Współpracownicy mieli dość. Tak, to o Santosie. "Śmierdziało od niego na kilometr"

- On się nie mył. Dezodorantu nie używał. Na marynarce służbowej wiecznie kilo łupieżu - tak Fernando Santosa wspominają ci, którzy mieli okazję z nim pracować. Selekcjonerem reprezentacji Polski Portugalczyk nie jest już od roku, ale fatalne wrażenie nadal pozostało. Część pracowników związanych z kadrą postanowiło podzielić się absolutnie kuriozalnymi historiami. Z ich perspektywy postać Santosa jawi się jako wyjątkowo odstręczająca.

Fernando Santos dokładnie rok temu stracił posadę selekcjonera reprezentacji Polski. Przygoda Portugalczyka z naszą kadrą nie trwała długo. Pod jego wodzą nasi piłkarze rozegrali raptem sześć meczów - trzy wygrali i trzy przegrali (w tym m.in. z Mołdawią czy Albanią). Za jego kadencji rozegrali tak słabe eliminacje do Euro 2024, że musieli o awans walczyć w barażach, już pod okiem Michała Probierza. Santos nie tylko pozostawił reprezentację w opłakanym stanie, ale też nie najlepsze wspomnienia po sobie.

Zobacz wideo Don Kasjo zaczął obrażać Adamka i Włodarczyka. "Nie mają pieniędzy"

Aż się wierzyć nie chce. Tak wspominają Santosa. "Chciał pluć, to pluł"

W marcu tego roku sporo emocji wywołały słowa Marka Szkolnikowskiego. Były szef TVP Sport w rozmowie z Weszło wystawił Santosowi druzgocącą recenzję. I nie chodziło bynajmniej tylko o kwestie piłkarskie. - Przepraszam, że tak mówię: obleśny stary dziad. Rozmawiałem z nim w cztery oczy i było to dość nieprzyjemne. Nie dość, że walił fajami, bo odpalał jedną od drugiej, to jeszcze miał problemy z higieną osobistą. Może nie wprost, ale mówili też o tym zawodnicy z naszej kadry - opisywał.

Tamtą ocenę potwierdzają także pracownicy, którzy wówczas byli blisko kadry. O wspomnienia związane z Santosem zapytał ich "Przegląd Sportowy". - Co pozostawił po sobie Santos? Dużo śliny na wykładzinie. Pluł, gdzie popadnie. Nie zważał na żadne okoliczności. Chciał pluć, to pluł. Czy to przy piłkarzach, czy przy wysoko postawionych osobach w polskiej piłce - wspominał jeden z rozmówców, których danych nie ujawniono.

Kibice z pewnością pamiętają znudzone, pełne pretensji miny Santosa, jakie stroił podczas konferencji prasowych. Informatorzy "Przeglądu Sportowego" twierdzą, że był on wiecznie obrażony. Miał też problemy z higieną i z dobrym wychowaniem.

- On się nie mył. Dezodorantu nie używał. Na marynarce służbowej wiecznie kilo łupieżu. No, jak kogoś takiego można traktować poważnie? - pytał inny z rozmówców. - Śmierdziało od niego na kilometr. I to jego ulubione słowo: caralho! Z portugalskiego: k***a mać, ja p******ę - dodał.

Tak Santos potraktował kierowcę autokaru. "J***e go z góry na dół"

Na koszmarny zapach selekcjonera wpływ miały także wypalane jeden po drugim papierosy, które "ściągał na trzy buchy". Santos miał nawet dostać specjalną salkę na Stadionie Narodowym tylko po to, by mógł w niej palić. - Ktoś wpadł na taki pomysł, żeby selekcjoner nie musiał kitrać się gdzieś w WC albo pod prysznicem - tłumaczono.

Kolejny rozmówca przywołał natomiast śmieszno-straszną anegdotę z pierwszego meczu z Czechami. W trakcie podróży autokarem na stadion Santos nagle bez wyraźnego powodu zaczął wydzierać się na kierowcę. - J***e go, za przeproszeniem, z góry na dół. Dodajmy: czeskiego kierowcę po portugalsku. Groteska - opowiedział z zażenowaniem.

Kwestie komunikacyjne były zresztą jednym z największych problemów Portugalczyka. 69-latek praktycznie nie rozmawiał z piłkarzami, nie próbował budować z nimi więzi. Choć deklarował, że zna język angielski w stopniu komunikatywnym, posługiwał się tylko portugalskim. Nic więc dziwnego, że atmosfera w kadrze była, jaka była.

Więcej o: