Rok upadku ustępujących mistrzów świata i dalszego opadania naszego futbolu

Piłka włoska spada z innych wysokości niż polska, ale przeżywała w mijającym roku to co my, tylko bardziej. Analogie są zdumiewające. Plany na wydźwignięcie się z zapaści - skrajnie odmienne

Sport.pl na Facebooku! Sprawdź nas ?

Zupełnie inaczej wygląda w obu krajach aktualna sytuacja finansowo-organizacyjna futbolu, zupełnie inaczej prognozy na jutro i pojutrze. Ale zanim spojrzymy w przyszłość, zajmijmy się nędzą czysto sportową, która obie ojczyzny Zbigniewa Bońka, rodzoną i przybraną, skazała na cierpienia rozciągnięte w czasie. Nędznie jest w reprezentacjach kraju seniorskich i juniorskich, europejskich pucharach i rozgrywkach ligowych, w rankingach drużyn narodowych i klubowych. Wszędzie z tej samej przyczyny - ogromnej pokoleniowej dziury. Włochy prawie nie mają piłkarzy klasy światowej urodzonych w latach 80., Polska urodzonych w latach 80. nie wychowała, oczywiście poza nielicznymi wyjątkami, piłkarzy solidnej klasy europejskiej.

Reprezentacje seniorów - klęska na klęsce

Włosi wyrżnęli o dno na mundialu. Po 1966 roku, w którym Pelemu i reszcie Brazylijczyków przeciwnicy postanowili poprzetrącać kończyny, tylko raz obrońcy tytułu padli w rundzie grupowej - Francuzi przed ośmioma laty. Nie wypocili wówczas ani gola, ale katastrofę znieść ich kibicom było łatwiej niż włoskim. Bili trójkolorowych rywale ciut bliżsi wielkiemu futbolowi niż Słowacy - w eliminacjach potrzebujący samobójczych wpadek Boruca i Gancarczyka, żeby pokonać Polskę. Niż Nowozelandczycy oraz Paragwajczycy, którzy azzurri - sklasyfikowanych przez FIFA na 26. miejscu - w RPA również zatrzymali. I Włosi czekali w roku 2010 na zwycięstwo, choćby sparingowe, dłużej od wszystkich innych finalistów MŚ - do września, kiedy zdołali przepchnąć Estonię. Do przerwy przegrywali.

Polacy na mundial wpuszczeni nie zostali, ale zwycięstwa też wypatrywali miesiącami, od marca do listopada. I nadal nie mamy pewności, czy ostatnich przyzwoitych występów nie zawdzięczają głównie specyfice chwili - trener Smuda znalazł się pod presją i sparingi traktuje jak grę o medale, tymczasem rywale spacerują wybitnie treningowo, by nie pourywać sobie nóg. W każdym razie od naszych piłkarzy wymagamy już tak niewiele, że nawet po porażce z Australią skupiliśmy się na wyłapywaniu dowodów, iż czynią ewidentne postępy.

Była marna gra, były ekstremalne statystyki. Włosi po 40 latach znów dali sobie wbić w meczu MŚ (ze Słowacją) trzy gole, Polacy po 42 latach znów dali sobie wbić w jakimkolwiek meczu sześć goli. Wychłostali ich Hiszpanie, którzy brutalniej nie potraktowali w bieżącej dekadzie nikogo.

Włosi zsunęli się jesienią na 16. miejsce w rankingu FIFA - najniższe, odkąd ranking istnieje. Polacy przycupnęli na 73. To również historyczne dno.

Kadry juniorów - klęska na klęsce

Obaj nowi selekcjonerzy dorosłych reprezentacji wzniecili rewolucję, z odświętnymi minami ogłaszając zerwanie z przeszłością, czyli rezygnację z niemal wszystkich ludzi powoływanych przez poprzednika. Dlatego Włosi wystawili w tym roku aż 46 graczy, a Polacy - 53.

Ani Cesare Prandelli, ani Smuda (a być może także ich następcy) nie powinni spodziewać się wartościowych posiłków z reprezentacji juniorskich. Włosi kryzysową kulminację przeżyli w październiku - ich młodzieżówka nie umiała utrzymać przewagi z wygranego 2:0 meczu z Białorusią, w rewanżu straciła trzy bramki i po 34 latach nie awansowała do turnieju olimpijskiego. Wcześniej 19-latkowie na ME nie uciułali nawet gola.

