Równo cztery lata minęły od ostatniego meczu Kacpra Kozłowskiego w reprezentacji Polski. 21-letni pomocnik był objawieniem mistrzostw Europy z 2021 r. i najmłodszym debiutantem w historii turnieju. Jego rekord na Euro 2024 pobił dopiero Lamine Yamal. Kozłowski był typowany na lidera kadry na lata, ale jego kariera - przynajmniej na razie - nie potoczyła się tak, jak powinna.
Mimo że w styczniu 2022 r. Brighton & Hove Albion zapłaciło Pogoni Szczecin za Kozłowskiego aż 11 mln euro, robiąc z niego najdroższego piłkarza w historii ekstraklasy, to pomocnik nie zadebiutował w pierwszej drużynie. Kozłowski był wypożyczany do belgijskiego Royale Union Saint-Gilloise i holenderskiego Vitesse Arnhem, a latem 2024 r. na stałe przeniósł się do tureckiego Gaziantepsporu, gdzie odgrywa coraz ważniejszą rolę. W rozmowie ze Sport.pl Kozłowski zdradza, dlaczego jego kariera nie potoczyła się tak, jak tego chciał.
Kacper Kozłowski: Nie.
- Szybko zleciało, co? Sam nie wiem, jak to możliwe. Nigdy bym się nie spodziewał, że czas może mijać w takim tempie. A przecież tak wiele się w tym czasie wydarzyło.
- Na pewno przeżyłem tyle, że mógłbym tak o sobie mówić. Niewielu zawodników w Polsce przeszło tyle, co ja. Ale z drugiej strony to dopiero 22 lata, więc mam prawo się czuć młodym zawodnikiem. Wierzę, że przede mną wciąż więcej dobrego niż za mną.
- I tak, i nie. Z jednej strony nie jest przecież tak, że w moim życiu wszystko zmieniło się o 180 stopni. Nie wymażę tego, co już było. Kiedy będę starszy, wszyscy będą pamiętali to, co działo się, kiedy miałem 17 czy 18 lat. Ale z drugiej strony przez ostatnie cztery lata dojrzałem i stałem się bardziej świadomy. Wciąż chcę budować swoją historię, chcę grać w piłkę na wysokim poziomie, a nie tylko wspominać to, co już było. Chyba jestem na niezłej drodze, skoro znowu dostałem powołanie do reprezentacji Polski. Dla mnie to szczególnie ważne, by w niej być.
- Jeszcze nie, ale pierwsze spotkanie z Nową Zelandią wydaje się do tego idealne. To mecz towarzyski, w którym nie ma wielkiej presji i ryzyka. Liczę na szansę i zrobię wszystko, by dobrze ją wykorzystać, jeśli nadejdzie.
- Nie będę ukrywał: i ja, i moi bliscy wyobrażaliśmy sobie to inaczej. Największy wpływ na to, że moja kariera wyhamowała, miał transfer do Brighton. Nie nazwę tego błędem, bo marzyłem o tym, by zagrać w najlepszej lidze na świecie, ale w tamtym czasie to był za duży przeskok. Zwłaszcza pod względem fizyczności. Nie byłem gotowy na to, żeby tam zostać i grać. W momencie, w którym odchodziłem z Pogoni, powinienem celować w inne kraje, np. Holandię, które przygotowałyby mnie do transferu do Premier League.
- To kluby ściśle współpracujące z uwagi na właściciela Brighton - Tony'ego Blooma. Z tego, co wiem, Brighton naciskało na Royal w kwestii tego wypożyczenia. Ale nie było też tak, że ktokolwiek gwarantował mi tam grę. Zresztą ostatecznie wystąpiłem w zaledwie dziewięciu spotkaniach. I to też nie w pełnym wymiarze, a po kilka-kilkanaście minut. Trudno było mi tam się przebić, bo gdy przychodziłem do klubu, to drużyna była na pierwszym miejscu w lidze i wygrywała mecz za meczem. Było jasne, że trener nie będzie robił wielu zmian w składzie, a zwłaszcza nie postawi na piłkarza, który przyszedł tylko na pół roku. Brakowało mi rytmu meczowego i ciągłości w grze. To nie było dobre dla mnie i mojego rozwoju.
Zresztą liga belgijska też należy do bardzo intensywnych i to nie był najlepszy ruch. To liga, w której pełno jest silnych, wybieganych zawodników, a ja nie byłem i nie jestem takim piłkarzem. Muszę mieć piłkę przy nodze, bo wtedy czuję się najlepiej. Nie byłem przygotowany na te ruchy.
