W piątek ekstraklasa rozpocznie się meczami, w których wystąpią dwa zespoły otwarcie mówiące, że walczą o mistrzostwo Polski - Lechia Gdańsk i Lech Poznań. To w polskiej lidze jest rzadkością - większość drużyn chce po prostu zakwalifikować się do pierwszej ósemki, utrzymać w lidze. Lechia, mimo wydatków, co roku tylko zbliża się do pucharów dobrą końcówką sezonu, a Lech ma podrażnioną dumę upadłego mistrza.
Ale są też ważniejsze argumenty. O walce o triumf w ekstraklasie mówią sami piłkarze (choćby Sławomir Peszko z Lechii czy Łukasz Trałka z Lecha), bo rozglądają się po szatni i widzą nieprzeciętny potencjał w ataku.
Radosław Majewski, który latem trafił do Poznania, jest ofensywnym pomocnikiem. Gdy wszedł po godzinie meczu z Legią Warszawa o Superpuchar Polski przy stanie 1:1 gra Lecha nabrała rumieńców, ofensywa była bardziej zorganizowana i poznaniacy odjechali rywalom na trzy bramki. Po meczu ściągnięty z Grecji zawodnik mówił, że cieszy go liczba podobnych mu zawodników - ze zmysłem do kombinacji podań. Mówiąc krótko: jest z kim rozegrać prostą "klepkę".
- To nie jest takie trudne do stwierdzenia. Mamy Darko Jevticia, Szymona Pawłowskiego, Łukasz Trałkę, jest jeszcze Darek Formella czy Maciej Makuszewski. To zawodnicy z dobrą techniką. Ale z doświadczenia wiem, że ci, co lubią klepać, nie lubią biegać. A na boisku trzeba pobiec, wsadzić nogę i wiedzieć, kiedy to zrobić - tonuje jednak nastroje trener Lecha Jan Urban.
- Pamiętajmy też, jaka jest polska liga. Ona z dnia na dzień się nie zmieni. Jest fizyczna, kontaktowa, na nie najwyższym poziomie technicznym. Trzeba się do niej dostosować - dodaje.
Szkoleniowiec mówi o pierwszym kompromisie, który muszą zawrzeć drużyny, gdy mają taki potencjał w ofensywie. Wszyscy nie mogą zagrać, bo ktoś musi pracować w obronie, więc część napastników musi usiąść na ławce, by zrobić miejsce dla defensorów.
Choć trener Lechii Piotr Nowak wspomina, że potrzebuje balansu między obroną a atakiem, to i tak jest najbardziej radykalnym trenerem w ekstraklasie. Mówi, że piłka nożna ma dawać kibicom radość, mecz ma być widowiskiem. Wystawia więc trzech środkowych obrońców, często (choć nie zawsze!) defensywnego pomocnika, a resztę piłkarzy z pola wybiera spośród całej palety skrzydłowych, rozgrywających i napastników. To choćby Michał Chrapek, Milosz Krasić, bracia Paixao, Grzegorz Kuświk, Sebastian Mila, czy Sławomir Peszko, a przecież w tym okienku transferowym dołączyli Bartłomiej Pawłowski i Rafał Wolski.
W najbardziej brawurowym meczu Lechii z zeszłego sezonu - z Legią Warszawa - po którym Nowak dostał opinię "rewolwerowca", gdańszczanie zagrali bez wsparcia w defensywnie w środku pola. I wywieźli niezły wynik, bo zremisowali z regularnie gromiącym u siebie rywali przyszłym mistrzem Polski.
Zatem gdy na boisku pojawia się tylu utalentowanych piłkarzy, mecz zamienia się w dominację jednego zespołu, który kombinacjami podań pięknie toruje sobie drogę do bramki.
Tak jednak nie zawsze się dzieje. W Wiśle Kraków dwa sezony temu zbudowano zespół opierający się na rozgrywających - Chrapku, Łukaszu Gargule i Semirze Stiliciu. Szybko się jednak okazało, że nie dość, że trzeba było wprowadzić kompromis - defensywnego pomocnika, to jeszcze cała trójka wchodziła sobie w paradę. Wisła najlepiej grała wtedy, gdy kierownicę trzymał tylko jeden zawodnik.