Nasza młodzieżówka w kwalifikacjach do mistrzostw kontynentu wyprzedziła tylko Liechtenstein, w sparingu przegrywając m.in. z Luksemburgiem. 19-latkowie preeliminacje przetrwali (pokonali Finlandię, zremisowali z Mołdawią, ulegli Węgrom), ale w całym roku wygrali zaledwie jeden z dziesięciu meczów. 17-latkowie nie przeżyli nawet preeliminacji, mocniejsi okazali się m.in. Gruzini.

Rozgrywki ligowe - obcy na obcym

Skoro wszystkie możliwe reprezentacje dołują, to kluby importują. Coraz więcej i więcej. Do Serie A zaciągnęli ćwierć tysiąca obcokrajowców, ustanawiając rekord wszech czasów, tzw. ekstraklasa dobiła już do 120 obcokrajowców, również ustanawiając rekord.

Kolejne bariery padną niebawem, bo choć w obu krajach istnieją wyjątki potwierdzające regułę (Juventus, Sampdoria oraz Polonia Warszawa wolą autochtonów), to rzeczywistość przyznaje prezesom rację. Na szczytach klasyfikacji snajperów prężą się albo cudzoziemcy, albo rodzimi gracze u schyłku kariery - tam kanonadę urządzają sobie 33-letni Di Natale, 34-letni Di Vaio, Szwed Ibrahimović, Kameruńczyk Eto'o i Urugwajczyk Cavani, tutaj strzelają 36-letni Frankowski, 31-letni Niedzielan, Łotysz Rudnevs czy Litwin Sernas. Aktualni liderzy obu lig też kupują ostatnio głównie za granicą, tyle że Milan zbudował z obcych cały atak, a Jagiellonia całą defensywę.

Nic dziwnego, skoro Włosi ponownie nie dochrapali się choćby nominacji w plebiscytach na najlepszych futbolistów na planecie (przez trzy dekady nie pomijano ich nigdy!). Skoro świat odrzuca też polskich kopaczy, wiosną w Lidze Mistrzów nie zobaczymy ani jednego grającego w polu, w Lidze Europejskiej przetrwali tylko trzej nasi emigranci: Murawski z Rubina Kazań oraz Sznaucner z PAOK-u Saloniki i Kieszek, rezerwowy bramkarz Porto.

Bez masowego zaciągu zagranicznej siły roboczej kibice z obu krajów nie doświadczyliby przede wszystkim spektakularnych kampanii międzynarodowych, które przysłaniały ogólną beznadzieję Serie A i tzw. ekstraklasy. Inter Mediolan wszedł do historii jako pierwszy finalista LM bez ani jednego piłkarza z kraju, który reprezentuje, w podstawowym składzie. A Lech Poznań, zanim rozszalał się w LE, wystawiał w eliminacjach ośmiu obcokrajowców, dziewiątego wpuszczając z rezerwy. To również rekord, jeszcze nigdy nasza drużyna nie posyłała na podbój kontynentu tak niewielu Polaków.

Europejskie puchary - klęska na klęsce

I nie widać powodów, by przypuszczać, że prezesi strategię zrewidują. Jeśli jesienią Inter z powodzeniem instalował w drużynie młodych, to byli nimi Brazylijczyk, Francuz, Nigeryjczyk. Jeśli Lech zimą poluje na napastników, to rozgląda się po krajach ościennych.

Obie wystrojone na eksport, acz uszyte z importowanego sukna drużyny trzymać fasonu cały rok nie umiały. Mediolańczycy byle jak go w LM kończyli, poddając mecz w Bremie. Poznaniacy byle jak rozpoczynali, ledwie unikając szokującej klęski z mistrzami Azerbejdżanu i w ogóle w szkaradnym stylu poddając kwalifikacje LM. A ponieważ lokalni konkurenci wypuszczeni na świat w najlepszym razie nie przynosili wstydu - częściej przynosili - to generalnie polsko-włoskie popisy międzynarodowe wypadły żałośnie.

Żaden klub Serie A nie awansował do 1/8 finału LM jako lider grupy, co w obecnej formule rozgrywek nie zdarzyło się nigdy. Tylko jeden (!) przeżył jesień w LE. I Włosi mogą zapomnieć o pościgu w rankingu UEFA za Bundesligą, której oddadzą jedno miejsce w Champions League - chwilowo trzeba uciekać naciskającym Francuzom.

