- Nie czuję stresu, nakręca mnie pozytywna adrenalina. Chcę czerpać radość z tego, gdzie jesteśmy, brać z tego pełną garścią - mówił Robert Lewandowski w rozmowie z Adamem Delimatem do magazynu wydanego przez PZPN przed Euro 2024. Starcie z Francją było dla napastnika pierwszym i ostatnim na tym turnieju, w którym wyszedł w pierwszym składzie. Spodziewano się, że wyjdzie głodny gry, a jednocześnie będzie cieszył swoją postawą, pokaże ten słynny luz. Ale kapitan ani nie zachwycał, ani nie sprawiał wrażenia, że cieszy się grą na Euro. W ostatnim meczu Polaków w turnieju raczej irytował, a raz nawet rozśmieszył.
O tym, ile razy przez lata gry w reprezentacji Lewandowski irytował kibiców swoją postawą, można byłoby napisać kilka artykułów. A w meczu z Francją zaczął robić to bardzo szybko. Starcie z bramkarzem Mikiem Maignanem, po którym jeszcze w pierwszej połowie padł na murawę jak rażony piorunem, było godne pokazania na najlepszych warszawskich scenach teatralnych. Takim zachowaniem nie miał prawa nabrać ani sędziego, ani realizatorów, ani nikogo innego oglądającego ten mecz. Nawet jeśli był tu cios łokciem, to napastnik nie miał prawa tak zaczepiać bramkarza, który pewnie schował piłkę w rękach. W mgnieniu oka Lewandowski wywołał niesmak.
Z biegiem czasu grał tak, jakby chciał odkupić winy, chciał zmazać plamę na wizerunku w tym spotkaniu. Chętnie i aktywnie współpracował z innymi zawodnikami - tercetem rozgrywających i wahadłowymi. Pokazywał się na pozycjach, chciał grać w miarę szybko. Czuł, że francuska obrona może być niestabilna. Tym bardziej jeśli dowodził nią Dayot Upamecano, który od dawna uchodzi za nierówno grającego stopera.
I jak już Lewandowski pokazał się w polu karnym, to faktycznie był groźny. Naprawdę niewiele brakowało, by polska część trybun Signal Iduna Park odleciała jeszcze w pierwszej połowie. Strzał głową z 34. minuty był naprawdę dobry, mierzony. Piłka po koźle miała spaść tuż przy słupku bramki "Trójkolorowych", ale do szczęścia zabrakło dosłownie centymetrów. Bardzo dziwne, że francuscy obrońcy praktycznie odpuścili go w tej sytuacji, a prawdopodobieństwo gola wynosiło zaledwie dziewięć procent.
Mimo chęci Lewandowski nie dawał zbyt wiele dobrego. Nie było po nim widać, że cieszy się grą na Euro. Śmiało można powiedzieć, że był jednym z najsłabszych na boisku. Głównie dlatego, że nie stworzył zagrożenia pod bramką wicemistrzów świata, z wyjątkiem tej niecelnej główki.
Od momentu wznowienia gry po przerwie Polacy wyglądali tak, jakby zapomnieli, jak się gra w piłkę. Sam Lewandowski zniknął na dłuższy czas. Do 71. minuty można było się zastanawiać, czy jeszcze jest na boisku. A oceny na żywo nie pozostawiały złudzeń. Był najgorszy na boisku! Spójrzmy na ocenę na serwisu Sofascore do momentu strzału z dystansu po indywidualnej akcji - 6,2, najniższa ze wszystkich na murawie. Jedynie Jakub Kiwior miał podobną, ale jego nota spadła po sprokurowaniu rzutu karnego dla Francji.
Kwadrans przed końcem Lewandowski dostał najlepszą okazję do tego, żeby uszczęśliwić wszystkich dookoła. Miał jedno proste zadanie - wykorzystać rzut karny i dać wyrównanie, na celny strzał z jedenastu metrów Kyliana Mbappe, odpowiedzieć własnym. Ale nawet tego nie mógł zrobić efektownie, radośnie. Zrobił wszystko, by stać się bohaterem i ofiarą memów, których w ostatnich tygodniach było pełno, ale z powodów niezwiązanych z piłką nożną.
Lewandowski nie zmylił Maignana charakterystycznym zatrzymywaniem się przed piłką, a jego strzał był anemiczny, nieczysty, wręcz tragikomiczny. Francuski bramkarz przewidział, gdzie poleci piłka. Lewandowski miał szczęście, że Francuz wyszedł przed linię, co wychwycił sędzia - po czymś takim trzeba było powtórzyć "jedenastkę".
Zaskakujące, że Lewandowski uderzył w tę samą stronę, także po ziemi. W teorii - najgorszy możliwy plan na powtórzonego karnego. Było jasne, że Maignan znowu się rzuci w kierunku swojego prawego słupka. Polski napastnik tym razem posłał piłkę nieco dalej od rąk Francuza, choć samo uderzenie pozostawiało wiele do życzenia. Nie było w nim ani odpowiedniej siły, ani techniki. Piłka dosłownie doturlała się do słupka, a potem szczęśliwie wpadła do siatki.
Po strzeleniu swojego jedynego gola na Euro jego oceny były wyraźnie wyższe, przekraczały pułap 7,0. Po jego trafieniu była odczuwalna radość, bo doprowadziliśmy do remisu z wicemistrzami świata, ale panowała też ulga, że Lewandowski nie skompromitował się w tej sytuacji. Bardzo rzadko bowiem zdarza się, by nie wykorzystać nawet powtórki rzutu karnego.
Patrząc na pozytywy - jest gol z Francją, czyli w każdym spotkaniu z Euro Polacy zdobyli przynajmniej jedną bramkę. Dzięki Lewandowskiemu nie zostaliśmy jedyną drużyną bez punktu na tym turnieju.
Kapitan reprezentacji pokazał też tym występem, że jest na swój sposób piłkarzem wyjątkowym. W ciągu 90 minut potrafił jednocześnie zdenerwować, zirytować, zażenować, uszczęśliwić, zdobyć podziw i uznanie wszystkich Polaków. Od wczesnego "padolino", przez bycie najgorszym na boisku i narażenie się na śmieszność przy pierwszym rzucie karnym, aż głównej roli w wyszarpaniu jedynego punktu na Euro.
Koniec końców cieszmy się tym, że wciąż mamy Lewandowskiego w reprezentacji Polski. Piłkarzom tej klasy czasem wystarczy dosłownie jeden moment, by błysnąć i być na ustach wszystkich.