Michał Globisz: Nawet kura pierdnie raz w roku

- Polski piłkarz jest minimalistą i leniem. Nie zdaje sobie sprawy, że gdyby trochę nad sobą popracował, mógłby mieć nie 20 tys. zł miesięcznie, ale 200. Na Zachodzie piłkarz startuje z innego pułapu. Wie, że trzeba zapierd..., by osiągnąć sukces i wielkie pieniądze - mówi Michał Globisz, trener reprezentacji, która dziesięć lat temu zdobyła mistrzostwo Europy do lat 18.

Łukasz Pałucha, Maciej Korolczuk: Dlaczego o większości mistrzów Europy z 2001 roku słuch już zaginął?

Michał Globisz: Przyczyna jest prosta - zdobyliśmy złoto nie dlatego, że mieliśmy jedenastu niesamowicie utalentowanych Messich, tylko drużynę z charakterem, dobrze przygotowaną pod względem fizycznym, która nawet grając w dziesiątkę, potrafiła strzelić dwa gole i wygrać. Chłopcy rozumieli się na boisku, bo na zgrupowania przez dwa, trzy lata przyjeżdżali w tym samym składzie piłkarzy dobrych, ale nie wybitnych.

Skąd ich pan wziął?

- Byłem trenerem tego rocznika w Lechii Gdańsk, a mój asystent Mirosław Dawidowski - w ŁKS. Mieliśmy świetne rozeznanie kto, gdzie i jak gra. Na starcie mieliśmy więc przewagę nad resztą trenerów, bo znaliśmy "materiał", z którym przyszło nam pracować. Niektórzy piłkarze z mistrzowskiego składu byli z nami od pierwszego powołania! Wybraliśmy najlepszych, bo czy są piłkarze z rocznika 1982, którzy zrobili karierę, a nie byli u nas w kadrze?

Zanim pojechaliście na zwycięski turniej do Finlandii, w decydujących meczach pokonaliście Anglików. Ich trener Martin Hunter mówił wtedy, że wyniki w piłce młodzieżowej nie są najważniejsze, bo liczyć się będzie to, ilu piłkarzy przebije się wśród seniorów. Z jego drużyny w reprezentacji zaistniał tylko Jermaine Defoe, Jermaine Jenas i Jermaine Pennant są solidnymi ligowcami. I tyle.

- Andrzej Zamilski, który w 1993 r. zdobył mistrzostwo Europy do lat 16, w finale pokonał 1:0 Włochów, z których karierę zrobił tylko Gianluigi Buffon, reszta przepadła [w kadrze był jeszcze Francesco Totti]. Nie ma reguły, że z mistrzowskiej drużyny karierę zrobi siedmiu czy dziewięciu.

Z pańskiej kadry w wielkim klubie i wielkiej lidze występuje tylko Tomasz Kuszczak. Pozostali albo ugrzęźli w ekstraklasie, albo przepadli w I lidze.

- Mam tu listę zawodników, z którymi zdobyłem wicemistrza w 1999 i mistrza Europy w 2001 r. Policzmy, ilu z nich zagrało w pierwszej reprezentacji, nieważne, w jakim wymiarze. Łobodziński - raz, Madej - dwa, Mierzejewski - trzy, Matusiak - cztery, Kuszczak - pięć, Mila - sześć, Brożek - siedem, Kaźmierczak - osiem, Grzelak - dziewięć. Dziewięciu w seniorskiej kadrze zagrało. Ale wszyscy wiemy, jaką kadrę mamy...

Po kim spodziewał się pan więcej?

- Wydawało mi się, że Nawotczyński, który został najlepszym strzelcem turnieju, na wiele lat zostanie solidnym piłkarzem, na którym oprze się gra reprezentacji. Miał wszystko: talent, charyzmę, warunki fizyczne, grę głową. Dużo obiecywałem sobie też po Zawadzkim, który był najlepszy technicznie. W rozwoju zabrakło mu szybkości. Nie miał "odejścia", typowej piłkarskiej szybkości.

Mistrzowie Europy zawiedli pana oczekiwania?

