Ekstraklasa. Lider słaby jak cała liga

Dłużąca się runda jesienna, jakiej jeszcze w ekstraklasie nie było, dotoczyła się do końca w połowie grudnia. W rozegraniu rekordowych w skali półrocza 168 meczów nie przeszkodził nawet orkan Ksawery. Jak było? Patrząc na wybrane mecze, chciałoby się powiedzieć - nieźle. Niestety, na ziemię z mocą, jakiej dawno nie doświadczyliśmy, sprowadziły nas europejskie puchary. Meczów ci u nas dostatek. Ale "ekstra" może dwa

Tęsknoty za meczami kibice tej jesieni uświadczyć nie mieli kiedy. W ciągu pięciu z okładem miesięcy rozegrano 21 kolejek, co nie zdarzyło się w historii ekstraklasy nigdy wcześniej. Kalendarz był wyjątkowo napakowany. By upchnąć wszystkie 168 meczów do połowy grudnia, aż trzykrotnie kolejki ligowe wsadzano w środek tygodnia, rozkładając do tego mecze na kolejne dni jak tylko się dało. Zdarzało się, że przez dwanaście dni z rzędu ekstraklasa kręciła się aż miło. Jeśli ktoś lubi, miał frajdę. Więcej było takich, którzy narzekali na tempo rozgrywek, gubiąc się w ligowym kołowrotku.

Gdy ktoś pogodził się z wysokimi obrotami, na które wskoczył tegoroczny terminarz i zdołał śledzić rozgrywki na stadionie czy przed telewizorem, nie mógł narzekać na liczbę goli. W sumie padły 454, więc niewiele poniżej trzech na mecz (dokładnie 2,7). Inaczej licząc, gol w ekstraklasie padał średnio co 33 minuty. Do tego zdarzyły się mecze z rzadko spotykaną w Polsce liczbą trafień (Korona - Legia 3:5, Cracovia - Lech 1:6, Zawisza - Piast 6:0). Niestety, gole rzadko pociągały za sobą wysoki poziom meczów. Spotkań rozegranych w dobrym tempie i niedających spuścić wzroku z boiska choćby na moment było kilka. Poziom większości był słaby, a zdarzały się pokazy żenujące. Nie dziwmy się później, że bez problemów wybijający się z tej miernoty zespół dostaje łupnia w Europie od kogo popadnie. Inna sprawa, że mistrz Polski, choć ma do tego wszelkie predyspozycje, wcale tak bardzo się tej jesieni nie wybił. Sześć porażek Legii w 21 meczach daje obraz lidera równie słabego jak cała liga. Wpadki faworytów dodają wprawdzie lidze kolorytu, ale w polskim przypadku zdarza się to zbyt często, wplatając nie tyle atrakcję, co groteskę. Ekstraklasa stała się jeszcze bardziej nieprzewidywalna, ale to nie oznacza nic dobrego.

W poszukiwaniu gwiazdy

Takafumi Akahoshi, Daisuke Matsui, Dani Quintana, Marco Paixao - ta czwórka importowanych do ubogiej polskiej ligi zawodników rzucała się w oczy zbyt rzadko, by któregoś z nich uznać za gwiazdę ligi. Akahoshi wybijał się grą tylko przez pół rundy, Matsuiemu rozpędzić się nie pozwoliły kontuzje, Paixao stał się ofiarą paskudnej gry całej drużyny, a Quintana przebłyski geniuszu mieszał z przeciętnymi występami. Ale gdzie szukać gwiazd, jeśli nie w zespole najbogatszej w lidze Legii. Nic z tego. W Warszawie pierwszoplanowymi postaciami mieli być ci, którzy ostatecznie najbardziej zawiedli - Władimer Dwaliszwili i Helio Pinto.

Wobec braku wybijającego się zdecydowanie ponad wszystkich zawodnika, w przeciągu wydłużonej rundy wyraźnie błysnęło kilku starych dobrych znajomych, a i zdarzało się, że pierwszy plan okupowali młodzi, którym po sezonie będą wciskać miano odkrycia. Do tych pierwszych należą najlepszy strzelec Paweł Brożek (cóż za powrót do ekstraklasy!) i najlepszy asystent Tomasz Brzyski. Pod okiem Franciszka Smudy drugą młodość przeżywali też Arkadiusz Głowacki i Łukasz Garguła. Za miedzą najlepszą jak dotąd rundę w życiu zanotował Dawid Nowak, wspierany przez nieobliczalnego wciąż Saidiego Ntibazonkizę. Skutecznością imponował wreszcie Łukasz Teodorczyk, który wraz z Michałem Masłowskim, Filipem Starzyńskim i Mateuszem Zacharą stanowi czołowy kwartet ligowej młodzieży. Wszyscy czterej dostali zresztą powołania na styczniowe zgrupowanie reprezentacji Polski.

Kto rozczarował? Na pewno więcej można oczekiwać od Szymona Pawłowskiego, który w Lechu mocno przygasł. Nic, co warto zapamiętać, nie pokazał Helio Pinto - sprowadzany do Legii z łatką piłkarza ogranego w Lidze Mistrzów. Niewidoczny jesienią był lider Piasta Gliwice Tomasz Podgórski, ale może po prostu trzymał poziom całego zespołu, który jesienią wyhamował. Beznadziejną rundę zaliczyli dwaj piłkarze o uznanych w lidze nazwiskach - Maciej Jankowski i Aleksander Kwiek.

Nowa siła z I ligi

Poza zespołami, które przyciągają wzrok kibiców ze względu na wyrobioną w ostatnich dekadach markę, warto było wybrać się na mecze Cracovii, Ruchu i Zawiszy. W grze beniaminków widać było nie ślepą młóckę, jak to często zdarza się wnet po awansie, a pomysł na grę i styl, którego czasami pozazdrościć mogli nawet faworyci do mistrzostwa. Piłkarze Wojciecha Stawowego grali swoją tiki-takę, często kończąc mecze z posiadaniem piłki bliskim 70 proc. czasu gry. Wysoki pressing nie sprawdzał się krakowianom jednak w meczach z czołowymi zespołami, z którymi przegrali sromotnie, mimo rozegrania niezłych zawodów. Zawisza zaś, choć skończył rundę niżej od Cracovii, swoje możliwości pokazywał właśnie w starciach z najlepszymi (3:1 z Legią i Wisłą, 2:2 z Lechem). Rewelacją rundy był też Ruch, który od momentu przyjścia trenera Jana Kociana w czternastu meczach przegrał tylko dwukrotnie (wyjazdy z Lechem i Legią), zdobywając o dwa punkty mniej niż zdecydowanie liderujący w tabeli mistrz Polski.

Krótka przerwa. Zdążymy zatęsknić

Ekstraklasa wraca do gry już 14 lutego. Czy po jesiennej dawce meczów będziemy zimą za nią tęsknić? Na pewno. Bo jeśli nawet poziom nie drgnie, emocje będą już tylko rosły. Początek wiosny to ostatnie dziewięć kolejek rundy zasadniczej, a więc dla wielu zespołów walka o załapanie się do czołowej ósemki. Na deser siedem dodatkowych serii meczów, z których każda będzie trzymać w napięciu. Podział punktów na pół nie pozwoli na spokój żadnej z ekip z dołu, ale też stworzy szansę na walkę o podium dla każdej, która znajdzie się nad kreską. Finisz ligi porwie? Przekonamy się.

Więcej o: