T-Mobile Ekstraklasa. Krakowski dom wariatów

Cracovia jest klasycznym przypadkiem jednej z chorób naszego futbolu. Najważniejsi ludzie w klubie wchodzą w cudze kompetencje, swojej roli nie rozumieją kibice. Trwa nieustająca wojna podjazdowa.

Prezes i właściciel Janusz Filipiak publicznie uczy zawodu trenera. Ponieważ Wojciech Stawowy ma trudny charakter i odrzuca wiele kandydatów na piłkarzy Cracovii, nie znosi go również dyrektor sportowy Piotr Burlikowski. I kupuje mu piłkarzy, których nie chce. W trakcie ich prezentacji trener robi wymowną minę, przyznaje, że ich nie chciał, a później naturalnie pomija w składzie. Właściciel publicznie zgłasza pretensje, ale trenera nie zwalnia. Stawowego popierają bowiem kibice, którzy wchodzą na głowę wiceprezesowi Jakubowi Tabiszowi. Wiceprezes ma związane ręce, ale swoje uwagi o niepokornym trenerze przekazuje właścicielowi...

Po poniedziałkowym meczu dziesiątej drużyny ekstraklasy z Jagiellonią (1:0) atmosferę jeszcze podgrzał Filipiak. Właściciel klubu wyszedł do dziennikarzy z loży VIP i dał upust swojej irytacji. - Trener Stawowy nie chce być posłuszny - ogłosił. I zaczął - on, profesor nauk technicznych - instruować trenera. I podawać nazwiska tych, których powinien wstawiać do składu.

- Klub piłkarski jest poukładany, gdy trener jest trenerem, właściciel pozostaje właścicielem, dyrektor sportowy dyrektorem, prezes prezesem, a kibic kibicem. Niezrozumienie własnej funkcji to charakterystyczna patologia w naszym futbolu - uważa Marek Koźmiński, były piłkarz, właściciel Górnika Zabrze, biznesmen. Potwierdzenia uniwersalnej teorii nie trzeba szukać daleko od stadionu Cracovii. Po drugiej stronie Błoń Stowarzyszenie Kibiców Wisły Kraków wystosowało oświadczenie, w którym żąda zwolnienia prezesa Jacka Bednarza i trenera Franciszka Smudy. A właściciel Bogusław Cupiał od lat mocno ingeruje w pracę zatrudnionych przez siebie ludzi.

Cracovia jest klasycznym przypadkiem choroby. W poniedziałek Filipiak nalegał publicznie, by trener wystawiał młodego napastnika Przemysława Kitę ("bo strzelił trzy gole w rundzie jesiennej"), przekonywał, że zawodnicy mają u Stawowego nierówne szanse na grę ("...pod warunkiem, że wszyscy będą mieli równe szanse, że nie będzie preferowania zawodników, którzy zawsze mają plac do gry, a inni tego placu nie mają"). Stwierdził, że Stawowy powinien wykorzystywać więcej piłkarzy z kadry, a następnie przyznał, że trener zgodził się na transfery ledwie dwóch piłkarzy ściągniętych w tym sezonie, o czym dotąd jedynie szeptano. I dodał: - Odkrywam teraz bebechy Cracovii, ale to wszystko trzeba wyraźnie powiedzieć, bo i mnie obciąża. Powiedziałem to trenerowi: on podejmuje decyzje, ja obrywam jako prezes.

Tym samym Filipiak - skuteczny biznesmen, z Comarchu uczynił informatyczną potęgę - został kolejnym właścicielem polskiego klubu, który nie potrafi pojąć granicy swoich kompetencji. Najbardziej znanym jest deweloper Józef Wojciechowski. W Polonii Warszawa chciał wręcz decydować, kto ma wychodzić na boisko. Wszyscy oni, porzucając kluby bez spodziewanych sukcesów, wykazywali się zaskakującym brakiem umiejętności przeanalizowania swych ruchów.

Czy to samo czeka Filipiaka? Po wyjściu do dziennikarzy szydził z ligi, słabej również przez jego kiepskie inwestycje (zakończył śmiechem zdanie: "Dla debiutującego Papadopoulosa to musi być doświadczenie - zagrać w lidze, która jest 78. ligą na świecie"). Skrytykował poziom widowiska, na który ma wpływ, bo klub kupił już dziesięć lat temu i nie stworzył efektywnie funkcjonującej akademii ("Cały mecz był bardzo słaby. Jedna drużyna, druga drużyna i sędzia też - kiepsko"). A gdy dziennikarz zwrócił uwagę, że to i tak najlepszy sezon Cracovii od sześciu lat, przyznał: - Ten wynik mógłby być znacznie lepszy, gdybyśmy lepiej pracowali wewnątrz klubu.

Więcej o:
Copyright © Agora SA