Cała Polska buduje stadiony. Nie tylko Euro 2012

 

- Jest tak jak się spodziewałem, bo - powtórzę - to był sukces drużynowy. Nie było piłkarzy, o których z góry można było wówczas powiedzieć: "On na pewno zrobi karierę". Pachelski miał poważne problemy z nerkami, Rogalski - wspaniały chłopak - przegrał z kontuzjami. Oczywiście część z nich rozmieniła karierę na drobne. Taki Grzelak, grając w Orle Łódź, nie miał na obiad, a kiedy nagle dostał pierwszy kontrakt, stać go było na wszystko. Dziewuchę do restauracji zabrać, kupić samochód, pokus było wiele. Polski piłkarz zadowala się pierwszym lepszym kontraktem. Jest minimalistą i leniem. Nie zdaje sobie sprawy, że gdyby trochę nad sobą popracował, mógłby mieć nie 20 tys. zł miesięcznie, ale 200. Na Zachodzie zawodnik startuje z innego pułapu. Wie, że trzeba zapierd..., by osiągnąć sukces i - co za tym idzie - wielkie pieniądze.

A pan jako trener nie miał na nich wpływu? Nie próbował wstrząsnąć, gdy widział, że odbija woda sodowa?

- Kiedy ich prowadziłem, wszystko było jeszcze przed nimi. Trzeba ich kontrolować na co dzień, a to rola trenerów w klubach. Oni powinni się za nich wziąć, przekonać, że talent obliguje do jeszcze większej pracy. Poza tym piłkarze sami powinni tego chcieć. Problem zaczyna się po skończeniu wieku juniora. Jeśli nie ma komunikacji między trenerem, który oddaje piłkarza, a trenerem, który go przejmuje, sukcesu nie będzie. Trener w dorosłej piłce musi powiedzieć piłkarzowi, że dopiero teraz zaczynają się prawdziwe problemy. Musisz być przygotowany na to, że czasem oszuka cię sędzia, że kibic cię zwyzywa, dziewczyna się pojawi, kumple wyciągną na piwsko, będziesz sam mieszkać w pokoju etc. Jeśli się temu poddasz - zginiesz.

Z pozostałych zawodników nikt nie miał szans?

- O niektórych od razu wiadomo było, że będą tylko przeciętni. Weźmy Sieranta. Człowiek skała, potrzebny w tamtej drużynie. Silny, czyścił pole, nie bał się nikogo. Z jedenastoma grzecznymi chłopaczkami sukcesu by nie było. Pamiętam ich spojrzenie z tunelu przed wyjściem na boisko, kiedy obok stały mikrusy z Hiszpanii. Nasi dryblasy, każdy ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Mieli mentalną przewagę jeszcze przed meczem. Z Sieranta czy Napierały więcej by się nie wycisnęło. Ale z Mili, Grzelaka i Łobodzińskiego - już tak.

Dlaczego nie możemy się doczekać powtórki takiego wyniku?

- Już sam awans do turnieju finałowego będzie wielkim osiągnięciem. Oby to się stało za mojego życia. Dystans między Hiszpanami czy innymi czołowymi drużynami kontynentu a polską młodzieżą jest duży, ale od kilku lat nie zwiększa się. Problem w tym, że federacje, które do tej pory były daleko za nami, już są na naszym poziomie, a nawet nam uciekły. Czasy, kiedy z Estonią wygrywaliśmy 11:0, dawno minęły. W przeszłości, gdy chcieliśmy nastrzelać bramek, graliśmy z Cypryjczykami. Dziś to oni nam strzelają.

Co zrobili przez ostatnią dekadę czego nie zrobiliśmy my?

- Postawili na systemowe szkolenie. Dwa lata temu przegraliśmy w eliminacjach mistrzostw Europy z Azerbejdżanem, gdzie wszystkie reprezentacje - od najmłodszych po seniorską - prowadzą niemieccy trenerzy. Sprawnościowo i technicznie już wcześniej bili naszych o głowę. A kiedy dostali niemieckiego trenera, który nauczył ich dyscypliny taktycznej, to "jechali" ze wszystkimi jak Barcelona.

Ale dziesięć lat temu Polak też potrafił.

Grosicki inne polskie hat-tricki

 

- To był wypadek przy pracy. Gdybyśmy wygrywali co pewien czas jak Hiszpanie, można by mówić o ciągłości. Na 90-lecie związku zrobiliśmy podsumowanie i wyszły nam w sumie dwa złote medale. Jeden na 45 lat! O czym więc tu mówimy?! Nawet kurze zdarzy się pierdnąć raz w roku... Ale nie chcę też umniejszać tamtego sukcesu. Przecież dwa lata wcześniej ta sama drużyna zdobyła srebrny medal.

To znaczy, że nie mamy talentów czy nie potrafimy ich wykorzystać?

