Ekstraklasa. Liga zakończona, problemy zostały

To był niezwykły sezon Ekstraklasy. Na poziomie emocji chyba najlepszy od 15 lat, kiedy o mistrzostwie rozstrzygnął mecz Legia - Widzew (2:3), wspominany przez kibiców do dziś. Tak zaciętej ligi nie mieliśmy jednak od dziesięcioleci - z nieustającymi zawirowaniami faworytów, zawodem najbogatszych i błyskiem solidności biednych oraz aż pięcioma kandydatami do mistrzostwa na dwie kolejki przed końcem.

Zero kontrowersji, żartów i luzu? To nie Facebook/Sportpl ?

Nawet dla największych wygranych meta tych rozgrywek nie oznacza spokojnego planowania przyszłości. Od mistrza do spadkowiczów - wszyscy co do jednego zmierzą się z największymi od lat problemami, okrajaniem budżetu, redukowaniem kadry i cierpieniem za własne, nietrafione decyzje.

Sielanki nie zazna nawet mistrz. We Wrocławiu lada moment znów zetrą się dwie właścicielskie racje - polityczna i biznesowa. Z jednej strony politycy, którzy po kolejnym sukcesie marzą nawet o Lidze Mistrzów i gotowi są z miejskiej kasy rzucić kolejnymi milionami, by klub oddłużyć (zaległe premie), a później wzmocnić. Z drugiej - zimna kalkulacja Zygmunta Solorza, który w futbol chce się wciąż bawić, ale dopiero po zrealizowaniu innych zobowiązań. Skoro oszczędza na Polsacie i Polkomtelu, nie zamierza hojnie sypać z sakiewki na futbol, zwłaszcza że w tym biznesie zminimalizować ryzyko chyba najtrudniej.

Mgliste perspektywy mimo wyniku ponad oczekiwania mają w Chorzowie. Jest co prawda nowy sponsor (Węglokoks), ale nie na tyle zauroczony wizją europejskich pucharów, by wyłożyć solidny grosz na poważne wzmocnienia. A wśród drużyn z czołówki chorzowianie potrzebują ich najbardziej, bo kadrę mają najwęższą ze wszystkich. Przez cały sezon trener Waldemar Fornalik skorzystał z zaledwie 23 piłkarzy. Dodatkowo zespół mogą jeszcze solidnie przetrzebić transfery.

Na razie Ruch nie ma też stadionu godnego europejskich salonów, a szkoleniowiec - mimo że przedłużył kontrakt - wciąż jest pożądany przez bogatszą i gotową wypłacić odszkodowanie za zerwanie umowy konkurencję.

Lech w tej gromadce jest w najlepszej sytuacji, bo wywalczone rzutem na taśmę puchary - jak przed dwoma laty - mogą uratować mu budżet. Szefom klubu zostanie jeszcze niewielkie sprzątanie szatni, ale to i tak nic w porównaniu z gorącym kartoflem w rękach, jaki trzyma właściciel Legii Mariusz Walter.

Jego klub bez mistrzostwa Polski nie jest już atrakcyjnym towarem dla nowego inwestora, a wizja odzyskania zainwestowanych pieniędzy poprzez zyski z Ligi Mistrzów oddaliła się bezpowrotnie. Dodatkowo ponad milionową roczną pensją obciąża budżet trener, z którym współpracownicy Waltera bezwarunkowo - a teraz można dodać, że bezmyślnie - przedłużyli kontrakt na długo przed finałem rozgrywek.

Dopóki Maciej Skorża sam nie zrezygnuje, będzie największym problemem Legii, która albo zostanie jesienią ze szkoleniowcem bez autorytetu (Skorża tracił go u większości piłkarzy i kibiców z kolejki na kolejkę), albo zafunduje sobie kolejną finansową dziurę.

Niepokojące - jak zwykle w przypadku Legii - są gigantyczne kary za rozróby na trybunach. Co więcej, w ubiegłym tygodniu doszło do kolejnego bezprecedensowego wydarzenia z udziałem kiboli, którzy czekali pod Warszawą na wracających nocą po klęsce w Gdańsku piłkarzy i ich trenera. Ponoć doszło do scen jak z gangsterskich filmów - z zajeżdżaniem drugi autokarowi, bluzgami i groźbami.

Niemały zgryz ma też właściciel innego stołecznego klubu Józef Wojciechowski. Ogłosił rozstanie z Polonią i futbolem w ogóle, ale najpierw musi znaleźć chętnego, który biznes z Konwiktorskiej od niego przejmie. Na razie nikt się nie kwapi.

W niedzielę zakończyliśmy sezon 2011/2012. Od tego momentu czas myśleć o kolejnym, być może najtrudniejszym w ostatnich latach.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.