Ekstraklasa w Sport.pl. "Świetny skauting nie oznacza sukcesów"

- Skaut jest na dole piramidy. Znam przypadki, że skaut pracuje dla klubu dwadzieścia lat, ale z jego polecenia nie ma ani jednego transferu. Ale to nie znaczy, że źle wykonuje swoją pracę - mówi w wywiadzie dla Sport.pl Tomasz Pasieczny, skaut Arsenalu, lidera Premier League. Opowiada o specyfice swojej pracy, rozwoju polskich klubów i o tym, jak ekstraklasę widzą zagraniczni skauci.

Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas

Jedną z pierwszych poważnych ról Tomasza Pasiecznego w skautingu zaczęła się w Legii. Z warszawskim klubem współpracował przez kilka lat, później wyszukiwał talentów w Polsce dla angielskiego West Bromwich Albion. 30-latek krótko był dyrektorem sportowym Cracovii, później wrócił do pracy dla klubu z Premier League. W 2014 roku dostał propozycję przejścia do Arsenalu, a po kilku miesiącach do Londynu trafił pierwszy polski zawodnik, 16-letni Krystian Bielik. Obecnie Pasieczny pracuje jako skaut "Kanonierów" nie tylko na terenie Polski, ale również kilku innych krajów z tego regionu Europy. Prowadzi również autorskie szkolenia skautingowe.

Michał Zachodny: Ile kilometrów zjechałeś w ostatnim roku?

Tomasz Pasieczny: - Dokładnie mogę powiedzieć na przestrzeni ostatnich czternastu miesięcy. W tym czasie przejechałem osiemdziesiąt pięć tysięcy kilometrów.

Ile raportów napisałeś?

- W tym czasie na pewno kilkaset.

Na ilu meczach byłeś?

- Dawniej liczyłem, ale po oglądaniu kilku spotkań dziennie na różnych turniejach młodzieżowych przestałem. Zdarzyło się, że byłem na dwóch w ciągu kilku dni i zaliczyłem siedemnaście meczów. Zwykle w tygodniu jestem na trzech, czterech.

Chyba niewiele osób zdaje sobie sprawę, jak skauci pracują.

- Największy problem tej pracy polega na tym, że większość czasu spędzamy na dojazdach. Czasem, żeby dojechać na mecz trzeba spędzić kilkanaście godzin w aucie. Jeżeli człowiek jest w stanie się przyzwyczaić, wykorzystać ten czas na rozmowy telefoniczne, audiobooki to jest ok. Nawet wolę podróż autem, bo mam większą swobodę niż uzależniając się od połączeń lotniczych.

Jak opisałbyś drogę od twojego wyjazdu na mecz do przeprowadzenia transferu?

- Długa i kręta. Bardzo zależy od organizacji i samego klubu. Są drużyny o różnych strukturach, procesach decyzyjnych, komitetach transferowych, władzy jednoosobowej. Bardzo to upraszczając - po obejrzeniu meczu składamy raport w konkretnym formacie, według arkusza ocen. Jeśli jest konieczność, to od razu zaznaczamy, że dany zawodnik się nadaje i sprawom należy nadać bieg. W zależności od tego, jak klub jest zorganizowany albo dochodzi do kolejnych obserwacji albo konkretnych działań typu kontakt z agentem, klubem. Trzeba zdawać sobie sprawę, że nigdy nie ma tak, że dochodzi do kontaktu z jednym zawodnikiem na daną pozycję. Musi być opcja rezerwowa.

Co musisz wiedzieć, by sprowadzić zawodnika do swojego klubu?

- Jak najwięcej o własnym pracodawcy! To wydaje się oczywiste, ale muszę wiedzieć, jak gra mój klub, jakie są wymagania, kogo poszukujemy, o jakiej charakterystyce. Obserwując zawodnika muszę wyobrazić sobie, czy podoła podstawowym założeniom taktycznym naszego trenera. Muszę też znać poziom ligi.

Pierwsze kilka rzeczy na które zwracasz uwagę niezależnie od pozycji?

- Każdy skaut ma jakieś przyzwyczajenie, choć nie muszą być to rzeczy oczywiste. Ja w pierwszej kolejności zwracam uwagę na przyjęcie górnej piłki, szczególnie u zawodników środka pola. Oczekuję, że jest to przyjęcie do ziemi. Narzucającym się przykładem jest Sergio Busquets z Barcelony, który zawsze sprowadza piłkę do murawy i potem odgrywa. Jeśli zawodnik robi to bezpośrednio z powietrza, to ten odbierający ma trudniej. Skoro moja praca jest związana z ligą angielską, to patrzę także na intensywność gry, czyli jak zawodnik sobie z tym radzi. I wreszcie przyjęcie piłki, które jest na mojej liście z prostej przyczyny - przyjmując podanie od razu układasz sobie piłkę do kolejnego zagrania. Nawet najmniejszy, często trudny do zauważenia błąd może spowolnić akcję, pozwolić rywalom na ustawienie się w obronie. Są to detale, ale patrząc na efekty szybko okazuje się, jak wielkie mają znaczenie w meczu.

