"Szamo", czyli książka, po której już nigdy nie spojrzycie na piłkarzy tak samo

Jeśli wydaje Wam się, że wiecie, kim są piłkarze biegający po polskich boiskach i ci, którzy trafili do klubów zagranicznych, to koniecznie musicie sięgnąć po wspomnienia Grzegorza Szamotulskiego. Ta książka może zresetować Wasze postrzeganie naszych futbolistów i stworzyć je na nowo. Od Adama "człowieka demolki" Ledwonia po zawiniętego w dywan Radosława Majdana - były bramkarz m.in. Legii Warszawa pokazuje prawdziwą twarz ludzi futbolu, której kibice dotychczas nie znali.

"Szamo" - historia spisana piórem dziennikarza Krzysztofa Stanowskiego - nie jest typową opowieścią o karierze, jaka zaczęła się na pozbawionym trawie gdańskim boisku, zwanym "Saharą". To raczej zbiór piłkarskich anegdot o piłkarzach, trenerach i o momentami niesamowitych sytuacjach, jakie im się przytrafiały. "Szamo" opowiada więc o swoich kolegach i wrogach z boiska, o szkoleniowcach, których szanował, oraz o tych, którym potrafił wykrzyczeć obelgi prosto w twarz.

Były bramkarz porównuje współczesne jemu piłkarskie pokolenie, a także graczy, którzy obecnie są na początku swojej kariery. Opisuje więc: "przedstawicieli tzw. starej szkoły, facetów z krwi i kości, którzy są mi zdecydowanie bliżsi niż lalusie nowej ery. Miałem to szczęście, by załapać się na końcówkę pokolenia, które na zgrupowania zabierało grzałkę do wody, a nie PlayStation".

Zdaniem Szamotulskiego dzisiejsi piłkarze są mniej "zahartowani" i wychowywani w "cieplarnianych warunkach", przez co brakuje im charyzmy i zaciętości na boisku. "Prawdziwi idole rodzą się w błocie i kurzu" - uważa były bramkarz, który wyżej ceni doświadczenie zdobyte "z kluczem zawieszonym na szyi, gdzieś na osiedlowych klepiskach" niż profesjonalne wyszkolenie w szkółce piłkarskiej z prawdziwego zdarzenia. W jednym trzeba byłemu piłkarzowi przyznać rację - z pewnością kształtuje to charakter, jednak raczej nie podnosi umiejętności.

Szamotulski słusznie zauważa również, że dzisiaj młodzi piłkarze są zbyt przepłacani już na samym początku swojej kariery, przez co najzwyczajniej w świecie marnują talenty. Wspomina, że w swoim pierwszym sezonie w Legii wynajmował mieszkanie wspólnie z Marcinem Mięcielem i Igorem Koziołem, podczas gdy teraz młodzi piłkarze "czują się królami życia, ponieważ stać ich na fajny samochód, na kupno dwóch mieszkań i dobrego zegarka".

Były bramkarz w swojej książce stara się dowieść także, że polscy piłkarze nie są wcale mniej profesjonalni niż gracze na Zachodzie, nie piją więcej alkoholu i tak samo poważnie podchodzą do swoich obowiązków w klubie. Zaprzeczają temu jednak wszystkie anegdoty opisujące m.in., jak zawodnicy udawali, że tracą na wadze, jak unikali treningów i zgrupowań, a te zagraniczne traktowali niczym darmowe wycieczki z niekończącymi się libacjami.

"Ledek", czyli warczący "człowiek demolka"

O sile tej książki stanowią właśnie te historie - większości z nich Szamotulski był świadkiem, inne zasłyszał. Czytając je, ma się wrażenie, jakby dopiero teraz poznawało się prawdziwe oblicze piłkarzy, których tak doskonale znamy z boisk i wywiadów.

Najmocniej "wgniata w fotel" fragment o zmarłym tragicznie Adamie Ledwoniu, z którym Szamotulski grał w Austrii w dwóch klubach - Admirze Wacker Moedling i Sturmie Graz. Historie opisujące pomocnika, który na boisku łamał nosy przeciwnikom (m.in. Radosławowi Gilewiczowi), a poza nim siał wokół siebie spustoszenie, sprawiają, że czytelnik raz nie może powstrzymać się od śmiechu, a po chwili przeciera oczy ze zdumienia. Ciężko bowiem wyobrazić sobie niewysokiego zawodnika, który stojąc w tunelu prowadzącym na boisko, warczy na rywala. Był nim Andreas Ivanschitz, którego Ledwoń postanowił zdeprymować przed meczem i stojąc tak, że jego twarz była o centymetr od twarzy rywala, wydawał z siebie "ryk wściekłego lwa (...). Nie wiadomo przecież, czy ten szaleniec za chwilę naprawdę nie ugryzie".

Niesamowita jest również opowieść o czołowym wypadku samochodowym, który spowodował Ledwoń w Austrii, gdy pasażerami byli Szamotulski, Andrzej Czyżniewski oraz jeszcze jedna osoba. Czytając o tym, jak doszło do tego wypadku i jak wszyscy uciekli po nim w las, można się naprawdę zastanowić, czy warto korzystać z autostrad w kraju, gdzie grają polscy piłkarze.

Szczegółów jednak nie będę zdradzać, by nie psuć lektury, podobnie jak historii o "Adamie - urodzonym romantyku", który postanowił ugotować swojej żonie rosół z całej kury. Trzeba jednak przyznać, że tego typu opowieści raczej nie przeczytamy w wywiadach ani w reportażach opisujących życie naszych "stranieri".

