Nieudane Euro 2024 wcale nie zniszczyło miłości Chorwatów do swojej reprezentacji. Bilety na mecz Chorwacja - Polska w Osijeku wyprzedały się w 15 minut, a gdzie tylko pojawiał się zespół Zlatko Dalicia, tam błyskawicznie gromadzili się fani w każdym wieku. Po kolejnych meczach bez zwycięstwa i porażce 1:2 w Portugalii na inaugurację Ligi Narodów, nastroje w świecie chorwackiej piłki były niezwykle bojowe.
Nikt w Chorwacji nie wyobrażał sobie, że jego drużyna przeciwko Polakom się nie przełamie. Przed meczem na Opus Arenie odgrywane były jedynie piosenki piłkarskie z elementem motywacyjnym, jak dobrze znana wszystkim "Igraj moja Hrvatska". Wyjście zawodników na rozgrzewkę czy na boisko wiązało się z wielką owacją trybun, a wszystko tylko w jednym celu - by pokonać Polskę i zdobyć pierwsze punkty w tegorocznej Lidze Narodów. Przyjeżdżając na stadion w Osijeku od razu można było wyczuć, jak trudne zadanie czeka Biało-Czerwonych. I to się potwierdziło.
Nadchodzi ten czas, gdy Chorwaci będą żegnać kolejne legendy swojego zespołu, chociażby wicemistrzów świata z 2018 roku. W niedzielę doszło do kolejnego uroczystego pożegnania w drużynie "Vatrenich". Przed pierwszym gwizdkiem w Osijeku na murawę wyszedł Domagoj Vida, który tak jak Marcelo Brozović, zakończył reprezentacyjną karierę po Euro 2024.
Vida rozegrał w chorwackich barwach 105 meczów, w których strzelił cztery gole. Zdobył z Chorwacją dwa medale mistrzostw świata i srebro Ligi Narodów. Na murawie towarzyszył mu jego potomek, który z kolei chwilę wcześniej wyprowadzał na boisko najważniejszego chorwackiego piłkarza - Lukę Modricia.
Kto występuje obecnie w drużynie Zlatko Dalicia ze srebrnego zespołu z 2018 roku? Jest to siedmiu wspaniałych: Dominik Livaković, Duje Caleta-Car, Mateo Kovacić, Ivan Perisić, Andrej Kramarić, Marko Pjaca i rzecz jasna 39-letni Modrić. Pozostali są już na to za starzy, albo ich kariery potoczyły się nie tak, jak trzeba.
To nie jest reguła na Półwyspie Bałkańskim, o czym doskonale mogliśmy się przekonać w Podgoricy czy Tiranie. Niemniej jednak Chorwacja na tle Czarnogóry czy Albanii wyszła na inny świat pod kątem kultury i dobrego wychowania. Gdy tylko na Opus Arenie w Osijeku wybrzmiał "Mazurek Dąbrowskiego" nie pojawił się ani jeden gwizd, a na samym końcu pojawiły się nieśmiałe brawa. O to chodzi, brawo Chorwaci.
Luka Modrić ma 39 lat i wciąż jest wielki. Nawet gdy w Realu Madryt odgrywa obecnie rolę drugoplanową. Grając w tym wieku w reprezentacji narodowej pokazuje swą miłość do kraju, bo przecież już mógłby traktować przerwy na kadrę jako szansa na dwutygodniowy odpoczynek dla organizmu. Ale będąc w Chorwacji, widzimy, że ta miłość jest odwzajemniona.
Chorwaccy kibice reagowali największą owacją po niemal każdym udanym zagraniu swojego idola, "Luka, Luka, Luka!" - wielokrotnie wybrzmiewało na trybunach Opus Areny. I to wspaniałe połączenie dało Chorwacji wygraną, po tym jak w 50. minucie "Lukita" cudownym uderzeniem z rzutu wolnego umieścił piłkę w okienku bramki Łukasza Skorupskiego. Polacy tego dnia przegrali z piłkarskim geniuszem.
Po meczu ze Szkocją, który Polacy na wyjeździe wygrali 3:2, pisaliśmy na Sport.pl tak: "Niemniej jednak, jest też druga strona medalu. Gdy Polacy piłki nie mieli i nie założyli akurat skutecznego wysokiego pressingu (co dało gole na 1:0 i 3:2), Scott McTominay wyglądał z futbolówką niczym Zinedine Zidane. Szkoci nie mieli większego problemu z przedarciem się przez środek Biało-Czerwonych, w pierwszej części gry mieli ponad 60 proc. posiadania piłki. Zieliński udowadniał, że nie ma dobrych nawyków w defensywie, które powinna mieć nawet najbardziej ofensywna "szóstka". To też prowadziło do utraty obu goli".
Te obawy potwierdziły się na boisku w Osijeku. Michał Probierz znów wystawił bardzo odważny skład, nawet jeszcze bardziej niż w Glasgow. Z Jakubem Kamińskim czy Mateuszem Boguszem, bez Przemysława Frankowskiego i Krzysztofa Piątka. Ale można wystawić nawet najlepszych technicznie swoich piłkarzy i zostać zdominowanym przez Lukę Modricia, Mateo Kovacicia i spółkę. Tak też było na Opus Arenie, gdy Polakom bardzo trudno było odebrać piłkę gospodarzom i oprzeć się ich pressingowi, a Chorwaci dość łatwo przechodzili przez ustawiony za linią piłki środek pola Biało-Czerwonych.
Cóż, ostrzegaliśmy. Ale też rozumiemy, dlaczego pod niedyspozycję do gry od pierwszej minuty Jakuba Modera Probierz jednak zdecydował się taką jedenastkę.
"Szczęsny - dziękujemy!" - taki transparent pojawił się na sektorze polskich kibiców w Osijeku. Polscy fani w ten sposób podziękowali Wojciechowi Szczęsnemu za reprezentacyjną karierę, bo po prostu jest za co.
Podczas gdy chorwacki geniusz strzelił w Osijeku cudowną bramkę z rzutu wolnego, ten polski w osobie Roberta Lewandowskiego był w 70. minucie o krok od jeszcze piękniejszego wyrównania. Lewandowski cudownie skleił piłkę w polu karnym po centrze z prawej strony boiska i efektownym strzałem z powietrza obił poprzeczkę chorwackiej bramki.
Stadion w Osijeku jęknął z wrażenia, sam Lewandowski tylko złapał się za głowę. Było tak blisko!
Nie udało się. Reprezentacja Polski była słabsza od Chorwacji i zasłużenie przegrała to spotkanie. Ale czy to powód do bicia na alarm? Absolutnie nie. Można żałować sytuacji Lewandowskiego czy Karola Świderskiego, ale trzy punkty tego dnia należało się lepszym Chorwatom.
Polska przegrała z trzecią drużyną świata, ale wrześniowe mecze wyjazdowe kończy z trzema punktami, co i tak jest dobrym wynikiem. Teraz w październiku mecze u siebie z Portugalią i rewanż z Chorwacją, oba na Stadionie Narodowym w Warszawie.