- Zdolni piłkarze są, ale nie umiemy ich poprowadzić. Podam przykład. Kiedy gramy międzypaństwowy mecz juniorów, a rywale zastosują pressing, nasi piłkarze wpadają w popłoch i wybijają piłkę na oślep. A gdzie on ma się tego nauczyć, jeśli w rozgrywkach wojewódzkich są dwa silne kluby, np. na Wybrzeżu Lechia Gdańsk i Arka Gdynia. Czyli to są dwa mecze w sezonie! Resztę wygrywają po 10:0, bo rywale są tak słabi, że sami oddają im piłkę. Potem taki piłkarz jedzie na kadrę i nie potrafi wymienić pod presją dwóch podań.

Ma pan na to jakiś pomysł?

- Wystarczyłoby utworzyć cztery makroregiony, w których spotykałyby się po cztery zespoły z czterech województw. Wychodzą cztery ligi po 16 zespołów i cały czas grają silni z silnymi. Widziałem młodzieżowców Bałtyku Gdynia, którzy z przewagą sześciu czy siedmiu punktów nad drugą drużyną wygrali ligę. W meczu z rówieśnikami z Legii przegrali 0:6! To jaki poziom prezentują drużyny, z którymi tak zdecydowanie Bałtyk wygrał? Nawet pół zawodnika tam nie widziałem. Kopacze!

Czyja to wina?

- Trenerów, ale i ludzi, którzy są nad nimi. Kiedy pracowałem w Lechii, w każdy poniedziałek spotykaliśmy się ze wszystkimi trenerami i omawialiśmy pracę całego tygodnia. Kiedy pytałem trenera X, co u niego w drużynie, ten zaczynał: "Wygraliśmy z...". A ja na to: "Stop! Nie interesują mnie wyniki. Daj mi nazwiska piłkarzy, którzy się wyróżnili". Następny: - Wygraliśmy z... A ja: Stop! Chcę nazwisk. I tak tydzień po tygodniu śledziliśmy postępy pojedynczych, podkreślam, pojedynczych piłkarzy, z którymi trzeba było prowadzić indywidualne zajęcia. Tylko w ten sposób można wychować prawdziwy talent. Główny cel szkolenia młodzieży jest taki, że przez pięć lat opiekujesz się grupą 25 osób, by było z tego dwóch, trzech piłkarzy. W klubie powinien być koordynator, który nakreśli system i powie: "Gówno obchodzą mnie wasze wyniki, pokażcie mi ludzi, których wychowacie, a ja z tego was rozliczę, sprawdzę, czy pracujecie z nimi więcej niż z pozostałymi". Ale najgorsze, że prezes klubu generalnie ma to w dupie. Zdaje sobie sprawę z tego, że jest tylko na jakiś czas i kiedy dojdzie do rozliczeń, jego w klubie już nie będzie. Dlatego woli kupić piłkarza.

A może w Polsce nie ma czasu ani pieniędzy na indywidualne podejście do piłkarza?

- Jak się chce, to można. Można przyjść 15 minut przed treningiem, zostać chwilę dłużej. W Lechii miałem Dariusza Wójtowicza i Jacka Grembockiego. Kazałem im z odległości 25 m podać sobie piłkę do nogi 50 razy - raz lewą, raz prawą. Mieli zdać raport, jak wykonają zadanie. Przychodzi jeden i mówi: "Czterdzieści dwa". A ja na to: z powrotem. I wracali ćwiczyć. Dziś tego nie ma. Przyjeżdża piłkarz na trening, pobiega godzinę, pod prysznic i do domu. Dziś piłkarze nie mają charakteru, nie mają zacięcia. Dlaczego pływacy czy muzycy zasuwają po kilka czy kilkanaście godzin dziennie? A polski piłkarz nie potrafi dośrodkować z rzutu rożnego! Rozumieją panowie? Ze stojącej piłki nie umie! Nie umie, bo nie trenuje. W latach 60. koszykarz Jurkiewicz po treningu zostawał w hali, gdzie miał swoją klepkę na parkiecie. I rzucał z niej z zamkniętymi oczami tysiące razy! Jak przychodził mecz, nie było na niego mocnych. Trafiał po kilkadziesiąt punktów.

Polski piłkarz skupia się na wszystkim innym, tylko nie na treningu. Idzie na łatwiznę, a potem musi walczyć nie tylko z przeciwnikiem, ale także z piłką, bo mu przeszkadza. Dlatego namawiam zawodników na wyjazd za granicę, oczywiście nie w wieku pięciu lat. Miałem w kadrze Janotę. W Polsce mijał rywali jak tyczki, wyjątkowy talent. Ale jak poszedł do Feyenoordu, okazało się, że takich Janotów było 200. Każdy pach, pach, pach, drybling. Ale mimo że się nie przebił, poznał profesjonalne podejście do piłki, nauczył się języka. I jak wróci do Polski, to nie jako przegrany. Będzie miał przewagę nad innymi piłkarzami. Dobrym przykładem jest powrót do Polski Kupisza i Mili. Tak na marginesie, na miejscu Smudy dałbym temu drugiemu jeszcze szansę w reprezentacji.

