Michał Zachodny: Legia spójna, gdy Lech szuka tożsamości

Po takim meczu - kompletnej dominacji Legii, wyjściu na trzypunktowe prowadzenie w tabeli - musi pojawić się pytanie, co dalej z warszawskim zespołem. W europejskich pucharach wyzwania będą trudniejsze, ale - przynajmniej u mnie - wrażenie o wykonaniu kroku w dobrym kierunku potęguje się z każdą kolejką - pisze na swoim blogu dziennikarz Sport.pl Michał Zachodny.

Zapewne najlepiej różnicę w podejściu Lecha Poznań i Legii Warszawa do sobotniego hitu ekstraklasy pokazały dwie najbardziej zaskakujące decyzje dotyczące wyjściowych jedenastek. Jan Urban niespodziewanie wybrał Kamila Jóźwiaka, dla którego był to pierwszy mecz w podstawowym składzie. Stanisław Czerczesow także zamieszał, bo Michaił Aleksandrow po zimowym transferze grał wyłącznie końcówki spotkań.

Żaden z nich nie zagrał nawet dobrze, ale najważniejsza różnica nie była w piłkarskiej jakości. Przede wszystkim w zamyśle - Jóźwiak to technicznie uzdolniony chłopak, który opiera swoją grę na dryblingu oraz balansie ciała. Atutami Aleksandrowa - zwłaszcza w porównaniu do tego, którego zastąpił: Guilherme - jest szybkość oraz pressing, czyli zachowania bez piłki.

Można dostrzec różnicę w statystykach - o ile obaj skrzydłowi głównie przegrywali swoje pojedynki (skuteczność odpowiednio 27% i 17%), to Bułgar zaliczył najwięcej ze swojej drużyny przejęć piłki na połowie rywali (5), pięć razy odzyskiwał piłkę. Młody pomocnik Lecha miał najmniej akcji defensywych ze swoich kolegów odpowiadających za atak. - (To był dla mnie) ciężki mecz, z jednej strony reprezentant Polski Artur Jędrzejczyk, a z drugiej Adam Hlousek, reprezentant Czech - tłumaczył później Jóźwiak.

On szybko został zdominowany, ustawiony przez bocznych obrońców Legii. Wystarczyły początkowe starcia, by młody skrzydłowy poznał trochę inny poziom fizycznych zmagań. Przecież nie ma co ukrywać, że hit został wygrany głównie dzięki fizyczności Legii - podkreślał to po spotkaniu Urban, mówili o tym eksperci. Ofensywa odbijała się od defensywy - Nielsen, Jóźwiak, Gajos i Jevtić wygrali ledwie 30 proc. swoich pojedynków, udał im się co trzeci drybling (6 na 18 prób), w sumie zaliczyli ledwie dwa kluczowe podania (jedno celne).

Gdy w ostatniej fazie spotkania Lech oddał swój drugi celny strzał w meczu - piłka po uderzeniu Gajosa zza szesnastki tak naprawdę dokulała się do bramkarza Legii - Arkadiusz Malarz złapał ją z uśmiechem, choć równie dobrze mógł przyjmować nogą.

Pomysły Lech miał różne i część naprawdę dobrych - skrzydłowi starali się wyciągać za sobą Hlouska i Jędrzejczyka, a za ich plecy wbiegał jeden z pomocników. Jednak za Jevticiem zawsze podążał Borysiuk, dodatkowo asekurowany przez dobrze czytającego grę Pazdana. Gdy w pogoń za zagraną piłką ruszał z kolei Łukasz Trałka, to Hlousek z łatwością nadrabiał stracone metry. Brakowało i siły, i szybkości.

Piłka wracała tam, gdzie Legia tego chciała - do Wilusza, Arajuuriego, Trałki i Tetteha. Żaden z nich nie jest kreatywnym piłkarzem - błąd pierwszego z nich przy golu Nikolicia udowadnia nawet podstawowe braki w technice - ale to ta czwórka wykonała niemal połowę podań całego zespołu. Najczęstsze kombinacje zagrań Lecha? Arajuuri do Wilusza (18 podań), Wilusz do Trałki lub Tetteha (po 13). Gdy akurat Legia nie prowadziła pressingu, to całkiem spokojnie przyjmowali, obracali się w stronę bramki rywala i... rozkładali ręce. Im dłużej trwało spotkanie, tym bardziej Lech dzielił się na dwie formacje - ataku i obrony. Pierwsza nie broniła, druga nie potrafiła kreować.

Dowód? Tylko co piąte podanie defensywnych pomocników było kierowane do któregoś z ofensywnej czwórki. Na początku Trałka i Tetteh jeszcze stosunkowo często prostopadłych podań próbowali, ale szybko się zniechęcili - dostrzegli, że te piłki do nich wracają, że dwa razy więcej wysiłku muszą włożyć w odzyskanie posiadania i to bez szczególnego wsparcia atakujących. Cracovia tydzień sprawiła Legii więcej problemów, ponieważ zdecydowanie przyspieszała. Tak jak Lech dominowała posiadanie, ale wykonała dwa razy mniej podań przygotowawczych (80, a w sobotę Lech 161).

