Kibol się bawi. Na cudzy koszt

Na polskich stadionach wciąż łamane jest prawo. Bronić go usiłują wojewodowie i policja. Kluby albo bezprawia zwalczać nie umieją, albo nie chcą, albo są w starciu ze zdeterminowanymi chuliganami za słabe.

W Krakowie na meczu z Lechem Poznań kibole Wisły odpalili kilkadziesiąt zabronionych prawem rac i petard hukowych, rzucali na boisko serpentyny, przez co sędzia dwa razy przerwał spotkanie, na płocie wywiesili transparent z napisem: "Nie ma na to leku, finał będzie w grobie, wszyscy cierpicie na galeofobie" [galeofobia to strach przed rekinami, a bojówka Wisły to "Sharks", czyli rekiny]. Do tego chełpili się zamordowaniem związanego z Cracovią Tomasza C., ps. "Człowiek": "Tak się bawią ludzie, kiedy Wisła gra, człowiek się nie bawi, leży w grobie sam" - skandował sektor kiboli Wisły.

Na meczu Ligi Europejskiej z Ried kibole Legii wywiesili krzyż celtycki oznaczający supremację białej rasy.

Na spotkaniu z Lechem w Poznaniu kibole z Warszawy powiesili płachtę: "Marek "Hanior" Hanna to frajer zdechniesz k... j... !!!" (wg "Wprost" "Hanior" to świadek koronny obciążający m.in. Piotra S., "Starucha", nieformalnego przywódcę kiboli Legii). Powiesili, choć nie powinno ich w Poznaniu być, bo Legia nie organizowała wyjazdu na mecz. Kupili bilety jako kibice Lecha, poznański klub usadził ich w sektorze gości, którzy - oficjalnie - nie przyjechali.

Na meczu derbowym z Zagłębiem Lubin kibole Śląska śpiewali m.in. "Ch... ma w gębie, ta stara k... Zagłębie", goście odpowiadali "Cała Polska j... Śląska". Obie strony odpaliły race, kibole z Lubina rzucali też petardy hukowe.

Po spotkaniu w Białymstoku nigeryjski piłkarz Jagiellonii Ugo Ukah został opluty i zwyzywany przez kiboli w szalikach swojego klubu. To tylko wydarzenia z tego sezonu.

Kibole, czyli

łamiący na stadionach prawo oraz wyznający ideologię nakazującą nienawidzić wszystkich poza współwyznawcami, nie wyobrażają sobie meczu bez wulgarności i agresji, wciąż mają się dobrze. W 2009 r., gdy uchwalono nową ustawę o bezpieczeństwie imprez masowych, Adam Rapacki, wiceminister spraw wewnętrznych, mówił "Gazecie": "Nowe prawo ma służyć prawdziwym kibicom. Chcemy wprowadzić na trybuny rodziny, a wyrzucić z nich bandytów".

Pomóc miały nowe stadiony i dokładniejszy monitoring. Nic z tego. Kibole wciąż łamią przepisy ustawy oraz stadionowe regulaminy. I coraz więcej kosztują kluby. W tym sezonie Legia była karana po każdym z sześciu meczów Ligi Europejskiej, w sumie grzywny kosztowały ją aż 198 tys. euro. Jak na klub, który latem nie miał 150 tys. euro na transfer Władimira Dwaliszwilego z Polonii, to gigantyczne obciążenie.

W Wiśle również ostatnio się nie przelewa, a w poprzednim sezonie tylko za mecze w LE zapłaciła ok. 130 tys. euro kar. - Na sektorze, gdzie najczęściej dochodzi do łamania prawa, dużo nie zarabiamy, bo bilety są tam jednymi z najtańszych. Po podliczeniu wszystkich kar interes staje się mało opłacalny - usłyszeliśmy w krakowskim klubie.

Śląsk zapłaci 600 tys. zł za zainstalowanie na trybunach czterech ścian ze zbrojonego szkła oraz metalowych płotów na otaczającej obiekt esplanadzie. Ogrodzenia od wiosny podzielą stadion na cztery mniejsze części i uniemożliwią przemieszczanie się między trybunami. W lipcu, gdy wrocławianie grali w eliminacjach Ligi Mistrzów z Budućnostią Podgorica, kibole Śląska chcieli dostać się do sektora Czarnogórców i zamaskowani biegali po stadionie, przechodząc także przez miejsca VIP. Z ich zatrzymaniem nie radzili sobie ani stewardzi, ani ochroniarze, którzy używali gazu łzawiącego. Sytuację uratowała dopiero policja. Po spotkaniu tylko pięciu kiboli dostało zakaz stadionowy.