Pamiętasz, jak zaczynałeś pracę skauta?

- Zaczęło się od wysłania listu z prośbą o staż. Gdy już szansę dostałem, to starałem się przebić wyżej - i tak za każdym razem. Swój pierwszy raport, pewnie jeszcze mam go gdzieś skatalogowany, stworzyłem o Tomaszu Cywce, gdy ten grał w Gwarku Zabrze. Po prostu poszedłem na mecz z kartką papieru i zapisywałem swoje obserwacje na temat jego gry. Później to się zmieniało, raporty były coraz bardziej profesjonalne, ja też wiele się uczyłem. Miałem trochę szczęścia na swojej drodze, ale zawsze wiedziałem, że muszę się rozwijać.

Zainteresowanie karierą skauta rośnie, jest coraz więcej specjalistycznych szkoleń, sam takie prowadzisz. Czy mogą one przygotować chętnych do tej pracy?

- W tym temacie czuję się pionierem, bo zaczynałem szkolenia na polskim rynku. Zainteresowanie ze strony uczestników było i jest bardzo duże, dlatego też inni starają się z tego korzystać. Czy są po kursach przygotowani? Nie, ale na takiej samej zasadzie ludzie po studiach nie są gotowi do wykonywania swojego zawodu. Bo potrzebują nie tylko podstawy i wiedzy, ale zwłaszcza praktyki. Szkolenia mają różną długość, ale nie da się naczyć człowieka wszystkiego w dwa dni. Nie o to chodzi. Ważne jest, by osobę nakierować, przedstawić podstawy pracy i zmobilizować do kolejnych kroków. Nauczony swoim doświadczeniem teraz wiem, że moje warsztaty muszą być bardziej praktyczne. Nie po to, by ludzie mnie przez dziesięć godzin słuchali, ale wykonywali w tym czasie pracę skauta i dostawali moje uwagi, komentarze. Sam jestem ciekaw, co z tego wyjdzie.

Jak można sobie pomóc w takiej karierze?

- Szukać każdej okazji do rozwijania się, ale też wchodzić oknem, gdy nie wpuszczają drzwiami. Chodzić na mecze, oglądając je w telewizji i robiąc notatki - to zawsze się przyda, pracodawca będzie chciał kogoś z aktualną wiedzą oraz rozeznaniem w lokalnym rynku. Warto też analizować własne raporty, poprawiać je i tworzyć jak najlepsze formaty. W przyszłości będziemy pracowali na dopracowanych raportach - bo większośc klubów już takie ma - nie oznacza, że nie możemy stworzyć własnego. Bardzo lubię analizować arkusze poszczególnych osób, kandydatów na skautów- pokazują mi jak ten ktoś patrzy na piłkę, jak ją rozumie.

Czy nie dziwi cię czasem podejście piłkarzy, którzy widzą w skautingu rozwiązanie na życie po karierze znacznie wygodniejsze niż zostanie trenerem czy agentem?

- Paru byłych zawodników, których oglądałem jeszcze jako kibic przychodziło na moje szkolenia i każdy z nich miał ogromną chęć do nauki. Zaimponowało mi to, bo nienawidzę generalizacji, że skautem musi być były piłkarz. W tym zawodzie fakt, że ktoś grał zawodowo nic nie znaczy. Może oczywiście pomagać, jeżeli ma się do tego analityczny umysł. Na szlaku skautingowym takie osoby spotykam. Natomiast nie chciałbym, by ktokolwiek traktował skauting jako łatwą ścieżkę w życiu. To jest ciężka praca, jak zresztą każda inna.

Ty piłkarzem nie byłeś.

- Nie, jedynie kopałem. Śmieję się, bo ten zarzut braku doświadczenia gry często był wobec mnie formułowany. Nie uważam, by mnie to dyskwalifikowało. Nie ma oczywistych przewag czy wad z tego wynikających. Może przewrotnie powiem, że oglądając mecz pewne rzeczy staram się bardziej przemyśleć, nie są one dla mnie oczywistością, "bo grałem w piłkę".

Skautów przybywa także na meczach?

- Tak. Po pierwsze, na naszym rynku jest obecnych kilka dużych klubów ze swoimi wysłannikami regularnie jeżdżącymi na mecze, podobnie ze średniego europejskiego poziomu. Rusza się to także w polskich klubach. Nie tak, jakby mogło, ale widzę różnice. Nie będę ukrywał, że na meczach reprezentacji młodzieżowych zdecydowanie częściej widzę skautów klubów zagranicznych niż polskich. Nie wszystkich znam, ale przewaga jest na pewno.

