Gdy wrócił do Wrocławia, by objąć Śląsk, to na pierwszej konferencji rozebrał się przed kamerami. Nie zdążył założyć klubowej koszulki, a już mówiono, że jest z niego "trener-prawdziwek". On udowodnił, że się mylą - rok 2014 Śląsk kończył jako wicelider, a Tadeusz Pawłowski zbierał nagrody, m.in. dla najlepszego trenera w Polsce (plebiscyt "Piłki Nożnej").
W tym czasie był cały czas uśmiechnięty, nazywał swoich piłkarzy mianem "chłopców", wyciągał do nich rękę, był pozytywnie nastawiony, chętnie i zrozumiale opowiadał o swojej filozofii futbolu. Teraz, gdy Śląsk jest czternasty w tabeli, a o zwolnieniu mówi się coraz więcej, Pawłowski zdaje się, że stracił rezon.
Kryzys z obecnego sezonu najłatwiej byłoby wytłumaczyć tym, że we Wrocławiu na klub piłkarski w ekstraklasie już nikt nie chce wykładać pieniędzy. Dla miasta - 49 proc. akcji - to jedynie wyrzut sumienia i przypomnienie przepłaconej inwestycji w stadion. Dla trójki pozostałych inwestorów to sposób na utrzymanie korzystnych relacji swoich firm we wrocławskim biznesie, ale też coraz bardziej studnia bez dna, do której dorzucają drobne kwoty.
Drużyna Pawłowskiego obrywa rykoszetem, ale najmocniej - mniejsza o nazwiska, wystarczy powiedzieć, że latem Śląsk stracił strzelców 22 goli i autorów jedenastu asyst z poprzedniego sezonu. Chociaż ściągnięto wychowanka Kamila Bilińskiego i Jacka Kiełba z Korony Kielce, to efekty są widoczne nawet pod koniec października. W dotychczasowych dwudziestu meczach wszystkich rozgrywek Śląsk aż siedem razy nie potrafił trafić do siatki rywala - w całym poprzednim sezonie zdarzyło im się to ośmiokrotnie.
A Śląsk był jedną z najczęściej chwalonych drużyn poprzedniego sezonu. - W Polsce większość drużyn gra tym samym systemem, czyli na kontrę. Na pierwszym miejscu jest zabezpieczenie własnej bramki, a potem jest kontratak. A w tej chwili tendencja w światowym futbolu jest taka, aby zdominować rywala. Tak grają wszystkie drużyny z najwyższego poziomu i tak się uczy grać już grupy młodzieżowe. My nie czekamy, co zrobi rywal, ale chcemy go zdominować. Samemu trzeba wziąć w swoje ręce przebieg meczu - tak tłumaczył swoją filozofię Pawłowski.
Piłkarze to kupili. On odbudował Sebastiana Milę, Flavio Paixao i jego brata Marco. Nie stworzył zespołu na miarę mistrzostwa, ale jednego z pewniaków do walki o prawo do gry w europejskich pucharach. Rozbiórka jednak trwała, latem z liderów we Wrocławiu został tylko Flavio. Ostatni odszedł Robert Pich - chociaż do drugoligowego Kaiserslautern sprzedano go pod koniec sierpnia, to skrzydłowy wciąż w statystykach jest drugim najskuteczniejszym dryblującym piłkarzem Śląska.
Indywidualnej jakości jest coraz mniej, ostatnio w roli rozgrywającego Pawłowski musiał wystawiać Krzysztofa Danielewicza, którego nie chciano w Cracovii. O nim szkoleniowiec wrocławian mówi, że "tak naprawdę jest jeszcze przeciętnym zawodnikiem" i "ma problemy z podawaniem". W Śląsku teoretycznie ma obsługiwać prostopadłymi piłkami skrzydłowych i napastnika. Nie sprawdza się ani w tej roli, ani w systemie Pawłowskiego, choć szans na zmianę nie widać.
Problem w tym, że osoby bliskie drużynie, jeszcze gdy byli w niej Mila, Marco i Pich, twierdziły, że Śląsk wedle filozofii Pawłowskiego już się nie rozwinie. Piłkarze dotarli do ściany, grają na maksymalnych obrotach, więcej wiedzy od swojego szkoleniowca nie przyswoją. A letnie zmiany niekorzystnie wpłynęły na plany trenera.