Bezrobotny w audi q7

- Od dawna powtarzaliśmy, że bez współpracy policji, wojewodów, klubów, PZPN i Ekstraklasy problemu rozwiązać się nie da - mówi Mirosław Starczewski, delegat PZPN i wiceprzewodniczący Komisji Bezpieczeństwa na Obiektach Piłkarskich. - Od dwóch lat, po finale Pucharu Polski w Bydgoszczy, na którym kibole Lecha i Legii wbiegli na boisko, komendant stołeczny regularnie spotyka się z przedstawicielami związku, mazowieckich klubów i wojewody. Dzielimy się informacjami, wiemy, na które mecze trzeba wyjątkowo uważać. Ostatnio na konferencji w Kielcach komendant główny nakazał, by takie spotkania odbywały się w każdym województwie. Widać większe zaangażowanie w walkę w chuligaństwem. Oczywiście problemu nie da się rozwiązać w kilka miesięcy, ale nie wierzę, byśmy wrócili do stanu sprzed kilku lat, gdy mało kto się nim przejmował.

Mariusz Sokołowski, rzecznik prasowy komendanta głównego: - Jeszcze niedawno powiedziałbym, że większe zaangażowanie to tylko fasada. Dziś widzę, że wszystkim zależy na rozwiązaniu problemu.

Czy przez lata nie brakowało determinacji także policji?

- Po wejściu w życie nowej ustawy ze zbyt dużą ufnością podchodziliśmy do deklaracji organizacji kibiców i klubów. Dziś otwarcie mówimy, że to my jesteśmy od pilnowania, aby prawo na stadionie było respektowane - mówi Sokołowski. Według niego koszty policji związane z meczami piłkarskimi wynoszą ok. 30 mln zł.

W województwach, gdzie w walkę o bezpieczeństwo na stadionach zaangażowały się policja i wojewodowie,

sytuacja daleka jest jednak od normalności.

Prezes Legii Piotr Zygo opowiadał niedawno, że w sprawie kiboli "komendant stołeczny i wojewoda mazowiecki na ławie oskarżonych posadzili klub". - Według wojewody ja jestem szefem kiboli Legii, na spotkaniu ze stowarzyszeniem kibiców powiedział, że stoję z nimi w jednym szeregu - mówił Zygo. Wojewoda Jacek Kozłowski odparł, że "nie będzie polemizował i wdawał się w pyskówkę", i stwierdził, że w Legii jego partnerem jest nie Zygo, ale szef Rady Nadzorczej Wojciech Kostrzewa.

Konflikt zaczął się w lipcu, gdy na wniosek policji urząd miasta zdecydował, że w rundzie jesiennej wszystkie spotkania na stadionie Legii będą meczami podwyższonego ryzyka. Oznacza to, że klub musi wynająć dwa razy więcej ochroniarzy niż zwykle. Na trybunie północnej, "żylecie", wciąż jednak łamano prawo, więc w sierpniu policja wnioskowała o jej zamknięcie na rundę jesienną. Kozłowski trybuny nie zamknął, ale ostrzegł, że zrobi to po kolejnych wybrykach.

- Żądał, by wszyscy siedzieli na swoich krzesełkach, a przy przejściach stali pracownicy ochrony. Na żadnym stadionie nie jest tak, by przy każdych schodkach stali ochroniarze, bo to zachowanie prowokacyjne. Przed derbami z Polonią zgodziliśmy się na wszystkie żądania wojewody. Inaczej ten mecz by się nie odbył - mówi Zygo. Na derbach kibole spalili krzesełka, zdewastowali toalety i stoczyli bójkę z ochroniarzami. Klub oszacował straty na 200 tys. zł.

Władze Wisły spotkały się z policją po meczu z Lechem. Obie strony wzajemnie obrzucały się winą za zachowanie kiboli. Nieoficjalnie wiadomo, że funkcjonariusze twierdzili, że kibice są częścią klubu, więc to on ma nad nimi panować. Przedstawiciele Wisły podkreślali, że nie mają do tego środków, i żądali pomocy policji.

Sprawa skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy na portalu Interia.pl anonimowy funkcjonariusz podkreślał, że Wisła oddała chuliganom sektor za bramką, a kilkadziesiąt osób z klubowymi identyfikatorami bez problemu przemieszcza się po stadionie. Zarząd klubu zaprzeczył.