Kluby często chcą, by pracę skautingową wykonywali za nich zaprzyjaźnieni agenci.

- To nie jest nic złego nawet, gdy masz rozbudowaną siatkę skautingową. Miejsce dla agentów też jest, ale powinien być to jeden z trybików, dodatkowa pomoc, a nie główne oparcie skautingu. Jednak rolą agenta jest negocjowanie jak najlepszych warunków dla swoich zawodników i szukanie im klubów. W idealnej sytuacji, gdy przedstawiciel piłkarza dzwoni do klubu proponując swojego klienta, tam już o nim wszystko wiedzą. Do tego stopnia, że od razu może podjąć decyzję, czy danego zawodnika potrzebuje.

Książka "The Nowhere Men" Michaela Calvina jest jedną z nielicznych, które szczegółowo opisują rzeczywistość oraz kulturę pracy skautów. Znając tę lekturę oraz specyfikę zawodu, czy możesz powiedzieć, jak wiele w tym kontekście polskiej piłce brakuje do Anglii?

- Pod względem liczby skautów? Bardzo dużo. Podobnie z uznaniem wagi tego zawodu. Trochę jeśli chodzi o profesjonalizm. Jesteśmy także do tyłu z wprowadzaniem nowinek. To szerszy problem, ale mam wrażenie, że dyrektorzy sportowi i prezesi nie do końca rozumieją znaczenie roli skautów. Nie chcę jej jednak wyolbrzymiać - to w końcu jedna z części całego działu sportowego, który powoduje, że klub działa. Świetny skauting nie oznacza sukcesów. Wszystko musi współgrać, ale nie powiem, by był to najważniejszy, czy najmniej istotny element.

Jak zagraniczni skauci oceniają poziom piłkarski ekstraklasy?

- Nie mogę powiedzieć zbyt dużo, ale najczęściej są negatywnie zdziwieni tempem gry. To się powtarza, podobnie jak niedokładności w wyprowadzeniu piłki od obrony.

A organizację skautingu w polskich klubach?

- To nie jest coś na co zwracają uwagę. Zwykle nie bywają na meczach w Polsce okazjonalnie, jeśli już przejmują ten region to pod stałą obserwację i spotykamy się bardzo często. Ale da się zauważyć, że jeśli w przerwie meczu stajemy razem i rozmawiamy, to w grupie ośmiu osób jest jeden skaut polskiego klubu. Czasem jest pewnie ktoś, kogo nie znamy, ale z założenia jest ich zdecydowanie mniej. To mówi samo za siebie, choć dostrzegam w polskich klubach zmianę w świadomości potrzeby rozwoju skautingu. Jest zainteresowanie współpracą i chęć, by działo się więcej, ale nie widzę, by wszyscy byli gotowi przeznaczyć na to większe środki.

Pamiętam audycję w poznańskim radiu z udziałem prezesa Lecha w najgorszym momencie ich jesiennego kryzysu. Gdy zadzwonił słuchacz z pretensjami, to nie oberwało się piłkarzom, trenerowi, działaczom, ale "leniwym, nic nie robiącym" skautom.

- Skaut jest na dole piramidy. Pomijam, że na zewnątrz bardzo rzadko wiadomo, czy skaut kogoś rekomenduje, czy nie. Zresztą nawet, gdy zawodnik podoba się obserwatorowi i ten zgłosi to w klubie, to do transferu jest bardzo daleka droga. Znam przypadki, że skaut pracuje dla klubu dwadzieścia lat, ale z jego polecenia nie ma ani jednego transferu. Ale to nie znaczy, że źle wykonuje swoją pracę.

Dlaczego?

- Na przykład mógł kogoś rekomendować, ale do transferu z różnych powodów nie doszło. Zawsze też powtarzam, że tworzymy także raporty negatywne. Nasza robota polega na znajdowaniu najlepszych i najbardziej pasujących, ale w praktyce bardziej na rozróżnieniu, kto się nadaje a kto nie.

Czy ty także dostrzegasz kiepską reputację polskich skautów?

- Nie do końca, choć pewnie ma na to wpływ dla kogo obecnie pracuję. Sam nie odczuwam negatywnych komentarzy, ale jak patrzę na opinie polskich kibiców... Na przykład dyskusja o tym, że jeden zespół nie potrafi od kilku lat znaleźć piłkarza na konkretną pozycję. Oczywiście to skauci mają ich nie wynajdywać, ale kibice nie wiedzą, ilu zawodników i o jakiej jakości polecono. Nie mają informacji, by krytykę uzasadnić, ale rzucenie jej w kierunku skautów przychodzi im najłatwiej.

Obserwuj @sportpl

Ibrahimović, Rybus, Terry. Im kończą się kontrakty [LISTA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.