To nie ponowiony argument o byciu zdominowanym fizycznie przez legionistów, ale także efekt tego, że w obronie gości nikt nie podejmował ryzyka. Piłkarze Stanisława Czerczesowa już we wcześniejszych meczach rundy wiosennej pokazywali, że dokładność podań się dla nich nie liczy, jednak tak niecelnie czwórka obrońców jeszcze nie zagrywała. Zwykle dobrze wyprowadzający piłkę Pazdan zaliczył tylko 63% dokładnych podań, Hlousek i Jędrzejczyk jeszcze mniej (odpowiednio 55% i 57%), jedynie Lewczuk osiągnął wynik na przyzwoitym poziomie (77%). A przecież środkowi obrońcy zwykle są tymi, którzy w budowaniu akcji po prostu nie mogą się mylić.

Jednak Legia akcji nie budowała - piłkarze Czerczesowa jak najszybciej przenosili piłkę do napastników. Czwórka obrońców zaliczyła w sumie piętnaście podań przygotowawczych, tyle, ile sam Tamasz Kadar w czterdzieści pięć minut swojego występu. Najczęstsza kombinacja zagrań gości? Hlousek do Prijovicia.

Gdy w piątek pytałem, czy Legia zadepcze Lecha, pojawiło się sporo zarzutów - od dotyczącego doboru słownictwa, przez lekceważenie przytaczanych statystyk, do najbardziej absurdalnego, o stronniczości. Jednak sam też się pomyliłem. Założyłem, że Czerczesow nadal nie będzie uznawał kompromisów i nakaże wysoki pressing. Co więcej, wymieniłem tę cechę trenera Legii jako jego największą wadę. Powinienem wiedzieć lepiej, choćby po przedpremierowym obejrzeniu niedługo wychodzącego "Sam na Sam" Pawła Wilkowicza ze Stanisławem Czerczesowem. W świetnym wywiadzie Rosjanin mówi, że najbardziej w ostatnich latach imponował mu Bayern Monachium Juppa Heynckesa. - My nie możemy grać jak Bayern Guardioli, ale już jak ten Heynckesa tak - tłumaczył. Czyli nie tylko dominować przez pressing na połowie rywala i wynikające z tego posiadanie piłki, ale też szybkie wyprowadzenie akcji z własnej połowy z (jak to określił Czerczesow) "tylko kilkoma przystankami".

To właśnie udało się Legii w Poznaniu. Pierwszy gol Nikolicia padł w stylu z jesieni, gdy takich podań za linię obrony Węgier dostawał mnóstwo. Pisząc niedawno o jego braku goli wiosną zwracałem uwagę, że takich sytuacji już po prostu nie miał, zdecydowanie rzadziej stawał oko w oko z bramkarzem przeciwnej drużyny. Nawet wcześniejsza okazja Prijovicia (strzał w poprzeczkę) była po kombinacji dwóch prostopadłych podań, choć nadal w ataku pozycyjnym. Dla porównania, Lech, by znaleźć się nawet w strefie ataku, potrzebował tych zagrań przynajmniej pięć.

Pomijając już ostatnie problemy z kontuzjami, Lech i Legia są na innych etapach. Jan Urban po meczu otwarcie przyznawał, że klub z Warszawy temu z Poznania odjechał. Odnoszę też wrażenie, że Lech znajduje się w okresie przejściowym, gdy tak naprawdę stara się wymyślić na nowo. Prezes Karol Klimczak po jednej z ostatnich wpadek groził letnią rewolucją w składzie, ale nie jestem przekonany, czy ktokolwiek w Poznaniu wie, w jakim kierunku musi iść zespół. I co w tym kontekście zmieni porażka z Legią - czy postawią na siłę mięśni, czy pozostaną nieugięci i ważniejsza okaże się technika?

Klimczak mówił w podcaście HattrickPL, że latem zdiagnozowano potrzebę włożenia do zespołu większej liczby "Trałków" - piłkarzy-liderów, twardych z charakteru i w swojej grze. Powoli okazuje się, że chociaż w większości meczów to daje efekt (Urban wyciągając z kryzysu Lecha postawił na bardziej pragmatyczne podejście i to się opłaciło. Licząc tylko jego kadencję, Lech jest drugi w tabeli ekstraklasy), to powrót na poziom dominacji technicznej, przez posiadanie i kreatywność w ataku jest znacznie trudniejszy. I czasem przeszkadza w tym konstrukcja kadry Lecha - nie tak spójna jak Legii. W Warszawie zimą zapanowało transferowe szaleństwo, ale pod konkretny kierunek. Patrząc na profil InStatowy Aleksandrowa można dostrzec, że najwyżej ocenianą jego cechą jest pressing.

Po takim meczu - kompletnej dominacji Legii, wyjściu na trzypunktowe prowadzenie w tabeli - musi pojawić się pytanie, co dalej. Ale już sam kompromis, którego dla wyniku dokonał Czerczesow pokazuje, że jego zespół ma rezerwy, drogę rozwoju. W europejskich pucharach wyzwania będą trudniejsze, ale przynajmniej u mnie wrażenie o wykonaniu kroku w dobrym kierunku potęguje się z każdą kolejką.

Więcej przeczytasz na blogu "Zachodny do tablicy"