- Szukałbym innych rozwiązań, ale teraz łatwo jest o tym mówić. Wtedy wyglądało to jednak zupełnie inaczej. Anglicy płacili za mnie 11 mln euro, to wielkie pieniądze i najwyższy transfer w ekstraklasie. Wiele osób chciało, żeby ten transfer doszedł do skutku. Mogę powiedzieć, że mając raptem 18 lat, sam w pełni nie decydowałem o tym ruchu. Istotne było też to, że idąc do Brighton, nie miałem żadnej rozmowy z trenerem. Nie znałem żadnego planu na mnie, szedłem tam w ciemno.
- Żeby było jasne: gdybym nie chciał, to bym z niej nie odszedł. Nikt mnie do niczego nie zmuszał. Ale w momencie transferu zadowolonych było wiele osób, nie tylko ja. Brakowało trochę spokoju, bardziej racjonalnego spojrzenia na moją przyszłość. Nie miałem żadnej rozmowy z dyrektorem sportowym czy trenerem. Po prostu wyjechałem do najlepszej ligi świata, w ogóle nie będąc na nią gotowym. No i sprawy potoczyły się tak, jak nie chciałem, żeby się potoczyły, bo ostatecznie nawet nie zadebiutowałem w pierwszej drużynie Brighton.
- W momencie podpisywania kontraktu byłem przekonany. Spełniałem marzenie, idąc do najsilniejszej ligi świata. Dopiero z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to był zły ruch.
- Nie. Kiedy trenowałem z pierwszą drużyną, to akurat był okres, w którym piłkarze wracali z wypożyczenia i na zajęciach było około 40 zawodników. Trudno, żeby trener zdążył porozmawiać z każdym z nich. Zwłaszcza z kimś, z kim nie wiąże większych planów i nie widzi w nim materiału na ważną postać w drużynie. Ja też nie jestem osobą, która pcha się na pierwszy plan po tym, jak słyszy, że nie jest potrzebna i powinna iść na wypożyczenie. Mówiąc krótko: nie pcham się tam, gdzie mnie nie chcą. Dlatego nie zdążyłem nawet zamienić paru zdań z trenerami.
- Nie, bo niewiele mogłem zdziałać. Po prostu zostałem skreślony i w żaden sposób nie czułem się potrzebny. A nie chciałem ryzykować, zostawać i grać co najwyżej w drużynie U-21, co zresztą też nie było pewne.
- Tak, kiedy drugi raz szedłem na wypożyczenie do Holandii. Latem, po raptem tygodniu czy dwóch przygotowań z Brighton znowu usłyszałem, że nie będę grał, że lepiej by było, gdybym poszedł na wypożyczenie. Nie interesowało mnie siedzenie na trybunach i udawanie pana piłkarza przez sam fakt, że jestem w Brighton. Zdecydowałem, że chcę odejść na stałe i złapać trochę systematyczności. Potrzebowałem stabilizacji, bo chciałem grać i się rozwijać.
- Ci, którzy mnie znają, to wiedzą, że gdy miałem 17-18 lat, to byłem taki sam jak wtedy, gdy byłem dzieckiem. Nigdy nie byłem grzeczny i poukładany, zawsze mówiłem, co myślę. Ale to nie oznaczało, że mi odbiło. Po prostu nie liczyłem się z tym, co mówili o mnie inni. Dopiero teraz trochę dojrzałem, stałem się bardziej zachowawczy i bardziej zwracam uwagę na to, co mówię.
- Oczywiście. Poczułem większą odpowiedzialność nie tylko za dziecko i moją żonę, ale też za wszystko, co nas otacza. Dbam o moją rodzinę, staram się pomagać żonie, bo w końcu to nasze, a nie jej dziecko. Czuję na sobie dużą odpowiedzialność, wiem, że pod tym względem bardzo się zmieniłem. Na pewno kieruję się w życiu innymi wartościami niż jeszcze cztery lata temu.
- Zdecydowanie! Historia z nieodebranym połączeniem od Czesława Michniewicza ciągnęła się za mną długo i wiem, że wtedy popełniłem błąd. Teraz, gdy na ekranie wyświetliło mi się zdjęcie trenera Urbana, od razu odebrałem telefon. Od razu poczułem, że szykuje się coś poważnego i fajnego. Chwilę porozmawialiśmy i znów jestem na kadrze. Traktuję to jako wielką nagrodę za ostatni czas. Moje liczby są coraz lepsze i mam nadzieję, że ta tendencja się utrzyma. Mam jeszcze sporo do udowodnienia.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!