Ekstraklasa w Sport.pl. Czy Lechowi Poznań potrzebny jest Maciej Wilusz?

Maciej Wilusz był numerem jeden na liście życzeń Lecha Poznań, później podstawowym jego obrońcą. Po kontuzji odnalazł się w trzecioligowych rezerwach, z których wyszedł na jeden mecz. Karierę resetuje w Kielcach, gdzie dyryguje najlepszą defensywą ligi. W Poznaniu mówi się, że może wrócić do Lecha. A na wszystko patrzy selekcjoner Adam Nawałka.

11 sierpnia tego roku, Grudziądz. Lech gra w Pucharze Polski z miejscową Olimpią. Nie jest to najlepsze spotkanie poznaniaków, ale dwie bramki Davida Holmana przesądzają sprawę. Wydarzeniem meczu jest powrót do składu Macieja Wilusza, który wybiega na pierwszy mecz w zespole Macieja Skorży od prawie dwunastu miesięcy. W pełni zdrów był od dłuższego czasu, śladu po poważnym urazie barku już nie było. Gdy mecz chylił się ku końcowi i do ostatniego gwizdka pozostał kwadrans, Wilusz ku zdziwieniu wielu musiał zejść z boiska. Choć nie było żadnego urazu, żadnej kartki.

- Sam byłem zdziwiony. Dla środkowego obrońcy kończyć tak mecz to nic przyjemnego. Trener potem mi tłumaczył, że musi dokonać pewnych roszad, bo szykował ustawienie na kolejny mecz. Musiałem to dobrze przemyśleć, bo długo nie grałem i to był dla mnie pierwszy mecz od dłuższego czasu. Nie był to jednak moment, w którym zacząłem się mocniej zastanawiać nad odejściem - opowiada w rozmowie ze Sport.pl obrońca.

Reset numer dwa

Wilusz po kilku tygodniach był już piłkarzem Korony Kielce. Został wypożyczony do końca sezonu. Nie po raz pierwszy musi resetować swoją karierę.

Mówi, że najlepiej w karierze czuł się, jak miał 19 lat i grał w Sparcie Rotterdam. - Byłem bardzo mocny - twierdzi. Czekał na debiut w Eredivisie. Minęły cztery lata i rzeczywiście zadebiutował, ale w ekstraklasie w barwach GKS-u Bełchatów. Po drodze były kontuzje w Holandii, było szukanie klubu w Polsce, był spadek z MKS-em Kluczbork do drugiej ligi. W Bełchatowie też spadł, ale już do pierwszej. Od razu wrócił z zespołem do polskiej elity i zapracował na transfer do Lecha. No i na powołanie do kadry.

To były jedne z bardziej zagadkowych decyzji Adama Nawałki - Wilusz do reprezentacji trafił przecież z pierwszej ligi. - Powoływał nie raz i nie dwa, tylko cztery razy, więc widział we mnie kogoś wartościowego, widział że jestem w dobrej formie. Jeśli bym po pierwszym razie nie zrobił wrażenia, to nie byłbym dalej powoływany - twierdzi obrońca.

Z pierwszej ligi do trzeciej przez ekstraklasę

Faktem jest, że nie tylko Nawałka w Wiluszu coś widział. Dostrzegli to skauci Lecha, a Piotr Rutkowski, wiceprezes klubu ds. sportowych, mówił, że obrońca Bełchatowa był numerem jeden na liście życzeń klubu, piłkarzem pasującym do poznaniaków idealnie. I rzeczywiście na początku tak wyglądało. - Najpierw zacząłem grać, oczywiście popełniałem jakieś błędy, ale wiedziałem, że z meczu na mecz będzie coraz lepiej. Czułem, że będę ważną postacią w drużynie - opowiada obrońca.

- Piłka mu nie przeszkadza, jest dobry w fazie atakowania, nie tylko w destrukcji. Nie jest jedynie od wygrywania pojedynków w powietrzu, przecinania akcji. To bardzo dobry lewonożny środkowy obrońca, a przede wszystkim profesjonalista. Taki typ, który jeśli zrobić dziesięć pompek, to robi zwykle piętnaście - mówi Patryk Kniat, trener, który w tym roku pracował z Wiluszem najdłużej. W trzecioligowych rezerwach Lecha.

Wilusz trafił tam, by wrócić do formy po kontuzji. W ostatnim swoim meczu w barwach Lecha w lidze, przeciwko Legii Warszawa pod koniec września zeszłego roku, obrońca tak niefortunnie upadł po starciu z Dossą Juniorem, że zwichnął bark. I z piłką nożną pożegnać się musiał na kilka miesięcy. Pojechał co prawda na przedwiosenne zgrupowanie w Turcji, ale w pierwszym zespole pojawiał się już tylko na ławce. Na boisko wychodził jedynie w drugiej drużynie.

