Robert Lewandowski: Wszyscy martwią się bardziej niż ja

- Co z tego, że w Dortmundzie miałbym świetny początek, skoro później przestałbym strzelać gole i usiadł na ławce? Postawiłem na regularność i stabilną formę - mówi "Gazecie" i Sport.pl 22-letni napastnik reprezentacji, największa nadzieja polskiego futbolu Robert Lewandowski.

Robert Błoński: Nadzieje związane z transferem do Borussii Dortmund, która zapłaciła Lechowi 4,5 miliona euro, były wielkie. Widziano w panu gwiazdę Bundesligi błyszczącą też w reprezentacji. Sezon rozpoczął pan na ławce rezerwowych. Zderzenie z nową rzeczywistością było bolesne?

Robert Lewandowski: Spodziewałem się, że łatwo nie będzie. Transfer zagraniczny wiąże się z załatwianiem wielu formalności. Między treningami, zamiast odpoczywać, jeździłem z miejsca na miejsce w sprawie mieszkania, telefonu i do różnych urzędów. Niby drobiazgi, ale czasochłonne. Po raz pierwszy też przygotowywałem się do sezonu na Zachodzie. Zajęcia były bardzo intensywne. Koledzy mówili, że jak na Borussię to bardzo ciężkie. Jako jeden z nielicznych ćwiczyłem od pierwszych do ostatnich zajęć, inni leczyli się, odpoczywali po mundialu albo, jak Kagawa, przychodzili w trakcie przygotowań. To musiało odbić się na formie. Od meczu ze Stuttgartem czuję, że dyspozycja wraca, coraz lepiej wyglądam na treningach.

Borussia była zdeterminowana, żeby pana kupić. Czekała z transferem rok. Był pan rozczarowany początkiem?

- W Poznaniu, po transferze ze Znicza w Pruszków w 2008 roku, też zaczynałem na ławce. Podchodzę do tego spokojnie, ważniejszy jest koniec. Mam wrażenie, że polscy dziennikarze przeżywają moją sytuację bardziej niż ja sam. Chcielibyście, żeby z dnia na dzień wszystko było jasne i piękne, a Lewandowski strzelał gola za golem. Nie mam 28 lat, Borussia nie jest moim kolejnym zagranicznym klubem. W pierwszych tygodniach czułem różnicę. Rozglądałem się dookoła, chłonąłem i uczyłem nowej rzeczywistości. W Polsce szybciej się orientowałem, jak zachowywać się poza boiskiem, dlatego na nim było łatwiej. Teraz zachowuję spokój większy niż rodacy. Wytrzymuję ciśnienie. Czekam na swoją szansę, na treningach i w meczach czuję się coraz pewniej.

Kibice na pana liczą, bo oprócz talentu do sportu ma pan poukładane w głowie i raczej nie zniszczy kariery w kasynie albo przy kieliszku.

- W Lechu strzelałem gole i kibice się przyzwyczaili. Wiedziałem, że w Borussii niekoniecznie będzie tak samo. Do tej pory każdy debiut, obojętnie gdzie, uświetniałem bramką. Teraz się nie udało, trudno. Wolę trafiać później. Mało kto pamięta, że w Lechu szybko strzeliłem parę goli, a później skuteczność uciekła. W Dortmundzie stawiam na stabilną formę i regularność. Nie chcę mieć takiej passy jak w Polsce - pięciu albo sześciu spotkań bez gola. Liczę, że jak w Dortmundzie wpadnie raz, to pójdę za ciosem.

Razem z panem - za skromne 300 tysięcy euro - kupiono 21-letniego Japończyka Kagawę. On gra od pierwszych minut.

- Kagawa nie przeszedł całego okresu przygotowawczego i prędzej czy później to wyjdzie. Na treningach nie jestem słabszy. Z czasem będzie jeszcze lepiej.

Do zdrowia wraca Egipcjanin Mohamed Zidan, kolejny konkurent do gry.

- Nie widziałem go jeszcze na treningu, a w Bundeslidze do formy dochodzi się dwa miesiące. Liczy się dziś, a nie listopad, więc akurat nim się chwilowo nie przejmuję. Nawet jeśli Zidan wróci, to co? Wierzę w swoje umiejętności. Niedługo powinienem zagrać w podstawowym składzie Borussii.

I w Dortmundzie, i reprezentacji trenerzy odsuwają pana od bramki. Ustawiają na skrzydle albo za napastnikiem.

- W Lechu też tak było na początku. Środkowym napastnikiem był Hernan Rengifo. Wtedy potrafiłem strzelać gole, więc i teraz sobie poradzę. Jestem piłkarzem ofensywnym, nie zmienię się w obrońcę. Co z tego, że będę grał w defensywie, skoro i tak rozliczy się mnie za gole? Nie wymiguję się od pomagania kolegom w odbiorze piłki, ale będę się czaił bliżej bramki, podchodził do napastnika, nawet za linię obrony.

Był pan jedynym zawodnikiem, który wszystkie dziesięć sparingów u trenera Smudy zaczynał w pierwszym składzie. Do soboty...

- Nie ma znaczenia.

Dlaczego kadra strzela tak mało goli?

- Co chwilę gramy w innym zestawieniu. Cieszmy się więc, że przynajmniej stwarzamy okazje. Dziś wykorzystujemy jedną na pięć, niedługo skuteczność będzie lepsza. Ten rok to czas eksperymentów, prób i przez to niestabilnej formy. Trzeba nam wybaczyć wpadki. Czas na zgranie będzie w 2011 roku. Nie będzie już tylu zmian, zaczną grać ci, na których trener oprze drużynę podczas Euro. Teraz co mecz są inne powołania, trudno więc, żeby każdy brał na siebie odpowiedzialność. Dopiero za parę miesięcy trzeba będzie udźwignąć presję i pokazać umiejętności. Wtedy nie będzie usprawiedliwienia.

Po czerwcowym 0:6 z Hiszpanią wydawało się, że mknący na Euro 2012 biało-czerwony pociąg się wykoleił. Po remisie z Ukrainą wracacie na właściwe tory?

- Nie ma co wspominać meczu w Murcii. Hiszpanom udawało się wszystko, nam nic. Z Kamerunem też było źle, bo byliśmy nieprzygotowani fizycznie. Wolniej podejmowaliśmy decyzje, wolniej pozbywaliśmy się piłki, wolniej biegaliśmy, itd. Kamerun strzelał gole, bo nie mieliśmy sił. Teraz było już lepiej.

Stęsknił się pan za golem w reprezentacji?

- Zauważyłem, że w kadrze, jak strzelę pięknego, to na następnego czekam bardzo długo. Po trafieniu przeciwko Irlandii w listopadzie 2008 roku następne wpadło w kwietniu 2009. Ostatni gol, w marcu z Bułgarią w Warszawie, też był ładny. Od tego czasu minęło pięć spotkań "na zero" z przodu. Z Australią postaram się przełamać. Obojętnie jak, chciałbym strzelić. Rywala doceniamy, szykujemy się na twardą walkę. Czuję, że forma jest.

Czy Boenisch sprawdził się w kadrze? 'Gra defensywy o niebo lepsza!'

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.