Sytuacja stała się groźna - ze słabszych piłkarzy Pawłowski szybciej wyciągnął maksimum, nie jest w stanie nadrobić ich braków w technice czy myśleniu na boisku. Pochwał już nie ma, rywalom ze Śląskiem gra się łatwo. Wystarczy odciąć Flavio Paixao, grać bliżej napastnika i skutecznie wyprowadzać kontry. Znacznie bardziej ograniczona piłkarsko Korona Kielce miała ledwie 40 proc. posiadania piłki, ale mecz we Wrocławiu powinna wygrać zdecydowanie wyżej niż tylko 1-0.
Do tego doszły zwiększone obciążenia. Na koniec października Śląsk już będzie miał rozegraną ponad połowę (21) wszystkich spotkań z poprzedniego sezonu (41). Krótki letni okres przygotowawczy, uczestnictwo w eliminacjach do Ligi Europy oraz gra co trzy dni nie pomogły. Pawłowski wielokrotnie starał się tłumaczyć, że nowi piłkarze mają problem z przystosowaniem się do jego sesji treningowym.
Na przykład u Jacka Kiełba przewidywano, że dołek przypadnie na wrzesień, bo takie dostał obciążenia. Miesiąc później nadal prezentuje się fatalnie. Biliński miał zostać najlepszym strzelcem Śląska, a w ostatnich dziesięciu meczach trafił tylko dwa razy. O nim też Pawłowski mówił, że ma problem z dostosowaniem się do jego filozofii, że musi więcej pracować. Jednak widać, że ani on nie jest w stanie wypracować sobie sytuacji, ani nie stworzą ich jego koledzy. Kilku innych zawodników - Peter Grajciar, Adam Kokoszka - także zgłaszało przemęczenie i odpoczywało w niektórych spotkaniach. A trener swoich planów i metod nie zmienia.
Pawłowski to osoba szczera i bezpośrednia, więc nie kryje rozczarowania np. jakością treningów. Narzeka, że nie ma w zespole rywalizacji i na zajęcia musi zapraszać juniorów, którzy nie podnoszą wymagań starszym kolegom. Opisując swoją metodologię w fachowym piśmie "Asystent Trenera", Pawłowski podkreślał znaczenie odpowiedniego poziomu zajęć. A piłkarze Śląska na treningach walczą z niedoświadczonymi i słabszymi fizycznie zawodnikami rezerw. Inaczej: w warunkach nieporównywalnych do tych meczowych.
Jeśli piłkarze już dostrzegają, że osiągnęli maksimum, a szkoleniowiec wciąż od nich wymaga rozwoju oraz przesuwania własnych granic, to nić wzajemnego zrozumienia i szacunku pęknie. Pawłowski coraz ostrzej recenzuje swoich piłkarzy. Wskazuje winnych, bezradnie komentuje formę najsłabszych, w najlepszym wypadku tych prezentujących się dobrze pomija milczeniem. Szkoleniowiec wciąż cieszy się szacunkiem szatni, ale takie zarządzanie przez konflikt, prowokację może sygnalizować, że traci nad nią panowanie. Poprzednio odbierał opaskę kapitańską Mili czy Paixao. Teraz nie zabierze jej Mariuszowi Pawełkowi, bo lepszego kandydata od bramkarza nie znajdzie.
Konflikt myślenia trenera a piłkarzy było widać choćby przeciwko Koronie. Pod presją czasu i wyniku zawodnicy sami z siebie zaczęli grać zupełnie inaczej, posyłając długie podania w pole karne przeciwnika. Pawłowski nie był w stanie tego zrozumieć, a może powinien odebrać to jako jeden z kolejnych sygnałów. Także znudzeni długimi, choć nieefektywnymi wymianami podań kibice chcą, by Śląsk zaskakiwał taktyką tak, jak to robi Piast Gliwice, Pogoń Szczecin czy Cracovia. To daje im efekty punktowe, teraz to takie drużyny chwali się za nowoczesność stylu gry.
W klubie na razie nikt o zwolnieniu Pawłowskiego nie myśli, plotki o np. Mariuszu Rumaku stanowczo odrzucono. Jeśli jednak Pawłowski nie będzie potrafił przyznać, że dla dobra drużyny musi się zmienić, to skończy się po polsku - zamiast wyrzucić słabych piłkarzy, to wywalą właśnie jego.