Gorzka akceptacja

- Schodził do rezerw i nie było żadnego meczu, w którym by mu się nie chciało. Nie pokazywał nigdy focha, nawet jak pojechał na krótkie zgrupowanie do Kołobrzegu, co nie było dla niego - jako zawodnika pierwszego zespołu - zbyt komfortowe, to nie robił problemów. Większość piłkarzy pierwszej drużyny gorzko akceptuje pojedynczy mecz w rezerwach, a on musiał zaakceptować trzydniowe zgrupowanie - opowiada Kniat.

- Gdy wysyłałem raporty z meczów rezerw dla szefostwa Lecha, to zawsze miał pozytywne opinie. Wielu zawodników z pierwszej drużyny często w rezerwach zaniżało poziom, a potem mimo wszystko dostawali szansę w "jedynce". Ale nie on, który był wzorem na boisku i poza nim - dodaje.

Bez zgrzytów, bez sympatii

O ile problemy Wilusza z przekonaniem do siebie Skorży nie były szeroko dyskutowane pod koniec poprzedniego sezonu, gdy żelazną dwójką stoperów był duet Arajuuri-Kamiński, to nazwisko byłego obrońcy Bełchatowa w rozmowach o Lechu pojawiało się coraz częściej i wymawiane było coraz głośniej, gdy spektakularne wpadki w lipcu i sierpniu zaliczał Tamas Kadar, piłkarz o podobnym do Wilusza profilu - też środkowy obrońca i też lewonożny. Trener mówił tylko, że czas Polaka nadejdzie i to już niebawem. Czym tylko podsycał plotki, że między nim a zawodnikiem relacje nie układają się najlepiej. Wiało od nich arktycznym niemal chłodem.

- Nie, tak nie było. Wykonywałem swoją pracę jak każdego dnia, zawsze się przykładałem. Bez zgrzytów, ale też bez przesadnej sympatii. Było profesjonalnie, normalnie - odpowiada Wilusz.

Aż nadeszło spotkanie w Grudziądzu. Obrońca wyszedł w końcu w pierwszym składzie, ale zszedł z boiska w 77. minucie. - To było niszczenie zawodnika, na które ten sobie nie zasłużył. Cholernie inteligentny piłkarz, wzór wzorów. Ten mecz chyba dał mu do zrozumienia, że powinien odejść. To pewnie przelało jego czarę goryczy - twierdzi Kniat.

Wieczne powroty - do nawyków, do formy...

Pod koniec okienka transferowego Wilusz zameldował się w Kielcach. Umowa między dwoma klubami jest prosta: obrońca w Koronie będzie do końca tego sezonu, ale już w styczniu może do Lecha wrócić. Potrzeba tylko zgodności poznaniaków i zawodnika. A przy Bułgarskiej mogliby Wilusza z powrotem chcieć, bo obrońca rzeczywiście wraca w Kielcach do dobrej formy. Korona straciła w tym sezonie najmniej bramek w lidze (11), a na wyjazdach jeszcze ani jednej z gry. Trener Marcin Brosz powtarza, że zespół pracuje na treningach przede wszystkim nad defensywą. Cieplarniane warunki dla obrońcy, który w ekspresowym tempie chciałby przypomnieć sobie wszystkie nawyki potrzebne stoperowi.

- To prawda, ale przede wszystkim zyskuję na regularnej grze. To zbawienne dla każdego, a zwłaszcza dla obrońców, bo potrzebujemy stabilizacji. Pracujemy wszyscy nad asekuracją i ja też muszę dodatkowo nad sobą pracować. Jestem z siebie zadowolony, to prawda, ale wciąż jeszcze trochę mi brakuje do dobrej formy - twierdzi Wilusz.

...do klubu, do kadry?

- Powrót do Lecha? Nie zastanawiam się nad tym. Skupiam się na grze dla Korony. Mam kontrakt z Lechem, który może mnie ściągnąć w zimie, ale nie to tkwi mi teraz w głowie - dodaje zawodnik.

Również przy Bułgarskiej nabierają wody w usta. - Wilusz? Znam temat, wiem że zbiera dobre recenzje. Pracownicy klubu go oglądają, ja też czasami, ale teraz mamy na głowie mecze co trzy dni - powiedział we wtorek Jan Urban, trener Lecha.

Niemniej jednak, Wilusz wrócił na drogę z której zbaczać musiał najpierw jako nastolatek w Holandii, a później już jako prawie ukształtowany piłkarz w Lechu. Drogi, którą bacznie obserwuje selekcjoner Adam Nawałka.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.