Polskie potęgi? Ruch Chorzów dwukrotnie remisował z maltańską Vallettą. Wisła Kraków dostała łupnia od azerskiego Karabachu Agdam, co ponownie, mimo przestrogi estońskiej sprzed roku, przyjęto jako sensację - na pychę możemy rywalizować z każdym. Wreszcie Jagiellonia nie sprostała Arisowi Saloniki, ale dzielnie walczyła, więc przy ogólnej mizerii zebrała mnóstwo pochwał. Zasłużonych, a zarazem uświadamiających, jak niewiele dziś trzeba, by kibica nasycić.

Polacy najeżdżają na Włochy...

Oba dramaty dzieją się w zupełnie innych światach. Włosi stoczyli się ze szczytu, my zlecieliśmy z drugiej ligi do trzeciej. Pokonaliśmy ich jednak w pewnym prestiżowym pojedynku, dzięki czemu zyskaliśmy nadzieję, że to u nas poprawa nastąpi prędzej. Dzięki organizacji Euro 2012 budujemy nowoczesne stadiony, zaglądanie na trybuny staje się modne, przychody klubów nieuchronnie wzrosną. Nawet pomimo niepowodzeń w pucharach rozmiar rynku wewnętrznego wystarcza, by coraz obficiej żywić kluby, które już teraz wbrew potocznej opinii są bogatsze od wielu przeciwników z Europy Środkowo-Wschodniej.

Oddanie Euro 2012 Polsce z Ukrainą było dla Włochów porażką. Oddanie Euro 2016 Francji było już dla nich klęską - zwłaszcza że ustąpili w głosowaniu także Turcji. Dlatego oni, z chlubnym wyjątkiem Juventusu, lepszego stadionowego jutra nie budują. Wciąż zapraszają na obiekty archaiczne i należące do miast, które nie pozwalają zarabiać tak jak np. angielskie. Trudniej im zwalczyć bandytyzm na trybunach (choć się starają), jakością transmisji odpychają zagranicznego telewidza, na rynku transferowym poruszają się skrępowani restrykcyjną polityką finansową.

Także dlatego przychylniej spoglądają na Polaków. Boruc we Florencji, Glik w Palermo, Augustyn w Catanii, Kokoszka w Empoli, Salamon i Miśkiewicz na głębszej prowincji - tylu naszych rodaków we włoskich klubach jeszcze nie było. A przecież jeszcze przed chwilą wpuszczeni na tamtejsze murawy zostali Kosowski z Matusiakiem.

...ale Włoch nie podbijają

Niewykluczone, że niebawem na Serie A zamachnie się też Peszko, choć doświadczenia rodaków powinny go zniechęcać. Poza Borucem wszyscy co do jednego bezdennie rozczarowują. Jeśli nawet trener da im pokopać, kopią krzywo, na miarę najsłabszych not w drużynie.

Mimo to w Polsce nadal zaniedbuje się to, co najważniejsze - szkolenie. Pieniędzy, ładnych stadionów czy klasowych obcokrajowców przybywa szybko, wolno przybywa zapału i wiedzy niezbędnej, żeby młody wyrastał na piłkarza, a nie produkt piłkarzopodobny.

Italia obsiewać swoje trawy próbuje. Ma wybitnych liderów, których nam brakuje. Nadzorcą drużyn narodowych wszystkich kategorii wiekowych mianowano Arrigo Sacchiego, niegdyś fenomenalnego trenera, ostatnio surowego krytyka współczesnego calcio przeczuwającego jego zapaść od pewnego czasu. Zaniedbany system szkolenia reformują inne żywe pomniki, dawni czarodzieje boiska Gianni Rivera oraz Roberto Baggio. Klubom zezwolono na zatrudnianie tylko jednego nowego piłkarza spoza Unii rocznie, choć prezesi żądali ruchu w przeciwnym kierunku - zwiększenia limitu z dwóch do trzech. Federacja będzie im też płacić za graczy wysyłanych do kadr juniorskich.

Włosi widzą kłopot, więc interweniują. Szefostwo pezetpeenowskie unowocześniło sobie tylko siedzibę - naprawdę luksusową. I działacze obdarowują się wzajemnie sutymi premiami, nad czym czuwa Grzegorz Lato, czyli prezes, jakiego wstyd wypuścić między ludzi. Obowiązku masowego wychowywania młodych na kluby nie nałoży, woli patronować kuriozalnej kadrze do lat 23 (grają w niej 24-latkowie), ewentualnie skazać juniorską kadrę na swego niekompetentnego kumpla Janusza Białka w roli trenera. U nas zarazę mają leczyć ci, którzy ją rozsiewają.

Podyskutuj o artykule na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.