Praca trenera młodzieży w dzisiejszych czasach jest niewdzięczna?

- Oczywiście. Jedyna poprawa jest pod względem bazy. Dla trenera, który w Lechii przepracował 27 lat w piachu, błocie, śniegu i lodzie, to wielka różnica, kiedy mogę poprowadzić zajęcia na równej płycie. Ale kiedy dawniej ogłaszałem nabór do drużyny, przychodziły tabuny dzieciaków. A im brudniejszy i palec w nosie, tym lepszy. Przychodzili z Oruni, Nowego Portu, nie musiał być nawet superuzdolniony, ale miał charakter. A dziś na pierwszy trening przyjeżdżają z rozhisteryzowanymi rodzicami. Ubrani od stóp do głów w markowy sprzęt, ale nie potrafią zrobić przewrotu w przód! Do tego dookoła wrzeszczące babcia czy ciotka: "Kiwaj, nie kiwaj, podaj, nie podaj, strzelaj"! A trener stoi z boku wystraszony i osaczony przez ciągłe pretensje: "Dlaczego pan nie wstawia do składu mojego dziecka? Przecież płacę składkę"! Paranoja. A jak poklepiesz po plecach, chwaląc dzieciaka, że coś mu wyszło, zaraz przybiegnie matka i grozi sądem za molestowanie.

Ale czy mamy zdolnych trenerów?

- Mamy, ale źle opłacanych, którzy na dodatek muszą zapierniczać na kilku etatach. Nie wymaga się od nich tego, czego się powinno. Trener prowadzi cykl treningów, aby wygrać mecz w podrzędnym halowym turnieju, a nie wychować Franka czy Jasia. Jak Janek Urban przyjechał z Hiszpanii do Polski, to się złapał za głowę. Tam liczą się sprawność ogólna, koordynacja, technika. Czas na wyniki przyjdzie, na początku piłkarze mają się bawić, grać na małe bramki. U nas jest punktomania, a przez nią obciążenia, które zabijają. Zawodnik powinien grać 30-40 meczów w roku, a oni grają 80. Z tego biorą się przewlekłe kontuzje i taki Mirosław Szymkowiak zanim skończył trzydziestkę, był już wrakiem.

Gdzie trafili mistrzowie Europy z 2001 (jedenastka z finału z Czechami w 2001 r.)

BRAMKARZ

Paweł Kapsa - KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, Wisła Płock, Widzew Łódź, Lechia Gdańsk

PRAWA OBRONA

Adrian Napierała - ŁKS, Piotrcovia, Pogoń , Jagiellonia Białystok, GKS Katowice

ŚRODEK OBRONY

Paweł Golański - UKS SMS Łódź, ŁKS, Legia, Korona Kielce, Steaua Bukareszt

Sebastian Mila - Orlen Płock, Dyskobolia, Austria Wiedeń, Valerenga Oslo (Norwegia), ŁKS, Śląsk Wrocław

LEWA OBRONA

Robert Sierant - ŁKS, Kolejarz Stróże, Chojniczanka Chojnice, Olimpia Elbląg

PRAWA POMOC

Dariusz Zawadzki - Arka Gdynia, ŁKS, Proszowianka, Cracovia, Wisła Kraków, Tłoki Gorzyce, Kmita Zabierzów, Wisła Płock, Sandecja Nowy Sącz, Pogoń Szczecin, Kolejarz Stróże

ŚRODEK POMOCY

Łukasz Madej - Ruch Chorzów, Lech Poznań, Górnik Łęczna, ŁKS, Academica de Coimbra, Śląsk Wrocław

Łukasz Mierzejewski - Legia, ŁKS, Świt Nowy Dwór, Zagłębie Lubin, Widzew, Cracovia

LEWA POMOC

Rafał Grzelak - ŁKS, Ruch Chorzów, MSV Duisburg, Widzew, Piotrcovia, Lech, Pogoń, Boavista, Skoda Xanthi, Steaua

ATAK

Paweł Brożek - Wisła, ŁKS, GKS , Trabzonspor (Turcja)

Łukasz Nawotczyński - Wisła, Arka, Górnik Polkowice, GKS Katowice, Jagiellonia, Korona, Cracovia

Reprezentacja Polski zagra z Meksykiem na stadionie Legii, a nie na stadionie Lecha Poznań ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.