To drugi kompromis - uświadomienie sobie, że piłka jest tylko jedna i w danym momencie tylko jeden zawodnik może ją mieć. To sytuacja znana bardzo dobrze w NBA. Gdy tylko zespół zdoła zebrać niesamowity talent w ofensywnie, od razu musi ustalić, jak rozłożą się akcenty w ataku. Średnie zdobywanych punktów z poprzedniego sezonu nie będą się dodawać. Jedna gwiazda robi wielką różnicę, dwie troszkę mniejszą, a trzy być może już jedynie minimalną. W dodatku duży talent to często duże ego, które musi być zaspokojone punktami, asystami, przechwytami. A w piłce nożnej, bramkami, kluczowymi podaniami, asystami. I nagrodami indywidualnymi.
Trenerzy wymyślają więc schematy rozegrania (choć niektórzy mówią, że warto je stosować wtedy, gdy mają do czynienia z mało świadomymi zawodnikami), wybieraniem lidera ataku (w Lechu kimś takim ma być Trałka), ale w większości przypadków pozostawiają piłkarzom swobodę.
- Na treningach często mamy gierki, w których dzielimy boisko na trzy strefy: obronę, kreację i finalizację. W pierwszych dwóch piłkarze mogą dotknąć piłkę tylko trzy razy, muszą być zdyscyplinowani. Wymaga się od nich bardzo dużo, bo każda strata piłki w tych strefach to groźny kontratak - opowiada Urban.
- Ale gdy piłka trafia już do ostatniej strefy, to zostawiamy piłkarzom pełną swobodę. Nie zabraniamy im inicjatywy, uwalniania kreatywności. Oni mogą być sobą - tłumaczy.
Podobnie mówi były piłkarz Cracovii i Lechii Gdańsk (które z nim w składzie grały bardzo kreatywny futbol) Paweł Nowak: - Mieliśmy schematy, ale głównie do wychodzenia z własnej połowy. Potem liczyła się już tylko nasza kreatywność.
Były pomocnik twierdzi, że kluczem do sukcesu w takiej grze nie jest ten zawodnik, który ma piłkę, ale ci, którzy jej nie mają. Lepiej, gdy pięciu ułatwia wybór jednemu niż gdy jeden utrudnia decyzje pięciu.
- Musieliśmy się wymieniać pozycjami, dużo biegać bez piłki. Wtedy ten, który rozgrywa, ma więcej rozwiązań danej sytuacji. To ważne, bo gdy mieliśmy piłkę przez kilkanaście sekund, to graliśmy przeciwko już głęboko broniącemu się rywalowi, narzucaliśmy swój styl gry. I musieliśmy rozruszać obronę przeciwnika, by zrobić sobie miejsce - dodaje.
Tak wygląda poziom piłkarski, ale jest też przecież - może nawet ważniejsza - kwestia zwykłych relacji międzyludzkich. Niektórzy piłkarze wolą po prostu grać z jednymi, a z drugimi już nie. W książce "Legia mistrzów" Piotra Jagielskiego wspominana jest sytuacja, gdy rozgrywający jednej z lepszych drużyn w historii polskiej piłki (Legia z lat 1993-96) - Leszek Pisz - miesiącami konsekwentnie pomijał w rozegraniu skrzydłowego Jacka Bednarza, bo ten był poza głównym nurtem relacji w zespole.
- Rozejrzał się wokół siebie. (...) Tyle razy odwracał się plecami do lepiej ustawionego Bednarza i odgrywał do kolegi, z którym łączyła go przyjaźń, rozciągająca się poza boisko. (...) I tego dnia w końcu do niego podał Właśnie to zagranie Pisza było kluczowe, najważniejsze, ważniejsze niż bramki i asysty. Oznaczało narodziny drużyny - czytamy.
Zespół, w którym roi się od utalentowanych zawodników, ma przewagę nad resztą w potencjale, ale zanim zacznie go realizować, musi się rozwinąć mentalnie. - Możemy się nawet nienawidzić. Wystarczy, że połączy nas ten moment, kiedy dążymy do wspólnego celu - opowiadał Jagielskiemu Bednarz.
Dlatego nie zawsze na boisku są ci najbardziej utalentowani zawodnicy. Pojawią się na nim dopiero wtedy, gdy zrozumieją swoją rolę w zespole, nakreśloną przez trenera. A ten, jeśli działa racjonalnie, wybiera taki skład, który uzupełnia się najlepiej.
Boruc z "małpkami" na Ibizie, Szczęsny w podróży poślubnej [ZDJĘCIA Z WAKACJI]