Kto kogo pobił, a kogo zawinęli w dywan

Szamotulski zdradza tak dużo czasami kompromitujących dla innych piłkarzy historii, że można się zastanowić, jak zostanie to odebrane przez ludzi, których one dotyczą. Sam w końcu przyznaje, że to, co dzieje się w szatni i na boisku, powinno tam pozostać. Zdecydowana większość opisywanych przez niego piłkarzy jest jednak piłkarzami byłymi, więc widocznie "Szamo" uznał, że nie obowiązuje go już "tajemnica zawodowa". Wspomina więc, jak po awansie Legii do Ligi Mistrzów, wywalczonym w Goeteborgu, Jacek Zieliński wymierzył cios "fiksującemu" Grzegorzowi Lewandowskiemu, po czym do akcji wkroczył Krzysztof Ratajczyk, który "położył mu nogę na klatce piersiowej i docisnął.

- Jeśli wstaniesz, to Cię zabiję - powiedział (...)". O ile jeszcze po zawsze budzącym grozę Ratajczyku można by się tego spodziewać, to raczej mało osób przypuszczałoby, że znany ze stoickiego spokoju Zieliński potrafiłby pobić kolegę z drużyny. Ale taka właśnie jest ta książka. Dzięki niej poznajemy piłkarzy takimi, jakimi byli i są na co dzień, w relacjach z kolegami i trenerami, a nie tylko na boisku czy przed kamerą podczas wywiadu.

Anegdoty o piłkarzach można by opisywać bez końca, wspomnę jednak jeszcze tylko dwie, dotyczące bramkarzy - bardzo ciekawa jest sytuacja, która pokazuje, jak może wyglądać przedłużanie kontraktu w przypadku zawodnika, na którym bardzo zależy władzom klubu. Otóż Artur Boruc miał ponoć otrzymać od prezesa Celticu umowę, po czym usłyszeć: "Wpisz, ile chcesz". Nasz reprezentacyjny golkiper postanowił więc "zaszaleć" i wpisał 25 tysięcy funtów tygodniowo, co szef zaakceptował. Mimo że Boruc dostał podwyżkę wysokości 21 tys., to "chodził jeszcze kilka dni i kręcił nosem:

- Chyba mogłem wpisać więcej".

Bardziej nieprawdopodobna jest jednak opowieść o Radosławie Majdanie. Sam "Szamo" zastrzega jednak, że usłyszał ją od prezesa izraelskiego klubu FC Ashdod, w którym grał, i nie jest w stanie potwierdzić jej wiarygodności. Były bramkarz m.in. Pogoni Szczecin miał bowiem odejść z klubu w trybie natychmiastowym, a powodem było jego zainteresowanie dziewczyną lokalnego gangstera. Jego podwładni porwali ponoć Majdana, zawinęli w dywan i wywieźli za miasto. Tam mieli wyrzucić go koło drogi i zadzwonić do prezesa z informacją: "Wasz bramkarz ma czterdzieści osiem godzin na opuszczenie Izraela, w przeciwnym razie go zabijemy. A teraz leży dokładnie tu i tu".

"Szamo" mógł zajść wyżej, ale... te "żółte papiery"

O sobie Szamotulski opowiada mniej, jakby nie chcąc się chwalić tym, jak często zmieniał kluby, m.in. z powodu konfliktów z trenerami lub prezesami. Stefanowi Majewskiemu w Amice potrafił np. wykrzyczeć w twarz, że cała drużyna go nie szanuje i nienawidzi, a prezesowi tego samego klubu kazał "wyp... z szatni". Były jednak i w karierze bramkarza momenty chwały, jak np. wtedy, gdy po bardzo udanym debiucie w Dundee przeciwko Barcelonie koszulkami chciał się z nim wymienić Thierry Henry. "Szamo" jednak odmówił, posyłając gwieździe Barcelony zdawkowe: "No, thanks". A dlaczego? Tego dowiecie się z książki, podobnie jak tego, co sprawiło, że wychowanek Lechii Gdańsk nie trafił do Milanu, Rangersów i Borussii Dortmund.

Uznawany swego czasu za jeden z największych talentów bramkarskich w Polsce Szamotulski mógł zrobić większą karierę, jednak jak sam przyznaje - nie żałuje tego, że czasami podejmował złe decyzje i sam "prosił się o kłopoty". Bramkarz z wygoloną "eLką" na tyle głowy miał wielki talent i z pewnością papiery na granie w czołowych klubach, nie tylko w naszym kraju. Kibice w Polsce najbardziej pamiętają go jednak z czasów gry w Legii Warszawa, z którą zdobył jedynie Puchar i Superpuchar Polski. Aż ciężko uwierzyć, ale są to jedyne trofea zdobyte przez Szamotulskiego w całej piłkarskiej karierze! W kadrze zagrał trzynaście spotkań, w tym dwa w meczach o punkty - z Mołdawią i Gruzją.

"Szamo" przyznaje jednak, że nie szkoda mu kariery, podczas której mógł osiągnąć znacznie więcej. Wartością są dla niego ludzie, których poznał podczas wędrówki po kilkunastu klubach. Do dziś, mimo że był "traktowany w Legii jak człowiek z żółtymi papierami", czuje się ceniony przez kolegów i kibiców. "I pozostałem takim człowiekiem, jakim byłem zawsze. Gdybym się kiedyś uginał, to dzisiaj chodziłbym cały pokrzywiony. Może byłem niepokorny, głupi i nieodpowiedzialny, ale przynajmniej nikogo nie udawałem...".

Czy Twoim zdaniem Szamotulski miał potencjał, by sprawdzić się w takich klubach jak Milan, Rangers, czy Borussia?
Więcej o:
Copyright © Agora SA