Łatwych rozmów nie było też z Jerzym Millerem. Wojewoda małopolski do przedstawicieli Wisły zadzwonił już w trakcie spotkania z Lechem i ogłosił, że zamyka sektor C (to tam część widzów stanowią kibole). Na spotkaniu z klubem i policją chciał, by osoby odpowiedzialne za zamieszki w ogóle nie weszły na stadion, ale bez wskazania winnych było to niemożliwe (policja dopiero analizowała nagrania z monitoringu). Klub mógłby zakazać wejścia na stadion wszystkim, którzy siedzieli na sektorze, ale byłoby to niesprawiedliwe i mogłoby się skończyć w sądzie. W tej sytuacji ludzie przenieśli się na przeciwległy sektor. Kary tak naprawdę więc nie było.

Wisła dostosowała się jednak do sugestii wojewody i wprowadziła do regulaminu stadionowego zakaz wnoszenia sektorówek. Dzięki temu łatwiejsza będzie identyfikacja kiboli. - Widać, że klub chce się postawić chuliganom i jest coraz bardziej chętny do współpracy z nami. Wchodzimy na dobrą drogę, by wspólnie radzić sobie z problemem - usłyszeliśmy w krakowskiej komendzie.

W Poznaniu już w październiku prokurator rejonowy Piotr Herman sugerował policji i Lechowi, by na mecze zakazano wnoszenia sektorówek. - Klub odpowiedział, że zwróci uwagę służbom odpowiedzialnym za ochronę - mówi prokurator. - Dlaczego wysłaliśmy takie pismo? Był taki czas, że co tydzień na biurku miałem sprawę związaną ze złamaniem art. 59 ustawy, czyli z odpalaniem środków pirotechnicznych. Często było tak, że odpalający pod sektorówkami ubierali się w coś na kształt kombinezonu - strój w jednym kolorze, zakrywający głowę, twarz, nawet plastrami zaklejali buty, by na monitoringu nie dało się odczytać nazwy firmy. Potem pod flagą znów się przebierali i właściwie sprawcy byli nie do wykrycia - mówi Herman.

Na jego biurko trafią

kolejne sprawy za pirotechnikę

Na piątkowym meczu ze Śląskiem kibole z Poznania odpalili dziesiątki rac, mecz przerwano, bo dym pokrył całe boisko, bramkarz Krzysztof Kotorowski musiał zakrywać usta i nos. - Wojewoda Piotr Florek bardzo negatywnie ocenia to, co działo się na trybunach. We wtorek zapadną decyzje, czy zamknąć stadion lub jego część - mówi rzecznik wojewody wielkopolskiego Tomasz Stube.

Nawet większe zaangażowanie policji, klubów i wojewody to jednak za mało, by pozbyć się bandytów ze stadionów. - Na spotkaniu w Kielcach działacze Legii argumentowali, że w rundzie jesiennej wydali już prawie 100 zakazów klubowych. W tym czasie sądy wydały 87 zakazów w całym kraju. Nie może być tak, że po derbach Warszawy zatrzymani chuligani są dowożeni do sądu 24-godzinnego, tam twierdzą, że cierpią na chorobę psychiczną, a sędzia nie chce przeprowadzić postępowania. Jest pomysł, by w sądach dyżurował lekarz, by wyeliminować takie wypadki - mówi Starczewski.

Opowiada o kibolu Dolcanu Ząbki, który po meczu z Flotą w Świnoujściu został ukarany sądowym zakazem stadionowym, ale tylko na mecze w Świnoujściu. Wspomina kibola Cracovii, który wszedł na stadion Korony Kielce, choć sąd ukarał go zakazem stadionowym. Ale tylko na mecze hokeja. - Znam problem niskich i niemądrych kar. Był przypadek chuligana stadionowego, który jeździł audi q7, ale przed sądem twierdził, że nie pracuje. Gdy usłyszał, że dostaje 1 tys. zł grzywny, zaśmiał się sędziemu w twarz. Kara musi być dotkliwa, inaczej nie ma sensu. Dlatego komendant główny spotka się z Krajową Radą Sądownictwa. Niepokoi nas zachowanie sądów, one też muszą się zaangażować, by wyeliminować problem chuligaństwa stadionowego - mówi Sokołowski.

