest mnóstwo piłkarzy, którzy przychodzą do nowego klubu i nie odnajdują się w nim, bo nie mają chemii z trenerem.

Cała szatnia ma taką chemię. Nasz trener potrafi z każdym szczerze porozmawiać, wyjaśnić. Zdarza się, że wielu piłkarzy mówi, że trenerzy bywają niesprawiedliwi, ale oni tacy muszą być, bo wybierają mniejsze zło. Tak to już jest w tym zawodzie, dlatego nigdy nie chcę zostać trenerem.

Wy przez jego kadencję nie zmieniliście się za bardzo - wciąż gracie podobnie.

- Trener nas uczy, żeby nigdy nie tracić wiary we własne umiejętności, ciągle powtarza, że potrafimy grać. Nieraz to udowodniliśmy. Patrzę na nasz ostatni mecz, porównuję z pierwszym za trenera Zielińskiego. I one niewiele się różnią. To efekty tej wiary. Gramy podobnie, personalia może lekko się zmieniły, ale wiara wciąż jest olbrzymia. Nawet po takim czasie - półtora roku - trener wciąż może to nam przekazać.

Ideałem budowy drużyny jest zespół kumpli, którzy ze sobą spędzają mnóstwo czasu. To w ogóle możliwe?

- Nigdy nie byłem w takiej szatni, by 25 zawodników się przyjaźniło, chodziło razem na obiadki i spacery rodzinne. Każdy ma bliższych i dalszych kumpli. Nie da się lubić ze wszystkimi, ale to normalne, tak jest na całym świecie. Nie mam nic do nikogo w szatni, w dodatku jesteśmy taką drużyną, że nie ma osoby, która by z kimś nie pogadała, nie poszła na obiad. Mamy cel do wykonania i to jest dla nas najważniejsze. Jeśli są zgrzyty, to typowo piłkarskie.

W futbolu jest tak, że trzeba się pokłócić, poprzeklinać. Jesteśmy facetami, każdy ma swoje opinie, pomysły. Dzięki temu można do czegoś dojść.

Jest taka teoria psychologiczna, która mówi, że najlepiej gra się wtedy, gdy się o zagraniach nie myśli, że przychodzą podświadomie.

- . i teraz mamy taki stan (śmiech). Zawsze tak jest, gdy wygrywasz mecz za mecze, to łapiesz taką pewność siebie, że w głowie już masz zakodowane, że nie możesz przegrać następnego. Nawet kiedy pojawia się mały kryzys, a sezon temu czymś takim było odpadnięcie z Pucharu Polski, zawsze mówiliśmy sobie, że i tak potrafimy grać i taka porażka nie może przejść w serię. I w następnych meczach wychodziliśmy tak naładowani, że potrafiliśmy w sumie zdobyć kilkanaście bramek u siebie. To jeszcze bardziej nas podbudowało.

Ale nie chcę wychodzić na pewniaka, bo granica między pewnością siebie a nonszalancją jest bardzo cienka. Nikt nie może sobie na to pozwolić, może jacyś przepiłkarze. Gdyby nie pokora, pewnie bym nie zaszedł w to miejsce, w którym teraz jestem. Całe życie uważałbym, że dobrze gram w piłkę, siedział i nic nie robił.

To chyba najważniejsze w życiu - mieć pokorę do wszystkiego.

Piłkarz musi wiedzieć, że jest dobry, by dobrze grać?

- Musi wierzyć w swoje umiejętności. Każdy niech sobie odpowie, czy jest dobrym piłkarzem, czy potrafi udźwignąć to, co jest mu dane. Ja wiem, że gdybym nie wierzył w swoje umiejętności, to nie byłbym piłkarzem. A nie było takich sytuacji, bym w siebie zwątpił.

Zobacz wideo

Cristiano Ronaldo imprezuje ze znaną meksykańską aktorką [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.