Ekstraklasa protestów

Kibole są dziś na stadionach mniejszością, wojewodowie nie zamykają całych obiektów, tylko pojedyncze trybuny. Kozłowski, powołując się na analizy policji, twierdził na początku października, że na "żylecie" prawo łamie maksimum 800 osób. Gdy ją zamknął, a stowarzyszenie kibiców Legii ogłosiło bojkot meczów w Warszawie, z karnetów zrezygnowało kilkadziesiąt osób. Przed sezonem sprzedano ich ok. 7,5 tys.

Protestu nie zakończyło otwarcie "żylety", bo mecze bojkotują nie tylko ci, którzy łamią prawo. Od derbów spotkania Legii w Warszawie ogląda średnio 11,2 tys. widzów, wcześniej było ich średnio 19 tys.

W Krakowie protest zaczął się od szydzenia z własnych zawodników na meczu ze Śląskiem, potem stowarzyszenie kibiców Wisły nawoływało do oglądania meczu z Górnikiem na telebimie, na znajdujących się obok stadionu obiektach TS Wisła (ten klub prowadzi wszystkie sekcje Wisły oprócz piłki nożnej). Na stadionie spotkanie zobaczyło tylko 7 tys. kibiców Wisły. Średnia w tym sezonie to 16 tys.

W tym sezonie protesty odbywały albo odbywają się także na stadionach Jagiellonii, Pogoni Szczecin, Widzewa i Podbeskidzia.

- Na miejscu klubów przeczekałbym ten moment. Cel jest jeden, by wszyscy na stadionie respektowali prawo - mówi Sokołowski. - Czasami jednak mam wrażenie, że niektóre myślą, że służby zmobilizowały się chwilowo, a po kilku miesiącach wszystko wróci do normy. Ale to wyjątki, o których nie chcę mówić.

Listopadowe spotkanie walczącej o powrót do ekstraklasy Cracovii z Sandecją Nowy Sącz przerwano z powodu rac. Kibole gospodarzy na płocie wywiesili flagę: "Witaj Darku w naszym garnku" [Darek to imię "Dziekana", wiślaka zamordowanego przez kiboli Cracovii].

Zarząd Cracovii na takie zachowanie się nie oburzył. - Nie wolno takich rzeczy robić. Nie chcemy jednak wyruszać na wojnę z kibicami, bo relacje z nimi są bardzo dobre. Mamy superfrekwencję. Nie zamierzamy podejmować żadnych środków poza nakazanymi przez władze - uciął prezes Janusz Filipiak.

Bogusław Biszof, prezes Ekstraklasy SA dla Sport.pl:

Od kilku miesięcy toczy się debata o zmianach w prawie i legalizacji pirotechniki na stadionach oraz stworzenia trybun z miejscami stojącymi. Po piątkowych wydarzeniach w Poznaniu musimy stanowczo podkreślić, że nie będziemy godzić się na zachowania, które doprowadzają do przerywania meczów. Uniemożliwiają one grę zawodnikom, a tysiącom kibiców na stadionie i setkom tysięcy przed telewizorami śledzenie widowiska. Naszym priorytetem jest zapewnienie komfortu i bezpieczeństwa widzom i zawodnikom. Takie incydenty pokazują, że należy sobie zadać pytanie, czy jesteśmy gotowi na jakąkolwiek liberalizację prawa.

Ekstraklasa SA wspólnie z Komendą Główną Policji stoi za projektem zmierzającym do częstszych kontaktów i współpracy klubów z administracją publiczną i policją na poziomie lokalnym. Zaczęliśmy od doprowadzenia do sytuacji, że te same przepisy prawa będą tak samo interpretowane w każdym miejscu w Polsce. Dlaczego o tym mówimy? Bo przed sezonem okazało się, że w jednym miejscu wszystkie mecze zostały z góry zakwalifikowane jako imprezy podwyższonego ryzyka, a w innym - żaden. Trzeba ujednolicić przepisy. Przedstawiciele klubów pracują na treścią jednolitego regulaminu imprezy masowej. Chcielibyśmy, aby obowiązywał on na wszystkich stadionach Ligi Zawodowej od rundy wiosennej.

Osoby, które chcą łamać prawo powszechne czy regulaminy, są świadome, że spotka je kara. Sposobem na eliminację takich zachowań jest jej nieuchronność. Zauważamy zmianę filozofii w Komisji Ligi, która nakłada zakazy wyjazdowe na zorganizowane grupy kibiców nawet za incydenty wywołane na własnym stadionie. Środek ciężkości został przesunięty w kierunku nie karania organizatorów za postępowanie kibiców, ale pociągania do odpowiedzialności rzeczywistych winnych incydentów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.